Podróże małe i duże > Gruzja – Armenia – Górski Karabach 2014–2015

Haghpat, Achtala, Sanahin i Sevanavank (Armenia)

Pierwsze kroki w Armenii

Na granicę z Armenią dojechaliśmy już po zmroku. Z jej przekroczeniem nie było większych problemów. Od jakiegoś czasu nie obowiązują nas wizy do Armenii. Po drugiej stronie panowały nieprzeniknione ciemności. Nie było więc żadnych możliwości, aby przyjrzeć się krajobrazowi. Wkrótce dotarliśmy do Alawerdi, gdzie planowaliśmy zatrzymać się na noc. Nasz kierowca pojeździł z nami chwilę po mieście, aż namierzyliśmy jakiś hotel, w którym moglibyśmy się zatrzymać. W tym przypadku nie mięliśmy żadnej rezerwacji – planowaliśmy przyjechać tu nieco wcześniej i liczyliśmy na babuszki z ofertami noclegów. Nic takiego się jednak nie wydarzyło – centrum miasta, choć pora nie była jeszcze taka późna, była wymarła. Jedyne żywe istoty to policjanci w ogromnych ruskich czapkach.

Tak więc stanęliśmy przed hotelem Lalvar. Budynek był nijaki, betonowy kloc pozbawiony stylu i smaku. Pewnie w przeszłości wchodził w skład kompleksu przemysłowego, który znajduje się niedaleko hotelu. Pewnie był to jakiś biurowiec albo magazyn. Jednak my nie jesteśmy wybredni i dziarsko wkroczyliśmy do środka. Zazwyczaj w tego typu obiektach znajduje się jakaś recepcja lub jest ktoś, kto zapyta, coście za jedni? A tu nie było nikogo. Dosłownie cały wielki budynek pusty, drzwi pootwierane, dostęp do pokojów swobodny, nawet do jakiegoś biura. Ruszyliśmy wiec na poszukiwanie kogoś, kto powie nam, o co chodzi. Dwukrotnie obszedłem wszystkie korytarze i jedyna osobą, jaką spotkałem, był owinięty w ręcznik Anglik czy Szkot, który uciekł, gdy mnie zobaczył. Skonsternowani rozsiedliśmy się na kanapach przy wejściu i zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wpakować się do jakiegoś pokoju, zabarykadować i rano wznowić poszukiwania personelu. Ostatecznie po dwudziestu minutach ktoś łaskawie przyszedł i wskazał nam pokój, w którym możemy się zatrzymać. Wziął od nas pieniądze i życzył dobrej nocy. Do końca jednak nie mięliśmy pewności czy był to ktoś z obsługi, czy może jakiś turysta...

Alawerdi - zabytkowy kamienny most (Armenia)Alawerdi - Kamienny most (Armenia)

Pierwszy dzień w Armenii. Pogoda piękna, energia rozpiera – ruszamy na zwiedzanie. Najpierw z plecakami poszliśmy w kierunku centrum w poszukiwaniu taksówki, którą chcieliśmy objechać okolicę. Po drodze mogliśmy zobaczyć w całej okazałości ogromy kombinat miedziowy, który wyglądał potwornie. Ale przynajmniej wciąż działał i dawał zatrudnienie miejscowej ludności. W samym mieście jedyną wartą uwagi atrakcją jest kamienny most z XII wieku ozdobny z każdej strony jakimś zwierzakiem – kotem chyba, ale nie mam pewności. Do centrum miasteczka podjechaliśmy maszrutką. Przy okazji wywołaliśmy spory popłoch wśród pasażerów, gdyż razem z naszymi wszystkimi tobołami przejechaliśmy tylko jeden przystanek, zmuszając Ormian do porannej gimnastyki. Wsiadanie, wysiadanie, uniki, aby nie oberwać plecakiem. Coś tam na nas mruczeli, ale trudno.

W tej maszrutce po raz pierwszy zaobserwowaliśmy cechę charakterystyczną, powtarzająca się u wielu później napotykanych Ormian. Otóż pasażerowie w większości mogli pochwalić się złotymi zębami. Nie wiem, czy była to jakaś oznaka statusu, czy podkreślenie własnej wartości, ale ludziska świecili po oczach aż miło. Pół biedy, kiedy szczerbata babuszka miała kilka złotek, które chętnie eksponowała, albo tęgawy, rubaszny kierowca taksówki – ot taki folklor. Ale u młodych dziewczyn czasem nawet ładnych to już była jakaś masakra.

Taksówki nie musieliśmy długo szukać, właściwie w ogóle nie szukaliśmy. Zaraz po wyjściu z maszrutki podeszła do nas właściwa osoba. Ustaliliśmy z taksówkarzem, że odwiedzimy trzy monastery: Haghpat, Achtala i Sanahin.

Haghpat

Klasztor Haghpat położony jest na pięknym płaskowyżu nieopodal wsi o tej samej nazwie. Zbudowano go w X wieku, za rządów króla Abbasa Bagratuniego. W następnym stuleciu stał się religijnym i oświatowym centrum prowincji Lori. Słynął także biblioteką, o której rękopisach krążyły legendy. Klasztor znany jest także z okazałych chaczkarów – najstarsze z nich stanęły tu już w XI wieku. Jest wśród nich także słynny Chaczkar Amenapyrkicz z 1273 roku. Przedstawia on scenę ukrzyżowania Chrystusa otoczonego licznymi wizerunkami aniołów i świętych. Zachowała się również jego oryginalna barwa.

Monastyr Haghpat (Armenia)Monastyr Haghpat - najpiękniejszy haczkar w całej Armenii (Armenia)

Monastyr Haghpat wielokrotnie nawiedzały kataklizmy. W 1130 roku częściowo zniszczyło go trzęsienie ziemi, ucierpiał też kilkakrotnie w wyniku działań wojennych. Większość kompleksu zachowała się jednak do tej pory i z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością wśród turystów. Znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Monastyr Haghpat (Armenia)Monastyr Haghpat (Armenia)Monastyr Haghpat (Armenia)Monastyr Haghpat (Armenia)

Achtala

Twierdza Achtala (Armenia)Monastyr Achtala (Armenia)Monastyr Achtala (Armenia)

Monastyr Achtala składa się z kilku budowli, z których najważniejszym jest kościół Matki Bożej (Astwacacin) z XIII wieku. Słynie on z przepięknych fresków i malowideł, które pokrywają całe wnętrze świątyni. Ufortyfikowany klasztor z trzech stron otoczony jest głębokim kanionem. Postanowiliśmy tu przyjechać po obejrzeniu jednego z odcinków programu „Makłowicz w podróży”.

Malowidła Achtali (Armenia)Malowidła Achtali (Armenia)Malowidła Achtali (Armenia)Malowidła Achtali (Armenia)

Sanahin

Pochodzący z X wieku klasztor Sanahin jest arcydziełem średniowiecznej sztuki architektonicznej. Jego nazwa oznacza „ten starszy”, co odnosi się prawdopodobnie do starszeństwa nad sąsiednim Haghpatem. W centrum kompleksu znajduje się kościół Matki Bożej (Astwacacin) z 930 roku (z późniejszą kopułą). W 1211 roku książę Wacze Waczutian dobudował do niego trójnawowy przedsionek. Być może najbardziej zwraca jednak uwagę zachodnia fasada z niezwykle widowiskowymi sześcioma bramami w kształcie łuków. Klasztor wpisany został na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Ostatnio stało się o nim znów głośno z powodu drzew, które zaczęły wyrastać na kopułach jego budynków, zagrażając ich konstrukcji. Bardzo chcieliśmy to zobaczyć, ale gdy tam przyjechaliśmy, właśnie miało miejsce wielkie czyszczenie zabytku, który cały stał w rusztowaniu.

Monaster Sanahin (Armenia)Monaster Sanahin (Armenia)

Dla tych monastyrów naprawdę warto przyjechać do Alawerdi. Zresztą Armenia monastyrami stoi. Zwiedziliśmy ich kilkanaście i wciąż nam było mało. Ale po kolei. Po powrocie do centrum wpakowaliśmy się do maszrutki jadącej do Wanadzoru. Tym razem musieliśmy czekać prawie godzinę, aż zbiorą się pasażerowie. Mojej skromnej osobie nie wiedzieć czemu przypadło miejsce na chybotliwym stołeczku tuż przy wejściu. Tak, że za każdym razem, gdy ktoś wsiadał lub wysiadał, ja robiłem to samo. A że mijaliśmy po drodze kilka kramów z różnymi dobrami, do Wanadzoru przyjechałem lekko poirytowany.

Monaster Sanahin (Armenia)Chaczkary w monastyrze Sanahin (Armenia)

W Wanadzorze chcieliśmy znaleźć maszrutkę, która zawiozłaby nas nad Jezioro Sewan. Niestety żaden pojazd nie jechał tam bezpośrednio. Jedyne co udało się nam się znaleźć to busik, który w bliżej nieokreślonej przyszłości miał jechać do Dilidżanu. Tam, jak nam powiedziano, mieliśmy szukać dalszego transportu. Po krótkim namyśle postanowiliśmy skorzystać z usługi złotoustego taksówkarza, mówiącego nieźle po polsku. Na samym początku oznajmił nam, że nie ma jak stąd szybko się wydostać i że jest jedyną możliwością. Oczywiście olaliśmy go. Teraz jednak nie chcąc tracić całego dnia na niekończące się przesiadki i dojazdy, ulegliśmy.

Sevanavank

Od Wanadzoru droga stopniowo wznosi się na wysokość prawie dwóch tysięcy metrów. Po minięciu Dilidżanu zaczęła się wić serpentynami opasającymi okoliczne wzgórza. Im bliżej byliśmy celu, tym aura stawała się coraz bardziej wątpliwa. Na szczęście przelotny deszczyk szybko minął i nad Sewanem pogoda była już stabilna. Taksówkarz wysadził nas nieopodal Monastyru Sevanavank.

Monastyr Sevanavank (Armenia)Sevanavank - Drugi najpiękniejszy chaczkar w Armenii (Armenia)Monastyr Sevanavank (Armenia)

Kiedyś wznosił się na wyspie, obecnie można do niego dotrzeć lądem. W czasach ZSRR głównym hobby tamtejszych decydentów było osuszanie strategicznych dla środowiska akwenów. Po całkowitym zniszczeniu Morza Aralskiego przyszła kolej na Jezioro Sewan. W wyniku działalności człowieka poziom wody w jeziorze spadł o kilkanaście metrów. W tym przypadku na szczęście w porę przyszło otrzeźwienie i podjęto kroki naprawcze. Obecnie poziom wody jest stabilny i, choć nieznacznie, z roku na rok wzrasta.

Jezioro Sevan (Armenia)Jezioro Sevan (Armenia)

W miejscu klasztoru już w epoce brązu wzniesiono pierwsze fortyfikacje. W IX wieku wyspa Sewan stała się cytadelą władców Sjuniku, jednego ze średniowiecznych ormiańskich królestw. To właśnie w tym okresie, w 874 roku, Mariam, córka późniejszego króla Asztota I Bagratuniego, zbudowała tu dwa kościoły: Kościół Matki Bożej (Surp Astwacacin) i Kościół Świętych Apostołów (Surp Arakeloc), dając początek zespołowi klasztornemu. Oba kościoły zachowały się w doskonałym stanie. Można tam podziwiać piękne chaczkary, w tym prawdziwą perełkę – chaczkar z Jezusem o mongolskich rysach twarzy i z warkoczami.

Z tego miejsca rozpościera się piękna panorama całej okolicy. Jezioro Sewan znajdujące się na wysokości około 1900 m n.p.m. jest świetnym miejscem na relaks, oczywiście jak odejdzie się nieco od obleganego przez turystów półwyspu. Początkowo planowaliśmy się wykapać w Sewanie, woda była nawet całkiem zachęcająca, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że za dużo tu natrętów i szalejących skuterów wodnych.

Po zwiedzeniu monastyrów poszliśmy na obiad do jednej z pobliskich restauracji. Tym razem postanowiliśmy nieco zaszaleć i zamówiliśmy sobie kebaba z raka. Dla mnie osobiście była to nowość. Szczerze przyznam, że wart był swojej ceny.

W drodze do Erywania

Po tej chwili oddechu z tobołami na plecach ruszyliśmy w kierunku przelotówki, gdzie chcieliśmy łapać stopa do Erywania. Od razu doczepił się do nas natrętny taksówkarz, który stwierdził, że bez niego się stąd nie wydostaniemy. Pomimo że dość wyraźnie daliśmy mu do zrozumienia, że ma spadać, to jechał za nami kilometr drogi, aż do miejsca gdzie zaczynała się droga na stolicę. Już mięliśmy zrzucić z siebie plecaki i zacząć stopować, gdy żona zauważyła stojący nieopodal na stacji pociąg. Gdy podeszliśmy bliżej, zauważyliśmy konduktora, który dawał nam znaki, żebyśmy wsiadali. Okazało się, że stacja kolejowa, na której stał skład, była ostatnią na lokalnej trasie do Erywania. Warunki były może mało komfortowe, ale za to cena – rewelacja. Dziesięć razy taniej niż taksówką. Do Erywania jechaliśmy ponad dwie godziny. W tym czasie staliśmy się lokalną atrakcją. Pozostali (nieliczni) pasażerowie zdążyli się dowiedzieć, skąd jesteśmy, co tu robimy i gdzie jedziemy.

Do Erywania przyjechaliśmy już po zmroku. Ku naszemu zdziwieniu nie wysiedliśmy na głównej stacji tylko na jakimś wygwizdowie. Jedna z pasażerek powiedziała, że jedzie do centrum i pokaże nam skąd i którym autobusem jechać. Okazało się, że do głównej stacji (gdzie zamierzaliśmy zakupić bilety do Batumi) trzeba przejechać przez całe miasto – o tej porze zakorkowane w trzy dupy. Nic to, trzeba zacisnąć zęby i jechać, choć ścisk był okropny. Ludzie patrzyli na nas krzywo, gdyż co chwila ktoś oberwał plecakiem. Po tej mordędze z radością powitaliśmy budynek stacji głównej.

Radość była jednak chwilowa. Mimo godziny dziewiątej stacja była już zamknięta na trzy spusty i o żadnych biletach nie było mowy. Nie pozostawało nam nic innego jak nadzieja, że gdy wrócimy z Arcachu, wciąż jakieś będą dostępne (nocny przejazd na trasie Erywań – Batumi).

Metrem podjechaliśmy jedną stację w okolice naszego hotelu, w którym mięliśmy rezerwację. Wg mapki, którą sobie wcześniej wydrukowałem ze strony booking.com, wynikało, że od stacji do celu było jakichś 350 metrów. Niestety przebycie tego dystansu zajęło nam bitą godzinę. Taksówkarze albo nie umieli, albo nie chcieli pomóc. Przechodnie też nie byli zbytnio zainteresowani. Dopiero dwie Ormianki mówiące po angielsku uratowały sytuację i skierowały nas na właściwą drogę. Po dotarciu do Inter Hostel mięliśmy wszystkiego dość.

Po zrzuceniu plecaków i długim prysznicu nieoczekiwanie wróciło nieco energii. Było jej na tyle dużo, że postanowiliśmy wybrać się do pobliskiej knajpki na kolację – w klapkach, koszulkach i bez bagażu.

Gdy popijaliśmy naprawdę dobre ormiańskie piwo Kilikia i czekaliśmy na kurczaka z frytkami, zaczęło padać. Siedzieliśmy pod parasolem ogrodowym i wydawało nam się, że jesteśmy bezpieczni. Jednak zwykły deszczyk szybko zamienił się w prawdziwe oberwanie chmury, potop istny, który zmusił nas do schowania się pod wiatą. Lało tak ze dwie godziny – do hotelu wróciliśmy kompletnie przemoczeni. Jak się miało później okazać, był to pierwszy i ostatni deszcz podczas całej wyprawy.

Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.