Podróże małe i duże > Gruzja – Armenia – Górski Karabach 2014–2015

Tuszetia (Gruzja)

W drodze do Omalo

Następnego dnia po porannym zwiedzaniu Sighnaghi ruszyliśmy w drogę do Telawi, w którym planowaliśmy złapać transport do Omalo. Jednak wydostanie się z miasteczka, zwłaszcza o wczesnej porze, nie jest takie łatwe. Szliśmy drogą dobrych dwadzieścia minut, zanim udało się nam zatrzymać taksówkę. Kierowca nie wybierał się do Telawi, ale zaproponował podwózkę na drogę przelotową, gdzie jeździły interesujące nas maszrutki. Trzeba przyznać, że był to całkiem spory kawałek drogi. Zostaliśmy wysadzeni obok stacji benzynowej i niewielkiego sklepiku. Po minucie oczekiwania, kiedy już mięliśmy ruszyć na małe zakupy, nadjechała maszrutka do Telawi.

Tym razem podróż strasznie się nam dłużyła. Stary busik jechał bardzo powoli, trząsł się niemiłosiernie i charczał tak jakby za chwile miał się rozpaść. Najgorzej było pod koniec, kiedy dosłownie co kilkadziesiąt metrów się zatrzymywał, żeby wpuścić lub wypuścić pasażerów. Nad głowami cały czas krążyły pieniądze oraz jakieś kosze z owocami i warzywami, które były nabywane po drodze przez babuszki obładowane dobrami wszelakimi tak, że nie mogłem uwierzyć, jak jeszcze da się upchnąć kolejny worek z marchwią czy jabłkami. W końcu dotarliśmy do Telawi. Pierwsze kroki skierowaliśmy na targ w celu zrobienia zakupów na czas pobytu w Tuszetii (wbrew panującym opiniom, można tam dostać wszystko, co jest potrzebne, tylko drożej). Przy okazji rozwiązaliśmy kwestię śniadania i toalety – spraw istotnych przed długą podróżą.

Droga do Omalo (Gruzja)Droga do Omalo (Gruzja)

Najważniejszą kwestią było znalezienie transportu do Omalo. Nie mięliśmy nic wcześniej przygotowanego, poza wiedzą gdzie szukać. Ale ku naszej wielkiej radości to transport znalazł nas. Otóż podszedł do nas jakiś miły pan i zapytał całkiem dobrze po polsku (wyróżnialiśmy się w tłumie) gdzie chcemy jechać. Okazało się, że zajmuje się transportem do Tuszetii i ma odpowiednie samochody, które prowadzą doświadczeni kierowcy. Był nieco zdziwiony, że do niego nie dzwoniliśmy, gdyż wszyscy Polacy zamawiają u niego transport. Uzgodniliśmy, że za trzydzieści minut będzie czekało na nas auto z kierowcą, a po drodze dobierzemy jeszcze dwóch pasażerów. Dzięki temu mięliśmy jeszcze nieco czasu na dokończenie zakupów.

Terenowa Toyota była bardzo wygodna, a podróż zapowiadała się bardzo ciekawie. W Kvemo Alvani mieliśmy dłuższy postój, gdyż kierowca robił zakupy oraz tankował paliwo z jakichś podejrzanych beczek na podwórku jakiegoś domu. Kilka kilometrów dalej dosiadło się jeszcze dwóch Gruzinów, którzy jechali z nami aż do samego Omalo.

Droga do Omalo (Gruzja)Droga do Omalo (Gruzja)

Wkrótce za Kvemo Alvani (500 m n.p.m.) droga powoli zaczyna się wspinać ku przełęczy Abano znajdującej się na wysokości 2 850 metrów. Tak więc nasza terenówka musiała wspiąć się po krętych górskich serpentynach 2 350 metrów, zanim osiągnęliśmy punkt kulminacyjny. Później droga opada w dół aż do Omalo, znajdującego się w dolinie otulonej ze wszystkich stron górami. Po drodze wciąż było widać ślady osunięć ziemi, które paraliżowały transport do Tuszetii. Kilka razy wymijaliśmy spychacze i wielkie ciężarówki wożące materiały budowlane. Budowlańcy wciąż mieli tu wiele pracy. Dystans, jaki dzieli Alvani i Omalo to około 80 kilometrów, lecz przejazd trwa około pięciu godzin. Są miejsca, gdzie auta przejeżdżają pod naturalnymi wodospadami, przeprawiają się przez rwące potoki czy pokonują serpentyny tak wąskie, że nie przejadą obok siebie dwa auta. Częstym widokiem są też przydrożne portrety osób, które straciły życie na tej drodze. Nierzadko można obok znaleźć szklaneczkę, z której wypada napić się czaczy na ich zdrowie. Gorsza sprawa, gdy za zdrowie zmarłych pije kierowca.

Widoków, jakie towarzyszą tej podróży, nie będę opisywać, to po prostu trzeba zobaczyć. Jechaliśmy tą droga dwa razy – przy niezłej pogodzie i przy idealnej pogodzie – więc szczęście nam dopisało. Z przełęczy Abano przy idealnej pogodzie poza górami Tuszetii widać również białe pasmo Wielkiego Kaukazu. Bajka.

Omalo

Do Omalo dojechaliśmy już po południu. Mięliśmy tam rezerwację w jednym pensjonacie na dwie noce. Jednak po dotarciu na miejsce dowiedzieliśmy się, że booking.com to jedno a rzeczywistość to drugie. Nie dość, że zapomniano o naszej rezerwacji, to na dodatek następnego dnia właściciele zwijali interes na zimę i wracali do Telawi. Miłosiernie przemilczę nazwę tego obiektu. Kierowca, który wciąż był w pobliżu, powiedział, że jego znajoma ma puste pokoje, a jej domek znajduje się dosłownie dziesięć metrów dalej. Skorzystaliśmy z oferty.

Omalo (Gruzja)Twierdza Keselo (Gruzja)Twierdza Keselo (Gruzja)

Właścicielka Maja Melaidze była bardzo miła i gościnna a cena za pokój była taka sama jak w tamtym obiekcie. W naszym pokoju znajdowały się dwa wygodne łóżka, szafka i mały stolik. Wszystko, czego człowiekowi potrzeba w Tuszetii. Łazienka z ciepłą wodą i prysznicem znajdowała się kilka metrów od pokoju. Każdego wieczoru podczas gotowania kolacji piecyk w kuchni Mai ogrzewał wodę i można było się umyć w komfortowych warunkach. Oprócz tego był jeszcze przestronny tarasik ze stolikami i ławkami idealnymi do wieczornego relaksu czy posiłków. Przed domkiem Maja miała swój własny ogródek, co w Górnym Omalo wcale nie jest zbyt częste. Tak więc warzywa i owoce mięliśmy z uprawy ekologicznej. W łazience i pokoju były żarówki – można było włączyć światło, należy jednak pamiętać o tym, że w Tuszetii prąd pochodzi wyłącznie z paneli słonecznych i wskazana jest maksymalna oszczędność.

Dla wszystkich zainteresowanych zamieszczam dokładne namiary na domek, w którym mieszkaliśmy, i który gorąco polecam. Do dyspozycji są dwa pokoje: jeden dwuosobowy, drugi czteroosobowy (rodzinny).

Domek Maji Melaidze (Gruzja)TUSHETI

Zemo(Up) Omalo

Maia Melaidze

Tel: +995 599 70 21 68

maiamelaidze@gmail.com

Kilka słów o samym Omalo. Składa się ono z dwóch części. Omalo Dolnego położonego na rozległej równinie, w którym znajduje się główna część hotelowa oraz Omalo Górnego (tam mięliśmy nocleg) położonego nieco wyżej. Jeszcze wyżej znajduje się twierdza Keselo, na którą składa się kilka starannie odrestaurowanych średniowiecznych wież obronnych. Obie części tworzą największą wioskę i zarazem stolicę całej Tuszetii. Wioska jest częścią Tuszeckiego Parku Narodowego i tu mieści się jego główna siedziba.

Omalo widziane z twierdzy (Gruzja)Jedna z wież (Gruzja)Wieża obronna w Omalo (Gruzja)

Tego wieczoru korzystając z ładnej pogody, ruszyliśmy na obchód wioski. Główną atrakcją Omalo jest twierdza Keselo, która dumnie góruje nad okolicą. Kiedyś składała się z kilkunastu wież, po których pozostały jedynie łupinki przy gruncie. Odrestaurowano sześć, które są wizytówką całej Tuszetii. Podczas tego spaceru natknęliśmy się na biesiadujących Gruzinów, którzy skupili się wokół dwóch wielkich stołów. Nie jestem pewien czy świętowano tam otwarcie drogi, czy coś innego – faktem jest, że było gwarno, wesoło i tanecznie. Gdy nas dostrzeżono, od razu zostaliśmy zaproszeni na balangę. Choć przeważnie na Zakaukaziu zgadzamy się na takie akcje bez wahania, tym razem delikatnie i dyplomatycznie wykręciliśmy się od uczestnictwa. Byliśmy już nieco zmęczeni, zbliżała się noc, a impreza zapowiadała się na długą i intensywną. Oczywiste jest, jak by się ona dla nas skończyła, a na następny dzień mięliśmy zaplanowany intensywny górski trekking i to od samego świtu. Grzecznie wróciliśmy do domku Mai na kolację, którą sobie wcześniej zamówiliśmy.

W stronę Dochu

Następnego dnia o świcie ruszyliśmy na całodzienny trekking po Tuszetii. Celem była wioska Dartlo położona jakieś 14 kilometrów od Omalo. W obie strony prawie 30 kilometrów. Pogoda od rana zapowiadała się znakomicie. Przez pierwsze kilometry utrzymywała się mgła, która dodawała klimatu naszej wędrówce.

Oświcie ruszamy w trasę (Gruzja)Na trasie do Dochu (Gruzja)Na trasie do Dochu (Gruzja)

Po wejściu na pewien pułap wyszliśmy ponad nią i wtedy wierzchołki otaczających nas gór przypominały wyspy rozrzucone na bezkresnym oceanie. Gdzieś z dołu dolatywały do nas nawoływania pasterzy i szczekanie psów pasterskich pilnujących owiec. Wraz ze wzrostem temperatury mgła się przerzedzała, odsłaniając przepaście oddzielające poszczególne pasma gór. W pewnym momencie doszliśmy do rozdroża, co prawda mięliśmy pewne wskazówki, którędy trzeba iść do Dartlo, ale w tym miejscu pewność nas opuściła.

Na trasie do Dochu (Gruzja)Na trasie do Dochu (Gruzja)Na trasie do Dochu (Gruzja)

Nie było żadnego drogowskazu czy informacji, która ścieżka gdzie prowadzi. Wybraliśmy wiec jedną z nich i dziarsko ruszyliśmy dalej. Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale obrany kierunek zaprowadził nas prosto do Dochu, które znajdowało się po przeciwnej stronie góry co Dartlo. O błędzie zorientowaliśmy się dopiero wtedy, gdy dobiło południe, a my wciąż nie widzieliśmy celu. Przeszliśmy już 13 kilometrów, a Dartlo jak nie było, tak nie było. Ostatecznie zostaliśmy uświadomieni przez kierowcę, który akurat tamtędy przejeżdżał. Zaproponował, że nas zawiezie do Dartlo, lecz cena była dość wysoka. Po burzliwej naradzie stwierdziliśmy, że pieszo już nie damy rady dojść do Dartlo i wrócić na noc do Omalo więc skorzystaliśmy, choć niechętnie z oferty i pojechaliśmy.

Bochorma (Gruzja)Na trasie do Dochu (Gruzja)

Z perspektywy czasu nie żałujemy wybrania nie tej drogi, co trzeba, gdyż trasa Omalo – Dochu jest dużo bardziej widowiskowa niż ta do Dartlo. Idąc do Dochu, po drodze mija się wioskę Bochorma. Jest to idealne miejsce na śniadanie składające się z gruzińskiego sera, chleba, pomidorów i wody. Dalej droga wije się wśród wzgórz, cały czas się wznosząc.

Niedaleko Dochu (Gruzja)Dochu (Gruzja)

W pewnym momencie drogę przegrodziły nam dwa psy. Nie były to łagodne i towarzyskie psiaki, jakie pamiętaliśmy ze Swanetii, tylko warczące groźne psiska, o których tyle naczytaliśmy się na forach. Nie mięliśmy ochoty na konfrontację, tym bardziej że zapomnieliśmy wziąć ze sobą kijów. Dyplomatycznie więc przetrawersowaliśmy wzgórze ponad ścieżką, omijając potencjalnie groźne psy. Z powrotem na ścieżkę zeszliśmy po dwóch–trzech kilometrach. W tym czasie mgła znikła już zupełnie, a krajobraz wokół Dochu ukazał się w pełnej krasie. Właśnie w tym miejscu spotkaliśmy owego kierowcę.

Dartlo

W drodze do Dartlo przez połowę trasy towarzyszył nam las, następnie wjechaliśmy w głęboką dolinę otoczoną z jednej strony przez wzgórza, a z drugiej przez wysokie góry oddzielające ten obszar od Czeczeni. Po prawej stronie towarzyszył nam wartki strumień i gdzieniegdzie porozrzucane ruiny wież obronnych.

Dartlo (Gruzja)Dartlo (Gruzja)Za tymi górami jest Czeczenia (Gruzja)

Dartlo różni się od Omalo. Jest mniejsze i wznosi się w całości na wzgórzu. Dużo mniej tu blachy i innych wątpliwej urody materiałów budowlanych, a dużo więcej naturalnych łupków, z których są zbudowane wieże obronne. Dartlo zachowało swój starodawny charakter. No i ruch był tu dużo większy niż w Omalo. Wszędzie gdzie okiem spojrzeć ludzie coś naprawiali, budowali, rozbierali, piłowali – widać było, że bardzo im zależy na wizerunku wioski. Poza tradycyjnymi wieżami i domami z łupków w Dartlo można również zobaczyć ruiny cerkwi, która jest podobno przeklęta i nie da się jej dokończyć. Jest tu kilka hotelików i restauracja.

Kvavlo (Gruzja)Kvavlo (Gruzja)Kvavlo (Gruzja)

Na szczycie wzgórza, na którym zbudowana jest wioska, znajduje się częściowo zamieszkała osada Kvavlo. Aby tam dojść, trzeba wspinać się mozolnie serpentynami przecinającymi wzniesienie. Inną opcją jest wejście na przełaj – dużo szybsze ale i bardziej męczące (spore nachylenie terenu). Kiedy jednak już się tam dotrze, to wszelkie trudy z tym związane natychmiast znikają. Pierwszą budowlą w wiosce jest ogromna wieża obronna w idealnym stanie (gdy tam byłem – cała opleciona rusztowaniami). Dalej znajdują się domki z łupków w lepszym lub gorszym stanie. Ale nie to jest istotą tego miejsca. Prawdziwą nagrodą są widoki. Dartlo z tej perspektywy wydaje się malutkie, na sąsiednim wzgórzu widać doskonale wioskę Dano, a góry otaczające okolice są pięknie widoczne. To po prostu trzeba zobaczyć.

Dartlo (Gruzja)Przeklęty kościół w Dartlo (Gruzja)

Gdy zszedłem z powrotem do Dartlo, gdzie opalała się żona, która nie miała ochoty gramolić się na kolejne strome zbocze, mogliśmy w pełni zasłużenie udać się na piwko do wspomnianej już restauracji.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do Omalo. Tym razem z nastawieniem, że będziemy łapać stopa. Z każdym kolejnym kilometrem coraz tęskniej wypatrywaliśmy jakiegoś pojazdu, który jak na złość nie chciał się pojawić. Pierwsze auto jadące do Omalo pojawiło się, gdy już byliśmy w połowie drogi i naprawdę mięliśmy już dość. Tym razem uczynni Gruzini podwieźli nas za uśmiech. Nie chcieli nawet słyszeć o pieniądzach.

Resztę powoli kończącego się dnia spędziliśmy wałęsając się w okolicy naszego domku i przyglądając się sennemu tempu życia mieszkańców Omalo.

W stronę Armenii

Jeden z pokoi (Gruzja)Nasz pokój (Gruzja)Weranda (Gruzja)

O ósmej rano już czekało na nas autko z nowym kierowcą, które miało nas zabrać do Kachetii. Przy okazji w Dolnym Omalo zabraliśmy jeszcze pasażerkę ze Szwajcarii, która mówiła całkiem dobrze po Polsku. Tego dnia pogoda była wspaniała, widoczność rewelacyjna. Przejazd do Alvani przebiegł bardzo sprawnie. Po drodze zatrzymywaliśmy się tylko dwa razy. Pierwszy raz na przełęczy Abano na sesję zdjęciową. Poprzednim razem miejsce to było ukryte w chmurach, tym razem nic nie przesłaniało widoków. Było tak pięknie, że nie chciało się jechać dalej, ale czas naglił, ponieważ tego dnia chcieliśmy zameldować się w Armenii. Drugi postój spowodowany był zdarzeniem losowym. Jedna z opon naszej terenówki nie wytrzymała i trzeba było wymienić koło.

Przełęcz Abano (Gruzja)Przełęcz Abano (Gruzja)

Gdy rankiem ruszaliśmy z Omalo, powietrze było rześkie i chłodne. W Alvani przywitał nas upał. Różnica wysokości i temperatury była natychmiast odczuwalna. Po szybkiej naradzie stwierdziliśmy, że poczekamy na maszrutkę do Telawi. Jednak po chwili podszedł do nas starszy pan i zaproponował, że nas zawiezie swoją maszyną (rosyjski krążownik szos). Początkowo odmawialiśmy, do Telawi busiki kursowały dość często, ale w końcu daliśmy się namówić. W końcu mieliśmy współpasażerkę, więc koszty się rozkładały.

W Telawi nie zdążyliśmy za bardzo wysiąść z Wołgi, a już siedzieliśmy w taksówce, która za okazyjną cenę pędziła w stronę Tbilisi.

Z Telawi do Tbilisi prowadzą dwie drogi. Jedna dłuższa, którą jeżdżą maszrutki, druga krótsza i dużo ciekawsza widokowo, idealna dla taksówek. W Tbilisi byliśmy około godziny czwartej. Tam też rozstaliśmy się ze Szwajcarką i już samodzielnie pojechaliśmy metrem na stację Avlabari. Wokół tej stacji gromadziły się busy jeżdżące do Armenii. Po szybkim obchodzie zlokalizowaliśmy jeden z nich. Według zapewnień kierowcy ostatni odjeżdżał o godzinie 17:00. Czyli za niecałą godzinę mieliśmy idealnie dopasowany przejazd.

Jednak w tamtej chwili mięliśmy ochotę na wizytę na starym mieście i relaks na termach siarkowych. Dodatkowo byliśmy głodni i marzył się nam jakiś obiad. Kolejna narada – werdykt idziemy na stare miasto i próbujemy szukać jakiegoś busa koło 19:00, może z tym ostatnim odjazdem o 17:00 to podpucha? Tego się nigdy do końca nie wie.

Po obiedzie w lepszych nastrojach poszliśmy do miejsca o wdzięcznej nazwie „Royal Bath” gdzie zamówiliśmy sobie godzinkę w prywatnej kabinie łaźni siarkowej. Ponadto zamówiliśmy sobie masaż relaksacyjny – raz się żyje. Nie wiadomo co nasz czeka w Armenii, więc przynajmniej chcieliśmy być czyści, zrelaksowani i lżejsi o ponad sto lari.

Po tych bizantyjskich uciechach wróciliśmy na stację Avlabari w poszukiwaniu kolejnego transportu do Armenii. Było po siódmej i słońce coraz bardziej zbliżało się do horyzontu. Tym razem nie poszło zbyt dobrze, okazało się, że faktycznie busy już o tej porze nie jeżdżą. Pozostało szukać taksówki. Cóż z Tbilisi do Alawerdi jest jakichś 120 km. Jak na warunki gruzińskie dość sporo w dodatku w grę wchodziło przekraczanie granicy, więc spodziewaliśmy się, że tanio nie będzie. Dodatkowo po łaźniach nasz budżet na ten dzień wyglądał już mizernie.

Fontanna z sokołem Wachtanga Gorgasalego (Gruzja)Basenik z termalna wodą siarkową (Gruzja)

Pierwsze trzy podejścia zakończyły się fiaskiem, taksówkarze podawali całkiem zaporowe ceny, których nie było nawet sensu negocjować. Dopiero za czwartym razem, gdy odeszliśmy nieco od stacji i złapaliśmy zwykłą taksówkę na mieście, kierowca po chwili namysłu podał cenę o połowę niższą od tamtych ofert.

A jednak pojedziemy dzisiaj, uśmiechnęliśmy się do siebie. Jednak wyprawa za granicę to nie byle co i nasz kierowca na tą okoliczność pojechał do domu, gdzie zostawił swoją wysłużona taksówkę i wyprowadził z garażu nowego OPLA, którego kupił zaledwie tydzień temu. W końcu miał okazje przetestować do na dłuższej trasie. Na tę okoliczność zabrał ze sobą swego ojca. Jak wycieczka to wycieczka.

Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.