Kultura > Młode pióra

Karolina Wojda – narodzić się na nowo

Karolina WojdaJak to mówią: nowy tydzień, nowy wywiad. Dziś naszym gościem jest Karolina Wojda, której pierwsza książka – „Feniks” niedługo ukaże się nakładem wydawnictwa Radwan.

Znajomość z Karoliną zawdzięczam internautce posługującej się pseudonimem „Rena”. To właśnie na jej blogu po raz pierwszy zobaczyłam banner reklamujący „Feniksa”. Za wyświadczoną przysługę będę dozgonnie wdzięczna, ponieważ wywiad z debiutującą pisarką okazał się być doświadczeniem niezwykle interesującym… oraz zaskakującym.

Jaką historię opowiada „Feniks”?

Jest rok 2011 Wilsonville, w stanie Oregon. Siedemnastoletnia Anastacia wydaje się być zwykłą nastolatką z przyziemnymi problemami. Chodzi do szkoły, ma normalną rodzinę i przyjaciół. Jednak trzy lata temu zmarł jej brat, to wydarzenie zmienia wszystko w życiu Anastaci i jej bliskich. Całej sytuacji nie ułatwia również blizna na lewym nadgarstku w kształcie skrzydła, dziwne sny, które nawiedzają ją co noc oraz tajemniczy medalion z nazwiskiem kobiety, która umarła w 1840 r. Na domiar złego okazuje się, że jej przyjaciele nie są tym, kim się wydają. Jak Anastacia zdoła pogodzić świat realny, w którym się gubi, ze światem fantazji, w który nie wierzy? I czy zdoła odkryć tajemnice swojej przeszłości?

Czy Twoim zdaniem „Feniks” jest pozycją godną uwagi?

Szczerze? Nie wiem. Nie potrafię obiektywnie odpowiedzieć na to pytanie. Jedyne co mogę powiedzieć, to fakt, że pomimo tej całej fantastycznej otoczki „Feniks” ma głębsze przesłanie i jest w swoim rodzaju apelem do młodych ludzi – to czy ktoś zrozumie to, co zapisałam między wierszami, czy nie, zależy od tego, czy będzie czytał kolejną książeczkę, oczekując zwykłej powiastki dla nastolatek, czy zajrzy się w głąb czarnej dziury bez dna i zaryzykuje.

Jak to się zaczęło? Skąd pomysł?

Miałam udar mózgu, byłam sparaliżowana, po części straciłam pamięć. Feniks to ucieczka w inny świat. Dzięki niemu narodziłam się na nowo. A pomysł? Znikąd, po prostu pisałam, co czuję. Wiedziałam jedno, główna bohaterka ma być inna niż ja i pokazać światu, że każdy może osiągnąć to, co zamierza, nawet gdy jest już na samym dnie. Ja nie wymyśliłam tej historii, ona wydarzyła się naprawdę, gdzieś tam w mojej nieświadomości. Ja ją po prostu spisałam.

Czy bohaterowie „Feniksa” mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości?

Moi bohaterowie kreowali się sami – dopiero niedawno zorientowałam się, że dużo z ich cech pasuje do moich znajomych – jednak wydaje mi się, że to czysty przypadek. Może wynika to z tego, że nie planuję.

Ile czasu zajęło Ci pisanie? Czy ciężko było przerobić bloga na prawdziwą książkę?

„Feniks” powstał w cztery miesiące. Jeśli chodzi o bloga – założyłam go, gdy cała powieść została skończona. To była jakby próba generalna przed finałem – i opłaciło się. Dzięki ludziom poznanym w cyberprzestrzeni zrozumiałam, że warto.

Czy historia znacznie się zmieniła od czasu wersji pierwotnej?

Anastacia jest bardzo kapryśna i nie było łatwo ją ujarzmić, dlatego owszem pierwszy zarys był całkiem inny - dużo bardziej brutalny.

Dlaczego zdecydowałaś się umieścić akcję za granicą?

Lubię Polskę, jednak Polska jest moja. Za dużo związanych z nią wspomnień, nie potrafiłabym do końca wymazać ich z głowy i nadać krajobrazowi całkiem innego znaczenia. Chciałam, żeby moje postacie były odrębne i miały swój własny świat.

Czy ciężko było zdobyć informacje o realiach panujących w obcych stronach?

Jeśli chodzi o szukanie materiałów, to starałam się być bardzo dokładna i opisać wszystko tak jak wygląda realnie – Wyspa Skye w Szkocji, Wilsonville oraz Paryż z tym, że Paryż został opisany w konwencji 1840 roku. Czy to było proste? Z początku miałam z tym problem, jednak z czasem radziłam sobie coraz lepiej. Starałam się oglądać dużo filmów naukowych opisujących wyżej wymienione miejsca. Oglądałam zdjęcia z satelity, ale gdy miałam możliwość – jak np. do Szkocji – po prostu poleciałam samolotem. Jednak opisanie miejsc bez poznania mentalności ich mieszkańców, według mnie jest bezcelowe. Dlatego też wchodziłam na czaty i rozmawiałam z mieszkańcami Paryża, Szkocji czy Ameryki. Starałam się poznać ich kulturę, zwyczaje i upodobania. Chciałam, żeby zarówno miejsca jak i bohaterowie byli jak najbardziej realni, jakby rzeczywiście istnieli. Dlatego np. szkoła czy ulubiony bar głównej bohaterki, który jest opisany w książce, można zwiedzić naprawdę. Najtrudniej było opisać Paryż. Czasy które opisywałam w książce są dość odległe i tutaj potrzebowałam pomocy historyka i geografa. Ale przyznam się szczerze, że było to jedno z przyjemniejszych doświadczeń w moim życiu – jakbym naprawdę przeniosła się w czasie. Mam nadzieję, że moi czytelnicy również tego doświadczą.

W takim razie, dlaczego fantastyka? Skoro tak bardzo starasz się trzymać realiów, po co wplątywać w to wszystko siły nadprzyrodzone?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale wydaje mi się, że ludzie często myślą, że jeśli posiadaliby nadprzyrodzone moce, staliby się lepsi, fajniejsi i byłoby im dużo łatwiej w życiu. Sama kiedyś tak myślałam. Jednak myliłam się, teraz wiem że prawdziwa magia to wszystko to, co skrywa nasze serce.

Być może moja książka obraca się w świecie magii, żeby inni również mogli to dostrzec.

A można zapytać JAK piszesz? Jak to wygląda?

Pisze od razu na czysto. Wiadomo, wszystko potem czytam i ewentualnie poprawiam, jednak główny zarys zazwyczaj pozostaje. Siadam przed komputerem, zamykam drzwi pokoju, włączam muzykę i odkopuję ukryty skarb. Co odkryję, jest jedną wielką tajemnica nawet dla mnie. Gdy skończyłam pisać „Feniksa”, jego zakończenie bardzo mnie zaskoczyło. Gdybym miała je zaplanować, wyglądałoby zupełnie inaczej.

Czy kiedykolwiek wcześniej próbowałaś publikować swoje teksty?

Szczerze? Nie. To moje pierwsze dzieło, które ujrzało światło dzienne.

Kiedy zdecydowałaś, iż „Feniks” nie jest kolejnym tekstem do szuflady? Co Cię do tego skłoniło?

Pewnego dnia, gdy byłam jeszcze chora, wzięłam tabletkę nasenną – melatoninę – szczerze, nie wiem, czy to ona była temu winna, choroba, a może to znak z niebios… W każdym razie, w pewnym momencie zaczęłam słyszeć głosy. Myślałam, że zwariowałam. Pragnęłam kogoś zawołać, jednak w mojej głowie ciągle brzmiało jedno zdanie „Musisz sama nas pokonać – sama”. Całą noc płakałam i myślałam o całym swoim życiu. Gdy nastał ranek, a głosy odeszły, już wiedziałam, co mam zrobić. To czas, gdy muszę spełnić swoje marzenie – czyli wydać książkę. Głosy już nie powróciły, a ja stałam się innym człowiekiem. Pokonałam własne demony i od tamtej pory wiem, że marzenia są najważniejsze.

Nie boisz się, że popełniasz „pisarski falstart”?

Jedyne czego się boję, to obojętność. Pisząc „Feniksa”, miałam nadzieję, że jeśli ktoś go kiedyś przeczyta, to coś poczuje. Złość, smutek, radość, zachwyt, nienawiść, zniechęcenie – cokolwiek. A to czy popełnię falstart, zależy ode mnie. Czy nauczę się wyciągać wnioski z własnych błędów i w przyszłości napiszę coś lepszego, czy nie. Żaden krytyk nie jest w stanie mnie zniechęcić – chyba, że ja sama. Chwilę zwątpienia nachodzą mnie bardzo często, ale wiem też, że nieważne ile razy upadniesz, ważne ile razy będziesz miał siłę, żeby powstać . Tak naprawdę, to kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, zależy od nas. A wiarę we własne możliwości dają mi przede wszystkim ludzie, którzy mnie otaczają. Przyjaciele – ci internetowi w obecnym okresie wspierają mnie najbardziej i jestem im wdzięczna za wszelkie pozytywne jak i negatywne opinie. Bez nich nie byłoby mnie teraz tutaj.

Czy wierzysz w coś takiego jak konstruktywna krytyka? Uważasz tego typu uwagi za przydatne? A może lepiej nie przejmować się nimi zbytnio i po prostu robić swoje, bez wprowadzania zmian? Jakim typami krytyki się przejmować, a jakimi nie?

Oczywiście, że wierze w konstruktywną krytykę. Uważam wręcz, że bez krytykowania nie powstałoby nic sensownego. Lubię pochwały, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie. Jednak pochwały mówią jedynie, że postępuje się w odpowiednim kierunku. Czasami to jednak za wąska informacja. Krytyka pokazuje nam natomiast w jakim kierunku powinniśmy faktycznie podążyć i czy droga, którą obraliśmy, jest słuszna.

Choć oczywiście, czasami ludzie krytykują bezpodstawnie i bez sensu. Bardziej z zazdrości i chęci samego krytykowania, niż żeby nas pokierować, czy wyrazić swoją opinię. Dla mnie krytyka w sensie „Nie podoba mi się, bo nie” lub „To jest beznadziejny chłam” to żadna krytyka i tym się nie przejmuję. Co innego, gdy to są konkrety „Za dużo przecinków, błędy ortograficzne, postacie są nienaturalne, itp. Sądzę, iż tego typu uwagi są istotne dla każdego pisarza. Oczywiście, może się komuś po prostu nie podobać, ale o gustach się nie dyskutuje i tylko dlatego że ktoś woli kryminały, a ja piszę fantastykę, nie zmienię swojej profesji.

Do ilu wydawnictw pisałaś? Jakie były odpowiedzi? Dlaczego ostatecznie zdecydowałaś się na Radwan?

Do ilu wydawnictw pisałam… Raczej do ilu nie pisałam, he, he. I tutaj wiele osób może stwierdzić: „Ona jest beznadziejna”, w Radwanie każdy wydaje, sukcesem byłoby np. W.A.B. Tak zgadzam się, Radwan to nie jest szczyt marzeń, jednak pozwala je spełnić i tylko głupiec by z tej szansy nie skorzystał. Odpowiedział mi Nowy Świat, Novae Res oraz Radwan i wydawnictwo Otwarte. Otwarte zasponsorowało e-booka, odpowiedz była jednoznaczna, gdyby to była moja druga książka, a nie pierwsza, miałaby popyt, wydaliby ją.

Novae Res chciało ode mnie 8 tys. za wydanie książki – nie mam tyle. A Nowy Świat również zgadzał się tylko na e-book. Radwan to taki kompromis.

Czasami czuje żal i myślę sobie: „Hmm, skoro żadne wielkie wydawnictwo się mną nie zainteresowało, to może mi się tylko wydaje, że coś potrafię”. A z drugiej strony, zanim zdobyłam prawo jazdy, zdawałam je ponad trzy razy i co to oznacza, że nie mam prawa teraz jeździć bo za pierwszym razem mi się nie udało? Każdy z nas popełnia błędy i nikt nie jest idealny. A jeśli dzięki tej małej „porażce” mogę kiedyś pofrunąć do gwiazd to czemu nie?

E-book? Wydałaś e-booka?

To bardziej skorzystanie z szansy. Nic za niego nie płaciłam, więc nic nie zyskałam. E-booka kupiło 40 osób. I tak uważam, że to sporo jak na książkę elektroniczną, ja sama jestem średnio przekonana do takowej formy „literatury”.

Co do wydawnictwa Otwarte, nie współpracowałam z nimi. Wszelkie sprawy organizacyjne były dokonywane z portalem Poczytaj.to i to z nimi podpisywałam umowę. Otwarte jedynie skierowało ich do mnie z sugestią, że warto i na tym jego rola się zakończyła.

W takim razie, dlaczego zdecydowałaś się jeszcze na formę papierową?

Może jestem zacofana, ale dla nie książka ma być książką. Mam ją móc poczuć, powąchać i dotknąć. Jestem romantyczką, która pasjonuje się literaturą. To dla mnie relaks, móc usiąść w pokoju, zapalić świecie, włączyć muzykę, zaparzyć ciepłą herbatę i czytać książkę. Słyszeć, jak jej kartki szeleszczą. E-book tego nie umożliwia.

Czy mogłabyś opowiedzieć o procesie wydawniczym oraz współpracy z Radwanem?

Jeśli chodzi o proces wydawniczy, nie wyjaśnię tego lepiej, niż jest to uczynione na stronie wydawnictwa. Jednak jeśli chodzi ogólnie o współpracę, jestem bardzo zadowolona. Wszystko jest jasne i rzetelne. Nie ma problemu z kontaktem, na wszystkie pytania (nawet te najgłupsze) dostaję klarowną odpowiedź.

Na jakim etapie wydawniczym znajduje się „Feniks”? Czy wiadomo już coś o dacie publikacji?

Obecnie książka jest w trakcie redakcji. Daty, niestety, jeszcze nie znam.

Publikacja to dopiero połowa sukcesu, trzeba jeszcze jakoś zainteresować czytelników. Powszechnie wiadomo, że w Polsce nawet „tradycyjne” wydawnictwa nie najlepiej radzą sobie z reklamą. Co w takiej sytuacji może zrobić autor, aby wypromować książkę?

Oczywiście Facebook, to podstawa. Blog. Planuje zrobić zwiastun animowany – a raczej zatrudniłam grafika komputerowego, który to wykona. Spotkania autorskie. Ulotki. Plakaty. Fora internetowe. No i mam nadzieję, że pomoc innych ludzi- poczta pantoflowa, najlepsza reklama jaka istnieje.

Na swoim blogu wspominasz o poważnym kryzysie twórczym. Czy często zdarzają Ci się takie chwile zwątpienia? Jak sobie z nimi radzisz?

Owszem, posiadam czasami gorsze dni i wówczas nic mądrego mi nie wychodzi. Zazwyczaj tak się dzieję, gdy jestem przemęczona. Praca, studia dużo obowiązków w domu – i nawet, gdy hipotetycznie jest wena, nie potrafię się skupić i wychodzą totalne bzdury. Wówczas muszę po prostu odpocząć. Zazwyczaj wyjeżdżam gdzieś lub zamykam się w pokoju i cały dzień nie robię totalnie nic. Mimo że kocham przebywać z ludźmi, mam naturę samotnika. Gdy zaczynam pisać i chcę, żeby to było coś mądrego, muszę zamknąć drzwi na klucz, dać muzykę „na maksa” i odlecieć do swojego świata i czy się wali, czy pali, ja nie istnieję. Jeśli chodzi o inne artystyczne rewolucje – to mam tak samo. Nie ważne czy dotyczy to pracy licencjackiej, czy opowiadania na jedną stronę, a może książki na trzysta. Musi panować harmonia w moim życiu.

Jakie masz plany na przyszłość? Może pracujesz nad nową powieścią?

Na pewno ukończyć studia, być może doktorat… poszukać księcia z bajki. A nowa książka już się tworzy.

Czy wiążesz z pisarstwem swoją przyszłość zawodową?

Pisanie to moje życie i jestem pewna, że na „Feniksie” się nie zakończy, ale kocham również pomagać ludziom. Dlatego, owszem, mam nadzieję, że będę mogła zostać zawodową pisarką, ale wiem też, że chce zostać terapeutką.

Czy pisanie oraz inne aspekty życia wchodzą sobie nawzajem w drogę?

Nie, to dzięki temu, że posiadam tak wspaniałą rodzinę, ambitną pracę oraz bardzo ciekawe studia, jestem jaka jestem. Każdy jeden aspekt życia wprowadza do mojego życiorysu wiele ciekawych „funkcji” i cieszę się, że tak właśnie się dzieje.

Czy pisania można się nauczyć, czy z tą umiejętnością trzeba się urodzić?

Powiem jedno, gdy budzisz się rano i pierwsze o czym pomyślisz, to żeby pisać, oznacza to, że masz to robić i jesteś do tego stworzony. A jeśli chodzi o mnie, nie jestem genialna, nie jestem nawet dobra. Ja po prostu to kocham i nie wyobrażam sobie, żebym miała nie pisać. A pisanie nigdy nie było dla mnie pracą, gdyby tak się stało i męczyłabym się przy tym, rzuciłabym to w diabły i zaczęła szydełkować.

W jaki sposób doskonaliłaś swój styl oraz warsztat?

Była metoda prób i błędów. No i oczywiście moja cudowna Kasia – osoba która potrafiła tak cudownie skrytykować, że aż chciało się popełniać błędy, he, he. Bardzo dużo mnie nauczyła i zawdzięczam jej niemal wszystko.

Kim jest Kasia?

Katarzyna Wróbel – według mnie, najmilsza, najwspanialsza osoba jaką spotkałam w całym swoim życiu. Znalazłam ją w Internecie. Chciałam, żeby ktoś profesjonalny rzucił swoim okiem na moją książkę i obiektywnie stwierdził, czy ma w sobie to coś. Na początku to była jedynie praca, z czasem przerodziła się w niesamowitą sympatię i znajomość. Wszystkich, którzy mają ochotę skorzystać z jej usług, zapraszam na jej stronę internetową: http://korektor-tekstow.pl/

Co prawda nasza współpraca nie była sztywna, to był bardziej rodzaj porad, sugestii i jak wspomniałam krytyki.

Czy lubisz czytać książki?

Czytam, bardzo dużo czytam. W ciągu jednego miesiąca potrafię kupić od dwóch do sześciu książek i wszystkie je przeczytać, często jeszcze tego samego dnia, gdy zostały zakupione. Nie wspomnę o książkach na studia, które potrafią czasami zwalić z nóg.

Skoro czytasz tak wiele, może zdradzisz nam, co sprawia, iż niektóre pozycje są lepsze od innych?

Serce. Jeśli czuję, że autor pisał z pasją, wówczas nieważne o czym jest książka, ważne, że każda karta przecieka emocjami, czasami wściekłością i goryczą. Szczerze lubię, gdy książka nie jest idealna, wówczas wiem, ze pisał ją człowiek, a nie maszyna – a to chyba liczy się dla mnie najbardziej.

Co poradziłabyś osobom marzącym o wydaniu własnej książki?

Żeby zadały sobie pytanie: „Dlaczego piszę i co chcę z tym zrobić?” Jeśli odpowiedz będzie jednoznaczna „Piszę, bo to kocham i chce zostać pisarką/pisarzem”, piszcie, nie przejmujcie się krytyką, ona jest i będzie zawsze. Wystarczy, że chociaż jedna osoba powie: „To jest dobre” – wtedy warto. A jeśli żadne wydawnictwo się wami nie zainteresuje, trudno, napiszcie coś innego i próbujcie aż do skutku. Warto walczyć o marzenia, nawet te „nieosiągalne”.

Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu. A Wam, kochani czytelnicy, dzięki niech będą stokrotne za poświęcony czas. Jeśli macie go jeszcze trochę na zbyciu, zapraszam na bloga poświęconego „Feniksowi”: http://feniks-poczatek.blog.onet.pl/

Na zakończenie, już tradycyjnie, dwa fragmenty książki. Proszę Państwa, oto przed państwem… „FENIKS”!

FRAGMENT I

W naszym miasteczku czas płynął dość wolno, czasami miałam wrażenie, że za wolno. Gdyby można było przyspieszyć wskazówki zegarów, tak żeby poruszały się w tempie odpowiednim do naszego rytmu serca… Wówczas wszystko byłoby dużo prostsze. Zakochani mieliby dla siebie wystarczająco dużo czasu, a ci, którzy cierpieli, szybciej mogliby zapomnieć o problemach. Wszystko byłoby odpowiednio dopasowane.

– Ano, pijesz tę colę czy nie? – Głos Becky obudził mnie z letargu.

– Oczywiście, że piję.

– To dobrze, bo Sophie chciała ci ją wypić.

– Co ty opowiadasz, wariatko, ja nie piję takich kalorii – oburzyła się dziewczyna, najbardziej przestrzegająca diety wegetarianka i specjalistka od zdrowej żywności, jaką znam.

Mimo swojego umiłowania do zdrowej żywności, nigdy nie przepuszcza pysznej pizzy z brokułami. Zawsze mówi: „Zdrowe jedzenie może być tylko wówczas zdrowe, gdy od czasu do czasu pozwolimy sobie na coś grzesznego. Tylko wtedy możemy docenić smak warzyw”. Nigdy nie rozumiałam jej punktu widzenia, jednak to właśnie ona nas połączyła. Pamiętam jak dziś pierwszy dzień w liceum: byłam bardziej obojętna niż przestraszona. Nie obchodziło mnie to, jaki będzie ten dzień i czy kogoś poznam. Starzy znajomi odizolowali się ode mnie kilka miesięcy po wypadku. Na początku miałam wielu gości w szpitalu, ale moja apatia ich raniła, nie dawali sobie rady z moją depresją i ciągłym wpatrywaniem się w sufit – to ich dobijało. Nie mam im tego za złe. Nie byłam wtedy idealną przyjaciółką, właściwie w ogóle nią nie byłam.

Właśnie dlatego nowy dzień w szkole nie był nadzwyczajny, byłam tam sama. Lekcje mijały normalnie, siedziałam w ostatniej ławce, czekając, aż zadzwoni ten upiorny dzwonek i pozwoli mi pójść do domu, by położyć się do łóżka. Mimo że każdy kolejny dźwięk dzwonka przybliżał mnie do upragnionej chwili, musiałam się jeszcze zmierzyć z przerwą obiadową, największym koszmarem samotników, kujonów i wybryków natury.

Gdy kierowałam się wolnym krokiem w stronę wielkich drzwi, za którymi jeszcze bardziej wyraźne można było dostrzec szkolne grupy oraz panująca w nich hierarchia, moje ciało pokryła gęsia skórka. Przystanęłam, popychana przez spieszących się ludzi. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze.

– Dasz radę – powiedziałam sama do siebie, jednocześnie otwierając drzwi.

Obraz, jaki ukazał się moim oczom, był straszny. Stoły złączone, brak jakiegokolwiek pojedynczego miejsca. I jeszcze ta olbrzymia kolejka po posiłki – to było okropne. Rozejrzałam się wkoło, w zasadzie nie potrafiłam dostrzec nikogo znajomego. Gdy już jednak kogoś zauważyłam, było jeszcze gorzej. Uśmiechy politowania i niezręczne odwracanie wzroku. Nie mając innego wyboru, wzięłam tacę, po czym ustawiłam się za grupką świergoczących dziewczyn. Były tak różowe i żółte, aż raziły w oczy. Żeby nie uszkodzić wzroku, spojrzałam na papki jedzenia, udając, że zastanawiam się, co wybrać. Mój wzrok skierował się na frytki i ociekające tłuszczem mięso.

– Chyba nie chcesz tego jeść? – Jej magiczny głos wybawił mnie od samotności.

Spojrzałam na nią. Stała tam obok mnie w szarej koszulce i czarnej spódniczce. Jej włosy były schludnie zaczesane na bok, jedynie krótkie końcówki sterczały delikatnie, dodając objętości ślicznej, niewielkiej główce. Na nogach miała zamszowe sandały, a na kostce srebrną bransoletkę. Pośród tej całej bandy bliżej nieokreślonych stworów wyglądała tak normalnie i przyjaźnie, że na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.

– Nie widzę tu nic innego, co mogłoby być smaczne.

– I tu się z tobą zgodzę. Chcesz? Ja mam zapas jedzenia. Mama rozwaliła opakowanie marchewki i musiała ugotować cały kilogram.

– Marchewki? – spytałam niepewna, czy ta miła dziewczyna przypadkiem mnie nie podpuszcza.

– Nie tylko marchewki. Sama marchewka? No co ty? Kto by się tym najadł? – Jej uśmiech i pewność siebie emanowały od niej jak światło latarni morskiej prowadzącej zbłąkanych rybaków.

Zachichotałam.

– Z przyjemnością zjem tę marchewkę.

I tak zjadłam najlepszą sałatkę warzywną w swoim życiu. Spotkałam też przyjaciółkę. Jak się okazało, nie była ona normalna, ale to właśnie było cudowne w naszej czwórce – nieważne jaki kto był, ważne, że w ogóle istniał.

FRAGMENT II

Dziewczyny bez słowa, lecz z lekką nutą niepewności wstały z miejsca, wzięły mnie pod ręce i wyszłyśmy z sali. Gdy tylko zamknęłyśmy za sobą drzwi, wszystkie wybuchłyśmy śmiechem.

– Co to miało być?

– Tak mnie zaskoczył, że to było pierwsze, co mi przyszło do głowy.

– Przez was nie będę mogła się wykazać wiedzą o drugiej wojnie światowej – zażartowała Sophie.

– Przeżyjesz, biedaku. Chodźcie do toalety, musimy odczekać, zanim wrócimy do klasy.

Damska toaleta znajdowała się na drugim piętrze, była mała i śmierdziała wszystkim, czym się tylko dało, począwszy od perfum, a skończywszy na papierosach.

– Wiecie, co myślę? – zaczęła Sophie.

– Co? – spytałam, myjąc ręce i wzdychając nad swoimi wciąż opuchniętymi oczyma, które jeszcze straszniej wyglądały w tym porysowanym i brudnym lustrze.

– Wypowie się nasza pani psycholog Sophie Burney, to nowa zwolenniczka Freuda – zażartowała z niej Becky.

– Przestań się nabijać – zbulwersowała się Sophie. – Ja naprawdę coś wymyśliłam.

– Mów.

– Ja też ostatnio mam dziwne sny.

– Ty też?! – krzyknęła Becky.

– Tak, tylko że mnie śni się ciągle jeden i ten sam chłopak.

– Lucas – przewróciłam oczyma.

– Nie, właśnie nie. – Głos Sophie był przerażająco poważny. Spojrzałam na Becky. Jej wyraz twarzy również był dwuznaczny. Chyba nie tylko ja obawiałam się odrzucenia poprzez ujawnienie wszystkich sekretów.

– Wielkie rzeczy, Sophie, śni ci się jakiś chłopak, no i co z tego? – spytałam, nie dostrzegając problemu.

– Ale ty nie rozumiesz – broniła się dziewczyna. – On jakby do mnie mówił, jakby chciał mi coś przekazać.

– Może chce ci przekazać: ucz się więcej, a mniej myśl o facetach – zażartowałam, ale żadna z nich się nie śmiała, patrzyły na siebie ukradkiem z grobowymi minami.

– Skoro tak, to ja też muszę wam coś powiedzieć – podchwyciła niepewnie Becky.

– Też masz dziwne sny? – zadrwiłam podenerwowana.

– Nie, ja słyszę głosy.

– Głosy, no tutaj to jest już potrzebny psychiatra – ironizowała Sophie.

– Psychiatra tutaj raczej nie pomoże. – Męski głos wystraszył nas na tyle, że wszystkie piskliwym głosem krzyknęłyśmy, podskakując.

– Lucas, co ty tu, do diabła, robisz? – warknęła Sophie.

– Chcesz, żebyśmy dostały zawału serca? – dodała Becky.

– Wiedziałem, że nadejdzie ten dzień. – Poważny, wysoki chłopak o szarych oczach wreszcie przemówił.

– Jaki dzień? – spytałam.

– Ano – Lucas zwrócił się wprost do mnie – sny, które ci towarzyszą od jakiegoś czasu, ukazują przeszłość i to poniekąd związaną z tobą.

Moje usta rozwarły się, na policzki wyskoczyły rumieńce. Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, lecz na szczęście nikt tego ode mnie nie oczekiwał.

Luc tym razem spojrzał na Sophie.

– Kochanie, chłopak z twoich snów to osoba, która odmieni naszą przyszłość. Posiadasz dar widzenia przyszłości. – Skąd to wiedział? Nie miałam pojęcia. Teraz we dwie stałyśmy jak słupy soli, wpatrując się to w siebie nawzajem, to w na nasze medium. Następna w kolejce była Becky, z najdziwniejszą umiejętnością. – Ty, Becky, słyszysz głosy. Jesteś w stanie powiedzieć, co mówią.

– Tak – wymamrotała dziewczyna.

– Słuchamy.

– Powtarzają ciągle jedno zdanie: „Znajdź potomka, znajdź potomka Charlotte de Laclos”.

Nie słuchając dalszych wyjaśnień Lucasa, sięgnęłam po wisiorek. Odpięłam naszyjnik i wyciągnęłam go w kierunku przyjaciół.

– Czytajcie – nakazałam.

Marta Tarasiuk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.