And the mists had all solemnly risen now, and the world lay spread before me.Charles Dickens
Dzisiaj jedziemy zobaczyć punkt obowiązkowy w planie każdej wycieczki do Peru – Machu Picchu. Warto tam być jak najwcześniej, zanim zwalą się tłumy turystów! Teraz wszędzie jest biało, stoimy w środku wielkiej chmury, gdzieś daleko majaczy jakiś domek. Zaczynam się martwić, że nic nie zobaczymy, ale Lenin, jak gdyby nigdy nic, spokojnie zaczyna opowiadać.
O Machu Picchu świat dowiedział się w roku 1911 za sprawą Hirama Binghama, który szukając Vilcabamby, ostatniej stolicy Inków, przez przypadek spotkał w Mollepata wieśniaka. Melchor Arteaga (bo tak ów wieśniak się nazywał) pokazał mu to miejsce. Wg niektórych ten fakt czyni z Amerykanina wielkiego odkrywcę Machu Picchu. Jako ciekawostkę dodam, że już około 40 lat wcześniej Machu Picchu splądrował inny złodziej – Augusto Berns (tym razem Niemiec) i wywiózł stąd co cenniejsze okazy.
Lenin opowiadał, wszechotaczająca biel traciła na intensywności, a naszym oczom ukazywały się powoli ruiny miasta, następnie górujący nad wszystkim szczyt Waynapicchu, w końcu sąsiednie góry i rzeka Urubamba w dole. To było tak, jakby kurtyna w teatrze powoli szła do góry, prawie magiczne. Tym razem mieliśmy szczęście!
Machu Picchu to kolejne miejsce bezczelnej grabieży. No bo czyje są skarby Inków? Wydawać by się mogło, że jak sama nazwa wskazuje, skarby Inków należą do Inków oraz ich spadkobierców, czyli Indian z Peru i Boliwii, dawnych terytoriów należących do imperium. Otóż nie. Skarby Inków należą do USA, tak jak skarby Egipcjan należą do Brytyjczyków. Pewien złodziej (nazywany w USA archeologiem) wywiózł z Machu Picchu prawie wszystko, co znalazł. Obecnie skradzione przedmioty znajdują się w Muzeum Uniwersytetu Yale, które oczywiście nie kwapi się, żeby kolekcję oddać, tłumacząc, że Peruwiańczycy się zgodzili.
Peruwiańczycy wykopali ostatnio w swoich archiwach odpowiednie dokumenty i owszem zgodzili się w 1912 roku, żeby Bingham zabrał te przedmioty do USA (argumentował, że w Peru nie ma odpowiednich laboratoriów), ALE wyraźnie jest zaznaczone, że wyżej wymieniony pan ma 12 miesięcy na badania, a później ma przedmioty zwrócić! Po roku Bingham poprosił o przedłużenie tego okresu i dostał zgodę na kolejne pół roku. Potem został senatorem i odechciało mu się odpisywać na żądania zwrotu skarbu. W ten oto prosty sposób skarby Inków stały się amerykańskie, a ponieważ Stany to podobno supermocarstwo, więc nie sądzę, że kiedykolwiek zwróciły je prawowitym właścicielom. Bo niby co Peru może zrobić?
Spacerujemy po niezwykłym mieście, czasem poruszamy się wąskimi uliczkami, czasem wisimy nad przepaścią (w Europie na pewno byłoby mnóstwo szpetnych zabezpieczeń, dzięki Bogu jesteśmy w Ameryce). Pokonujemy wiele schodów, oglądamy poszczególne budynki. Widzimy duże pęknięcie w murach głównej świątyni. Jej budowniczy niewątpliwie po mistrzowsku dopasowywali kamienie, z których ją wzniesiono, co ocaliło świątynię przed wieloma trzęsieniami ziemi. Niestety nie uchroni jej to przed uskokiem tektonicznym, który tutaj się znajduje.
Nie należy sugerować się nazwami nadanymi poszczególnym budynkom przez tzw. archeologów. Nazwy takie jak świątynia słońca, czy świątynia księżyca nie mają nic wspólnego z faktycznym przeznaczeniem budynków. Prawda jest taka, że naukowcy do dzisiaj nie wiedzą, jakie było ich przeznaczenie, mało tego w ogóle o Machu Picchu nie potrafią nic ciekawego powiedzieć! Nie wiedzą, jak zostało zbudowane, nie są nawet zgodni co do tego, kiedy zostało zbudowane i przez kogo, nie wiedzą, jak dokładnie biegnie wodociąg, który działa do dzisiaj, nie wiedzą, czemu Inkowie opuścili miasto. Ale może dzięki temu miasto jest jeszcze bardziej interesujące, a na pewno bardziej tajemnicze.
Są tacy, którzy doszukują się tutaj interwencji sił pozaziemskich, argumentując, że Inkowie nie dysponowali odpowiednią technologią, że nie potrafiliby nawet zrobić makiety Machu Picchu, a co dopiero wybudować je w rzeczywistych rozmiarach. Jako argument przytaczają np. że tylko część budynków jest wybudowanych z dokładnie dopasowanych kamieni, a reszta mogła powstać później, rękami nieudolnych naśladowców, w domyśle, może właśnie Indian. Lenin twierdził, że różnica w technologii wynika tylko z przeznaczenia budynku, po prostu ważne budynki, takie jak kościoły budowano lepiej, niż powiedzmy zwykłe domy.
Nie wiem, kto potrafił tak dokładnie obrabiać ogromne bloki kamieni i budować z nich tak wytrzymałe budynki, ale niezależnie kto to był, jego dzieło wzbudza mój szczery podziw! Jednak żeby to poczuć, nie wystarczą zdjęcia, trzeba przejść się po stromych, wąskich schodkach i zajrzeć w przepaść, dotknąć ściany, zanurzyć dłonie w wodzie przepływającej kanałami w mieście.
Trzeba wejść na Waynapicchu i popatrzeć na miasto z góry, a potem zejść tymi samymi stromymi stopniami, którymi kiedyś musieli poruszać się ci, którzy miasto wznosili, którzy w litej skale je wykuwali, na pewno czasem spadając w przepaść.
Jest coraz więcej turystów, miejscami nie da się przejść. Wracamy do Aguas Calientes, żegnamy się z Leninem i odbieramy bilety na pociąg powrotny do Cusco. Następny kierunek: La Paz!