W dniach od 7 do 10 lipca 2011 roku już po raz dwudziesty czwarty na ulicach Krakowa gościł Festiwal Teatrów Ulicznych. W tym roku tematem przewodnim był „Wiatr od wschodu”, w związku z czym można było zauważyć odrobinę większą niż w poprzednich latach reprezentację właśnie krajów leżących na wschód od nas. W sumie w ciągu czterech festiwalowych dni przez sceny rozmieszczone na Rynku Głównym, Rynku Małym i pod Galerią Krakowską, przewinęło się piętnaście grup teatralnych reprezentujących artystów z dziewięciu państw: Ukrainy, Rosji, Izraela, Polski, Chorwacji, Włoch, Holandii, Francji i Hiszpanii. A co zaprezentowali?
Jak można się było domyśleć już po tytule, grupa teatralna Tuig przywiozła do Krakowa spektakl o konsumpcjonizmie, o ludziach zaprzężonych w kierat ogromnej maszyny, którą zdają się już zupełnie bez zastanowienia napędzać. Do czego to prowadzi?
Grupa Flonflonski została powołana do życia specjalnie na potrzeby festiwalu, a jej trzon stanowił zespół Le Flonflons z Lille we Francji, od którego nowa formacja zapożyczyła sobie i odrobinę spolszczyła nazwę. Zespół starał się pod krakowskim niebem odtworzyć atmosferę francuskiej ulicy, gdzie ludzie bawią się przy charakterystycznych dźwiękach akordeonu...
Spektakl pt. Ślepcy krakowskiego Teatru KTO był jednym z najmocniejszych i zarazem najcięższym punktem w programie Festiwalu. Widowisko oparte na książce José Saramago Miasto ślepców nie przemawiało słowami, ale za to kreowane przez artystów obrazy były aż nadto wymowne. Zwracam na to uwagę, bo często spektakle rezygnujące ze słów, stają się dla niezorientowanego widza trudne do zrozumienia. W tym wypadku obrazy i dźwięk w zupełności wystarczały, by przenieść nas do zupełnie innego świata.
Za sprawą tajemniczej epidemii mieszkańcy pewnego nienazwanego miasta masowo tracą wzrok, a bezradna władza postanawia odizolować ociemniałych w zakładzie psychiatrycznym. W pewnym sensie odseparowani od cywilizacji pacjenci wraz ze wzrokiem zdają się tracić swoje człowieczeństwo, a może właśnie pokazują jego prawdziwe oblicze? W ciągu zaledwie kilku minut kolorowo ubrani ludzie zamieniają się w zwierzęta walczące o swój kawałek miejsca, swoje łóżko, o jedzenie i wodę. W tym mrocznym świecie zdarzają się chwile niemalże szczęśliwe, ale te poprzez kontrast tylko wzmacniają dominujący smak nieszczęścia, przemocy i gwałtu.
Leo Bassi - biały klaun w czapce swojego pradziadka (pradziadek podobno w tym samym nakryciu głowy występował w Gdańsku w roku 1880) przemawiał do swojej publiczności po angielsku. Było to chyba pewnym mankamentem, biorąc pod uwagę, że jego ogromna, podobno największa na świecie żółta kaczka, przyciągnęła uwagę wielu dzieci. Zresztą, jak się okazało, spektakl choć rozśmieszał, nie był pozbawiony głębszej, przeznaczonej chyba bardziej dla dorosłych widzów, stańczykowskiej refleksji. Leo Bassi podczas blisko godzinnego występu zahipnotyzował dwie osoby, opowiadał o cyrkowych tradycjach w swojej rodzinie i pokazał jak się przemienia w klauna. Do tego uświadamiał, jak łatwo można nas oszukać, biegał po swojej kaczce przypominając o tym, że marzenia należy realizować niezależnie od wieku, a w finale jego ogromna żółta zabawka niesiona na rękach widzów, popłynęła pod kościół Mariacki spotkać się z Bogiem.
Oddech Orientu Teatru Ognia Mandragora to przedstawienie łączące taniec, ogień i lekką fabułę. Bohater znajduje lampę Alladyna (tak to przynajmniej wygląda), a uwolniony Dżinn spełnia życzenia, co staje się pretekstem do pokazu z ogniem i tańczącymi dziewczętami w roli głównej. Niestety godzina przedstawienia nie została chyba dobrana odpowiednio do jego rodzaju, bo przecież tego typu występy znacznie bardziej imponująco prezentują się w nocy. Szkoda.
Zaprezentowany przez The Mystorin Theatre Group z Izraela spektakl pt. Mistrzowie Imienia w ciekawy sposób łączył w sobie kształty hebrajskich liter, śpiew, taniec i chasydzkie opowieści. Spektakl uzupełniały warsztaty teatralne „Odkrywanie współczesnego teatru religijnego poprzez ruch i głos” oraz seminarium „Tajemniczy taniec hebrajskich liter”. Żałuję, że nie udało mi się w tym ostatni wziąć udziału, bo na pewno byłoby to ciekawe uzupełnienie występu.
Pod koniec II wojny światowej Armia Czerwona plądrując Szczecin zrabowała setki fortepianów, które następnie miały zostać wywiezione do Związku Radzieckiego. Ogromna ilość instrumentów ciągnęła się podobno kilometrami wzdłuż torów kolejowych, a że totalitarna biurokracja najwyraźniej o nich zapomniała, to porzucone niszczały aż w końcu rozpadły się zupełnie, stając się kolejnym symbolem barbarzyństwa epoki.
To bardzo ciekawe wydarzenie stało się inspiracją dla spektaklu pt. Salto Mortale v. 2 zaprezentowanego przez poznański Teatr Strefa Ciszy. Groteskowi cyrkowcy tylko przez krótką chwilę zdają się wykorzystywać instrumenty zgodnie z ich przeznaczeniem. Następnie fortepiany są przepychane, tresowane, a nawet ujeżdżane. Na tym nie koniec, cyrkowcy bestialsko je rozszarpują i rozczłonkowują, zmieniają ich przeznaczenie zamieniając chyba w trumny, które ułożone piętrowo tworzą ostatecznie schody. A na schodach życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic...
Dr. INAT to najbardziej znany alternatywny zespół teatralny w Chorwacji. W Krakowie zaprezentował spektakl pt. She Shall Be Called Woman, opowiadający o życiu trzech kobiet.
Czy tytuł - Trzy - nawiązuje do trzech postaci jakie pojawiają się w spektaklu, czy może ma zupełnie jakieś inne znaczenie? Tego nie wiem. Obserwujemy lalkarza, który steruje marionetką, a właściwie dwiema, bo na chwilę udaje mu się wciągnąć do przedstawienia również jakiegoś przypadkowego widza, który posłusznie poddaje się woli swojego pana. Ale w przeciwieństwie do zamienionego w lalkę widza, ta pierwsza marionetka nie jest do końca posłuszna i w pewnym momencie chyba buntuje się przeciwko lalkarzowi. Może gdy zerwała się z uwięzi poczuła się samotna?
To był jeden z najsympatyczniejszych spektakli na Festiwalu. Aktorzy z trupy Mr Pejo`s Wandering Dolls wciągali do zabawy widzów przy każdej okazji, proponowali im poduszki do siedzenia, próbowali sprzedać im kradzione kalosze, prowadzili z widzami regularną poduszkową bitwę, a nawet porywali i gwałtem całowali piękne białogłowy. (Trzeba przyznać, że Rosjanie gust mieli całkiem niezły, a i rosyjski temperament chyba bardziej mi odpowiada niż polityczno-aseksualna poprawność Europy Zachodniej.)
Centralną część przedstawienia stanowiła wzruszająca Bajka o Mogocie, ale mnie bardziej podobał się chyba epilog, w którym aktorzy usiłowali zrealizować swoje marzenie o lataniu. Bez skutku próbowali udawać ptaka i wystrzelić się z katapulty. Ostatecznie zbudowali samolot i tym samym zakończyli całą opowieść prawdziwie amerykańskim happy endem. Oprócz Bajki o Mogocie Mr Pejo`s Wandering Dolls zaprezentował na Festiwalu jeszcze drugi spektakl pt. Mignone, niestety nie udało mi się go obejrzeć.
Le Tournage Imaginaire du Prato było zwieńczeniem warsztatów na temat komizmu słownego i sytuacyjnego w sztuce teatru i kabaretu. Jeśli dobrze zrozumiałem Gilles Defacque i Jacques Motte wraz z amatorami, którzy brali udział w warsztatach, dali pokaz aktorskiej improwizacji. Gilles Defacque wydawał polecenia i na bieżąco reżyserował spektakl, a Jacques Motte, słynący z tego, że najlepiej na świecie gra drzwi, odegrał jeszcze kilka innych pomniejszych ról...
U Leandra w pokoju znajdują się dwa magiczne przedmioty: niepozorna szafka z szufladami, z których można wyciągnąć nawet dziecko, i lustro, które prowadzi do innego wymiaru. Podczas spektaklu komik przywołuje z zaświatów (czyli z widowni) kilka przypadkowych osób, czym wprowadza sporą dawkę nieprzewidywalności, każdy występ będzie więc nieco inny... Przyznaję, że ten na którym byłem mnie ubawił, czyli Leandre zrobił to, co do niego należało!
Niestety na występ Art-Obstrel Clowns & Comedy odrobinę się spóźniłem i nie udało mi się zająć miejsca, z którego mógłbym ich występ obejrzeć, że już nie wspomnę o zrobieniu dobrych zdjęć. W związku z tym nie potrafię o grupie powiedzieć więcej niż to, co wyczytałem w ulotce, a mianowicie, że jest to znakomity ukraiński teatr klaunów.
Na zakończenie mojego spotkania z XXIV Międzynarodowym Festiwalem Teatrów Ulicznych z przyjemnością obejrzałem całkiem udany spektakl Lwowskiego Teatru VOSKRESINNIA, będący adaptacją ostatniego dramatu Czechowa.
Poza wspomnianymi powyżej, można było jeszcze obejrzeć nową wersję spektaklu pt. Anakolut Krakowskiego Teatru Tańca. Niestety nie wiem czy różniła się ona znacznie od wersji ubiegłorocznej, ponieważ w ograniczonym czasie jaki miałem do dyspozycji nie udało mi się tego punktu programu zmieścić.
Ogólne wrażenia pofestiwalowe mam pozytywne, choć zabrakło mi jednej grupy, którą zdążyłem polubić przy okazji wcześniejszych edycji, a i teatrów ze wschodu było jakby mniej, niż by sugerował podtytuł Wiatr ze wschodu. Krakowski Festiwal Teatrów Ulicznych na pewno jest bardzo wartościową imprezą, na której można w jednym miejscu, w ciągu kilku dni zobaczyć sporo ciekawych przedstawień. Szkoda, że w tym roku propozycji było trochę mniej i nie były powtarzane więcej razy, co powodowało, że wiele spektakli miało nadkomplet, co czasem rodziło z kolei niepotrzebne negatywne emocje wśród momentami wpychającej się „na chama”, a przecież poniekąd żądnej kultury publiczności. Tym małym paradoksem kończę relację i w ostatnim zdaniu zapraszam na kolejny, 25. Festiwal Teatrów Ulicznych, który już za niecały rok, w lipcu 2012. Do zobaczenia!