Przez dekadę Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych w Krakowie był obowiązkowym punktem programu w moim kalendarzu. Nie ukrywam, że z roku na rok mam co do niego coraz większe zastrzeżenia i nie jestem w tym poglądzie odosobniony. Wbrew hojnie szafującym pochwałami recenzjom rozpowszechnianym wraz z festiwalowymi programami, nieraz już na Krakowskim bruku widziałem wystąpienia na żenującym, podziemnym wręcz poziomie. Tym razem swoją obecność mocno ograniczyłem, więc z pewnością jakieś dobre spektakle mi umknęły, a niniejsza relacja będzie skromniejsza i bardzo wybiórcza. Dla porządku dodam, że na trzydziestej drugiej edycji festiwalu, która odbyła się pod hasłem „Ale cyrk!”, wystąpiło w sumie 29 zespołów teatralnych. Na szczęście były wśród nich i takie, którym pozytywna recenzja się należała.
Plastikowe skrzynki niczym atomy zdają się być budulcem tego jedynego w swoim rodzaju dziwnego świata. W nim próbuje wspólnie żyć dwóch przyjaciół. Właściwie nie wiem, czy są przyjaciółmi, czy tylko są skazanymi na współistnienie mieszkańcami jakiegoś fantastycznego świata, ale z zaciekawieniem obserwowałem ich zabawne, a momentami wręcz cyrkowe przygody. To interesujące, ile da się powiedzieć przy pomocy tak pospolitego rekwizytu.
Sztuczki to lekka komedia o małym teatrzyku zamierzającym właśnie wystawić... lekką komedię. Teatr Pijana Sypialnia gościł na festiwalu już wcześniej i zawsze robił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, nie tylko muzyką na żywo, która z pewnością jest jego ważnym wyróżnikiem. Sztuczki nie były złym spektaklem, ale szczerze mówiąc, nie rozbawiły mnie tak, jak bym się tego spodziewał. Co nie zmienia faktu, że nadal jest to jeden z najbardziej profesjonalnych zespołów goszczących na festiwalu.
Przyzwoity spektakl nawiązujący konwencją do niemego kina, a bezpośrednio do chyba najwybitniejszego, a na pewno najsłynniejszego aktora tamtych czasów, czyli tytułowego Charliego Chaplina.
Kolejne całkiem przyzwoite przedstawienie, tym razem dla wielbicieli zabaw ogniem, które po zapadnięciu zmroku niewątpliwie zyskują na atrakcyjności, zwłaszcza jeśli wykonawcami są doświadczeni artyści z wieloletnim stażem, bo przecież Teatr Ognia Mandragora bywał już na Krakowskim festiwalu nieraz.
W piątek zdecydowanie najbardziej swoim pomysłem i wykonaniem urzekł nas spektakl pt. Obcy z Mons Teatru Ad Spectatores z Wrocławia. Fabuła przenosi nas do czasów I wojny światowej, gdy w bitwie pod Mons Brytyjski Korpus Ekspedycyjny osłaniał odwrót Francuzów. Pomimo ogromnej przewagi liczebnej Niemców, BEF dziesiątkując przeciwników utrzymał pozycje. Niektórzy dopatrywali się w tym zwycięstwie cudu, a nawet interwencji sił nadprzyrodzonych pod postacią anielskich łuczników. Historię tej potyczki w interesująco horyzontalny sposób odtworzyli artyści z Wrocławia, którzy zamiast na scenie stać, woleli się po niej tarzać i turlać. Ich wygibasy z góry filmowała kamera, a powstający w ten sposób film wyświetlany był na żywo na ekranie. Efekt był bardzo świeży i z pewnością więcej niż interesujący, nie wiem tylko, kto się podczas tego spektaklu lepiej bawił, publiczność, czy aktorzy, więc tu należy uznać, że artyści popełnili lekkie faux pas. Poza tym niczego nie można im zarzucić. Dawno nie widziałem niczego tak świeżego, więc gdybyście mieli okazję spektakl gdzieś zobaczyć, to polecam z czystym sumieniem!
W sobotę mieliśmy szczęście trafić na występ pt. La Fin Demain w wykonaniu duetu Zirkus Morsa z Francji. Jutro koniec – brzmi to bardzo ostatecznie, wręcz niepokojąco, a jednak spektakl zdawał się mieć bardzo pozytywny przekaz, więc może jego tytuł należy rozumieć bardziej jako swoiste carpe diem
? Na jakimś bliżej nieokreślonym lądzie spotyka się chłopak i dziewczyna, poznają się, zaczynają komunikować, szukają równowagi, a wszystko to w niemym, tanecznym języku ruchu i akrobacji. Momentami miałem wrażenie, że aktorzy dokonują cudów i zaprzeczają prawom fizyki. Przedstawienie było naprawdę perfekcyjne i chyba nie widziałem dotąd lepszego występu w tej kategorii. Dla takich chwil ciągle warto na ten festiwal przyjeżdżać. Szkoda, że wśród tego, co festiwal nam serwuje, takie perełki trafiają się coraz rzadziej. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze kiedyś okazję ich popisy zobaczyć. Wielkie brawa dla artystów.
Grupa Zatrzymać Obrotówkę to kolejna ekipa, którą znam z wcześniejszych występów na festiwalu w Krakowie. Dodam, że nie tylko znam, ale darzę też szczerą sympatią, nie mogłem więc odmówić sobie przyjemności kolejnego z nimi spotkania, nawet pomimo tego, że Nowe szaty cesarza widziałem już rok temu. Młodzi artyści opowiadają tę klasyczną baśń Jana Krystiana Andersena z charakterystycznym dla siebie entuzjazmem i zapałem małego dziecka, co mnie osobiście bardzo odpowiada.
Pod bardzo dwuznacznym tytułem Płonące laski 4 kryje się dość zabawna i oryginalnie opowiedziana historia czterech (chyba starszych) panów, którzy najwyraźniej nadal potrafią się cieszyć urokami życia. Całkiem niezły spektakl uliczny z ciekawie wykorzystanymi elementami cyrkowymi i pirotechnicznymi.