„Gorącym” tematem ostatnich miesięcy w naszym kraju jest tajemnicze – „gender”. Wszyscy o nim mówią, wszyscy się na nim znają, reasumując, wszyscy: nie mają o tym zjawisku bladego pojęcia.
„Gender” porównać można do „pikantnego” tematu, o którym się szepcze po kątach, chichocząc przy tym bezwstydnie. „Gender”, to wreszcie bliżej niezidentyfikowany „twór”, który mówiąc kolokwialnie: „podnieca” wszystkich bez względu na status społeczny i wiek. Mnie „gender” kojarzy się z „doktoryzowaniem” się mamy mojej koleżanki. Już wyjaśniam, o co chodzi:
Będąc małą dziewczynką (6 lat), gdy jeździłam do mojej wrocławskiej babci, bawiłam się na podwórku z dziećmi, z mojej kamienicy. Była nas piątka szkrabów: ja, Julka, Iza, Jaś i Wojtek. Wszyscy w tym samym wieku. Pewnego razu, gdy przyjechałam i spotkałam się z moimi przyjaciółmi (były to wakacje), poinformowano mnie konspiracyjnym szeptem, dlaczego nie bawi się z nami Julka. Otóż, dowiedziałam się z relacji (wzajemnie sobie przerywanej, bogatej w gestykulację, a nawet w rękoczyny – Wojtek dostał w nos od Izy, nie pozostał jej jednak dłużny, wkładając jej palec do oka. Ale to tak na marginesie). Dowiedziałam się mianowicie, że Julkę babcia zabrała na całe wakacje na wieś, wszystko w związku z „doktoryzowaniem” się jej mamy. Żadne z nas nie miało pojęcia, czym jest owo tajemnicze „doktoryzowanie”. Wiedzieliśmy jedno – to coś złego. W końcu ewakuowanie Julii na całe wakacje z domu i to własnego, to nie byle co.
Byłam strasznie zaintrygowana tym „doktoryzowaniem”, zapytałam, więc babci, co to dokładnie jest. Wybrałam niezbyt odpowiedni moment (szykowanie obiadu), babcia rzuciła mi zdawkowo: „Och, to dużo roboty, a potem masz tytuł przed nazwiskiem”. Zrobiłam oczy jak spodki i…współczułam Julii.
Mówiąc jednak poważnie, czym tak naprawdę to „gender” jest? Dla mnie, to kulturowe wzorce zachowań kobiet i mężczyzn, i tego się będę, Szanowni Czytelnicy trzymać.
Mogę uspokoić tych, którzy obawiają się zaniku prawdziwej (czyt. „normalnej”) komórki rodzinnej, składającej się z kobiety i mężczyzny.
Ostatnio gościłam na pewnej uroczystości, która w sposób nader jasny, ukazała mi, że w Polsce problem „gender”, to pikuś.
Moja koleżanka ze studiów, której nie widziałam kilka lat, zaprosiła mnie na piątą rocznicę ślubu. Byłam zdziwiona, bo wydawało mi się, że ślub brała siedem lat temu. Jak się później okazało, nie myliłam się. To był jej drugi mąż. Ale wracając do meritum. Pojechałam i…do dzisiaj dochodzę do siebie.
Na uroczystość zaproszonych było 50 najbliższych członków rodziny. Agata (tak ma na imię moja koleżanka), pobieżnie wyjaśniła mi koligacje rodzinne zebranych.
Tak, więc: byli jej rodzice, którzy są rozwiedzeni. Mama ma nowego męża, jest nim były teść Agaty (znaczy ojciec jej byłego męża). Tato Agaty żyje w związku partnerskim z siostrą obecnego męża Agaty – Tomka. Pierwszy mąż Agaty – Piotr jest mężem matki Tomka, czyli drugiego męża Agaty. Ojciec Tomka ożenił się z ciotką Piotrka, która wcześniej była partnerką ojca Agaty, gdy ten nie związał się był z siostrą obecnego męża Agaty. Babcia Agaty (co rodzina przyjęła z dezaprobatą, ale wybaczyła jej), rozbiła małżeństwo dziadków Tomka i bezwstydnie wdała się w romans z dziadkiem Tomka – Hipolitem. Co najgorsze żyją w wolnym związku i ani myślą go zalegalizować. Babcia Tomka, po krótkiej depresji, po porzuceniu przez małżonka, zainteresowała się dziadkiem żony swojego wnuczka. Czyli dziadkiem Agaty, na szczęście tu obyło się bez rozbicia małżeństwa – para żyje w trójkącie.
Rzecz jasna z tych związków, urodziły się dzieci (oczywiście doczekały się ich tylko pary w wieku produktywnym!). Agata i w tym przypadku chciała mi wyjaśnić wzajemne koligacje. Ja jednak już sobie to podarowałam.
Jak mi Agata powiedziała, i jak sama to zauważyłam, wszyscy żyją w zgodzie i panuje prawdziwa rodzinna atmosfera. Tak więc, Drodzy Czytelnicy. Rozwiązłość między płciami jak była, tak jest. Romanse jak były, tak są. „Gender” nie jest w stanie tego zmienić…