Powieści i opowiadania > Wychowany wśród wikingów

Rozdział IV. Harald Sinozęby i Vingor z Ribe

Wychowany wśród wikingówEinar nie pamiętał, jak kładł się spać, obudzony zaś został brutalnym szarpaniem za ramię, kiedy słońce świeciło tak ostro, że można było domniemywać, iż jest już południe. Z niemałym wysiłkiem usiadł na ławie, na której spał a świat przed jego oczami zakołysał się, jakby karczma jednorękiego Ulfa była wojennym drakkarem na wzburzonej morskiej fali. Cała halla pełna była leżących ciał, wojowie spali na ławach, stołach, podłodze, w różnych, najdziwniejszych pozach, a dookoła rozlegało się chrapanie, jakby z niedźwiedziej gawry.

Vingor z Ribe stał przed Einarem i patrzył na niego roześmiany, a jego prężna, muskularna postać aż biła energią – Einar pamiętał, że Vingor jako jeden z pierwszych po walce podbiegł do niego, aby go wyściskać, ale później już go nie było widać pośród biesiadujących. A zresztą, może tak się tylko Einarowi wydawało? Głowa pękała mu w szwach, przed oczami migały mu kolorowe płatki, brzuch próbował się wywrócić na drugą stronę…

Ruszył biegiem do drzwi i ledwo wypadł na rozgrzany słońcem świat, wypuścił z siebie strugę różnokolorowych wymiocin. Vingor wyszedł za nim z cebrem lodowatej wody w ręku i natychmiast, kiedy Einar przestał wymiotować, wylał na niego zawartość tegoż cebra.

– Brawo, bohaterze! – krzyknął ze śmiechem – Widzę, że nie tylko dzielnie władasz łukiem i mieczem, ale i w piciu piwa dotrzymujesz pola starym wojom!

Kazałem ci nagotować rosołu, stoi już na stole parująca misa z kawałkiem kury do ogryzienia, najedz się, żebyś sił nabrał i ogarnij się trochę.

Pójdziemy do królewicza Haralda, siedzi teraz u siebie z jarlami i szwedzkimi królewiczami. Usłyszał od nich o twoim zwycięstwie nad Brynjolfem i koniecznie chce cię widzieć.

Młody, silny organizm Einara szybko wrócił do równowagi po misie rosołu i kawałku gorącego kurzego mięsa, gębę po jedzeniu wytarł w rąbek kaftana i ruszyli wraz z Vingorem w stronę bogatego dworca, należącego do króla Gorma, a w którym zamieszkiwał on lub członkowie jego rodziny podczas swych pobytów w Hedeby.

Harald, syn Gorma, siedział przy stole w centralnym miejscu, po jego bokach siedzieli wszyscy jarlowie, którzy poprzedniej nocy byli u Ulfa, wszyscy goście ze Szwecji, z mniej lub bardziej widocznymi na twarzach śladami całonocnej pijatyki. Sam Harald był to młodzieniec solidnej postury, wysoki i silnie umięśniony, a jedyną oznaką, że coś może być w nim niezdrowego, niedoskonałego, był kawałek zsiniałego dziąsła z poczerniałym zębem pośrodku, czemu zawdzięczał też on swój przydomek „Sinozęby”.

Znany on był jednak już z odwagi, jaką okazał w kilku wojennych wyprawach pod wodzą czy to swego ojca, czy któregoś ze starych jarlów, a także, co już znacznie rzadsze w wieku dwudziestu kilku zim, dużą roztropnością i trafnością sądów. Nikt nie miał wątpliwości, że to on właśnie będzie następcą starzejącego się coraz szybciej króla Gorma i że będzie to następca godny swego ojca i wcześniejszych przodków.

Na Einara patrzył z niemałym zainteresowaniem, bo już wcześniej jarlowie i Vingor opowiedzieli mu przebieg zajścia z nim i Brynjolfem Wściekłym w głównych rolach, widać było zatem, że młokos, który nie tylko wyzwał tak znanego woja na pojedynek, ale jeszcze tenże pojedynek wygrał, uznany został za godnego, aby zasiąść przy jednym stole z królewskim synem.

– Tyś jest Einar, zwany Łucznikiem? – gestem dłoni Harald uciszył towarzystwo i zadał pytanie swym dźwięcznym niczym stal głosem.

– Jam jest Einar, syn Einara, a Łucznikiem zwą mnie od wczorajszego dnia raptem – odparł niezrażony Einar.

– Cha, cha, cha – Harald roześmiał się gromko, a wraz z nim zarechotali pozostali goście – opowiadał mi o tobie Vingor z Ribe, mój towarzysz zabaw w dzieciństwie i wszystkich wypraw wojennych, jakie odbyłem, dlatego też zaciekawiony jego opowieścią, kazałem mu ciebie przyprowadzić.

– Zaszczyt to dla mnie niemały, panie – odparł Einar, którego opuściło już wcześniejsze odrętwienie po hulaszczej nocy, nadal jednak mający nieznośną suchość w gardle. Jego tęskne spojrzenia w stronę beczek, z których niewolnicy obficie czerpali piwo do ogromnych, turzych rogów, by podać swym panom, wychwycił Harald i pokazał mu miejsce przy stole naprzeciwko siebie.

Einar usiadł, chwycił oburącz róg z piwem podany przez niewolnika, wychłeptał go do dna i dopiero po tym, otarłszy podbródek, zwrócił się w stronę Haralda.

– Zaszczyt to dla mnie niemały, panie – powtórzył te same słowa co chwilę wcześniej, bo jego ciężka od wczorajszego piwa głowa nie była w stanie wymyślić nic mądrzejszego – wychowywałem się w okolicy, gdzie jedno gospodarstwo od drugiego oddalone jest czasami dalej, niż wzrok sięga, rzadko bywałem dotąd w Hedeby. Trochę świata widziałem jeno podczas normandzkiej wyprawy, tyle że tam się wojowało, a nie siedziało przy stole z możnymi.

– Nawet kiedy książę Ryszard, dla którego wojowaliśmy, a który jak starzy mówią, z naszej krwi pochodzi, odwiedził nasz obóz, to jeno jarl i co znaczniejsi wojownicy z nim przy stole zasiedli, a ja z innymi chłopakami musieliśmy obozowe porządki porobić.

– Od tego takie młokosy jak ty tam były – rzucił jarl Palnatoki, który normandzką wyprawą dowodził i Einara pamiętał, jako jednego z młokosów, na tejże wyprawie obecnych – każdy z nas tak zaczynał, nie ma innej drogi, aby prawdziwym wojem zostać.

– Prawdę rzekłeś, jarlu – dodał Harald – wiedz, Einarze, że nawet ja, królewskim synem będąc, żadnej ulgi na tym polu nie miałem, kiedym na pierwszą wyprawę ruszał. Stawiałem namioty, pilnowałem statków, naprawiałem żagle, rozpalałem ogniska, a i gnój od koni wyrzucałem parę razy – to nas różni od saskich i frankijskich królów, gdzie się królewięta w lektyce nosi, boskimi pomazańcami zwąc. My, ludzie Północy, żyjemy razem, choć wiadomo, zwierzchność być jakaś musi, bo bez tego żadnej dyscypliny byś między wojskiem nie utrzymał, ale konung, hevsir czy jarl na wyprawie wojennej przy jednym ognisku z najprostszym wojem przysiądzie, żadna to dla niego ujma.

– Prawda, prawda – zgromadzenie głośno wyrazili swoją aprobatę dla słów królewicza, bo wiedzieli, że Harald na swych wyprawach tak właśnie postępuje.

– A żeś świata niewiele dotąd widział, na wsi pomieszkując, to i nie dziwota – mówił dalej Harald do Einara – zobaczysz jeszcze niemało, bo widzę, żeś zmyślny chłopak, muszę się trochę o tobie więcej jednak dowiedzieć. To żeś wygrał z Vingorem w strzelaniu z łuku, to już duża rzecz, bom nigdy nie widział, żeby Vingor z kim przegrał, ale żeś wyzwał na pojedynek Brynjolfa Wściekłego i jeszcze, żeś go pokonał, to prawie cudem można nazwać.

– Jedno mnie tylko zastanawia, czyś go wyzwał, boś za dużo piwa wyżłopał i w szaleństwo popadł, czy naprawdę żal ci się zrobiło niewolnika, którego tamten tłukł?

Nie tylko Harald wpatrywał się wnikliwie w Einara oblicze, bo i reszta wojów utkwiła oczy w chłopaku, oczekując odpowiedzi.

Einar zamyślił się nad tym, co odpowiedzieć, bo przecież prawdy wyjawić nie mógł, aby w tak znacznym towarzystwie wszyscy się dowiedzieli, że pochodzi ze słowiańskiej krwi, a ojciec jego niewolnikiem był. Chwilę dłuższą myślał, w końcu potarł prawą dłonią policzki, na których kiełkował pierwszy, młodzieńczy zarost i rzekł najprościej jak mógł:

– Źle Brynjolfowi z oczu patrzyło.

Śmiech zgromadzonych wojów omal nie rozwalił obszernej halli, w której siedzieli, ale Einar z początku sam skonsternowany swoją własną wypowiedzią, wyczuł, że śmiech ten nie jest złośliwy, a raczej pełen uznania i siedział spokojnie na swoim miejscu.

– A toś nas wszystkich zażył – Harald ze śmiechu miał łzy w kącikach oczu – może wydam rozkaz moim wojom, żeby oczy przy tobie mrużyli, żebyś im czego złego w nich nie wyczytał i łba nie rozrąbał za to? Na te słowa następcy tronu śmiech zrobił się jeszcze większy, wojowie pokładali się wręcz na stołach i ławach, cud, że się nie ponadziewali nawzajem na swoje miecze i topory.

Harald pierwszy przestał się śmiać i spoglądał z uznaniem, to na Einara, to na Vingora, a kiedy uciszyło się na tyle, że można go było usłyszeć, rzekł do tego drugiego:

– Widzę, Vingorze, żeś się nie pomylił, chłopak, choć młody, może ci się przydać w twej wyprawie. Nie dość, że łucznik znamienity, to i toporem rąbać potrafi, bo bez tego nie usiekłby takiego woja, jakim był Brynjolf. A i bystry, i roztropny. Kiedy ty będziesz wiódł dysputy z możnymi, to on wiele się dowiedzieć może od tych mniejszych, w sam raz się nadaje, żeby ci pleców pilnować. Zabierz go teraz ze sobą, daj trochę zacniejszy przyodziewek, kolczugę i hełm, niech też wybierze sobie jaką lepszą szkapinę spośród twego stadka i ruszajcie, a Odyn i Thor niech wam sprzyjają.

Einar już chciał zapytać, dokąd to niby ma ruszać, skoro nigdzie się nie wybierał, ale Vingor szarpnął go w stronę drzwi i wyprowadził za ramię z halli na długi, ciemny korytarz, tak że chłopak nawet pożegnać się z królewiczem nie zdążył.

– Nie ma co pytać, młokosie – białe zęby Vingora zalśniły w wilczym uśmiechu – idziemy teraz zająć się tym, co nakazał Harald, czyli przyodziewkiem. Hełm sobie też wybierzesz i kolczugę z zacnego materiału. Później zaś ruszymy w drogę, na wieczór staniemy w mojej wiosce, a tam wybierzesz sobie konika.

Wszystko potoczyło się tak szybko, że ani się Einar obejrzał, a już zmierzał ku wiosce Vingora. A przybrany był w hełm, który jak mu powiedział Vingor, zdobyty był przez niego w Mercji oraz kolczugę dopiero co wykonaną przez najlepszego kowala w Jelling, nie mówiąc o nowych portkach i kaftanie z jeleniej skóry. Tyle że Vingor siedział na swoim koniu, zaś Einar na wozie obok powożącego niewolnika, bo konia, na którym przyjechał do Hedeby, oddał Knutowi. Vingor tak mu nakazał, twierdząc, że lepsze wierzchowce w swym stadzie posiada. Na pytania Einara, jaki jest właściwy cel ich podróży, odpowiadał Vingor półgębkiem, że później, że nie teraz. Tak że i pytać Einar więcej nie chciał, słuchając tego, o czym Vingor opowiadał chętnie. I tak zaczął od swojego dzieciństwa, jak to ojciec jego żyjący w mieście portowym Ribe, wojownik wielki, nieraz przewodzący wyprawom, wojował wiele razy ramię w ramię z Gormem, ojcem Haralda, a później, kiedy Gorm już władał Danią, nieraz od niego posłował do innych królestw w jego imieniu. Od wczesnego dzieciństwa Vingor zaczął jeździć z ojcem, oglądając obce kraje, poznając inne ludy i ucząc się ich języków i obyczajów. Dzięki temu władał mową plemion słowiańskich, przynajmniej tych bliżej Danii żyjących, oraz mową Sasów i Fryzów. W przerwach zaś między poselskimi wyprawami Vingor spędzał czas na dworze królewskim w Jelling, będąc towarzyszem zabaw dla Haralda, ucząc się wraz z dorastającym królewiczem walki na miecze i topory, strzelania z łuku, rzutu włócznią, jazdy konnej, a także po trosze, chcąc nie chcąc, polityki.

Jak też objaśnił Einarowi, w Ribe tylko się urodził i spędził kilka pierwszych lat życia, przy matce jeszcze, później zaś albo podróżował z ojcem, albo mieszkał w Jelling, jako że tam stałym bywalcem dworu był wówczas wojownik o imieniu Vingor, dla odróżnienia jego zaczęto nazywać właśnie Vingorem z Ribe.

Jak każdy wojownik opowiedział też o swojej pierwszej wyprawie wojennej, do kraju Waregów i o kilku następnych: do Normandii, Northumbrii i Mercji. Opowiadał też o swojej wiosce, że zaczął ją budować, kiedy ożenił się ze swą Aslaug, że dostał wówczas duży kawał królewskiej ziemi w darze ślubnym od króla Gorma i królowej Tyry. Harald zaś dorzucił mu kilkoro niewolników, aby było komu w gospodarstwie pracować. Aslaug sprowadziła tam zaś swoją rodzinę, swoje siostry z mężami i braci z żonami, a nade wszystko swego ojca, jednonogiego Ottara, który straciwszy nogę podczas jednej z wojennych wypraw, na wojny już nie chadzał, bo ciężko o dwóch kulach wojować, za to był niezrównanym gospodarzem.

I tak, pobudowali oni wszyscy swoje chałupy na Vingorowej ziemi, uprawaili ją i żyli z niej, jego traktując z należytym szacunkiem, jako swego wielkiego dobrodzieja. Aslaug też zajmowała najwyższą pozycję, jako jego żona, spośród wioskowych kobiet, wraz z ojcem decydując co gdzie i kiedy będzie posiane, wydając polecenia, rządząc jednym słowem, na całego.

Wszelkie jednak sprawy poza gospodarskimi, pozostawiano Vingorowi, do niego zwracano się, aby zgodził się na czyjeś małżeństwo, na sprzedaż czy zakup nowego niewolnika, czy niewolnicy, by któryś z mężczyzn mógł wyjechać na wiking. Różne tego typu, ważne dla wspólnoty pytania trafiały do niego właśnie. Nazwę wsi też od jego imienia nadano, bo zwała się Vingorlansdby.

Słońce chowało się już za widnokręgiem, kiedy ujrzeli wzgórze, a na nim kilkanaście chat, zbudowanych z drewna i częściowo wkopanych w zbocze, długich na około 30 stóp. Pokryte one były poszyciem z kory brzozowej, aby je ochronić przed przemakaniem, a w środku każdego dachu pozostawiona była dziura, którą uchodził dym. Na samym szczycie wzgórza stała chata dłuższa niż inne, mająca około 50 stóp, przedzielona widać na pomieszczenia gospodarskie, bo przez jedne wrota wyglądał koński łeb, za innymi widać było krowy, a zza kolejnych dochodziły odgłosy świń i owiec.

Mieszkańcy podchodzili do nich, witając się z nimi z niekłamaną radością, odrywali się od swoich gospodarskich zajęć, aby tylko uścisnąć prawicę Vingorowi i zobaczyć gościa, który z nim przybywał.

Przed najdłuższą chatą stanęli i zostawiwszy niewolnikowi, który z nimi przyjechał, konie do oporządzenia, ruszyli do domu.

– Już nas widzieli ze szczytu, kiedyśmy jeszcze na równinie byli, tak wioska jest zbudowana, ale nikt nie wyszedł na nasze powitanie przed dom, muszą chyba gości mieć jakichś – rzekł Vingor, patrząc przy tym na dwa konie przywiązane do palików nieopodal wejścia, jak to często bywało, wbitych, aby goście mieli gdzie zostawiać swoje rumaki.

Weszli do domu i wyjaśniło się szybko, dlaczego ich nikt nie witał na progu, otóż wszyscy domownicy siedzieli na ławach w czworobok ustawionych wokół ognia w towarzystwie gości, którymi byli Roar z Roskilde i jego żona Silje, rodzona siostra Vingora. Najpierw nastąpiły więc przywitania, krótkie, bo Vingora raptem trzy dni w domu nie było. Einar poznał więc Aslaug, drobną, wiecznie roześmianą żonę Vingora, dwoje jego kilkuletnich dzieci, chłopca o imieniu Vakr i dziewczynkę Astrid, później jednonogiego Ottara, starca o białych jak mleko włosach i tak samo białej brodzie, który uścisk dłoni posiadał jednak tak silny, jakby ręce jego nie postarzały się wcale wraz z resztą ciała, a na koniec Roara, wysokiego, błękitnookiego wojownika, po którego bogatym odzieniu można było wnosić, że ze znacznego rodu pochodzi lub wiele udanych wypraw odbył i żonę jego Silje, wysoką i postawną kobietę, również strojną, ale tak chmurną na obliczu, że witając Einara, ledwie go raczyła zaszczycić obojętnym spojrzeniem. Vingor oznajmił wszystkim, że za dziewięć dni rusza z poselstwem od Haralda Sinozębego do krainy Słowian, że Einar będzie mu towarzyszył, że przez ten czas dobrze wywczasować się muszą i Einar musi sobie w ich stadzie wybrać i ujeździć porządnego rumaka.

Aby zaś objaśnić wszystkim, dlaczego tak młodego człowieka Harald obdarzył zaufaniem, Vingor opowiedział też o tym, jak Einar wygrał z nim zawody łucznicze i jak pokonał Brynjolfa Wściekłego, jednego z najznamienitszych wojów szwedzkiego konunga.

Domownicy i goście słuchali w skupieniu, aż kiedy Vingor przestał mówić, odezwał się jednonogi Ottar:

– Vingorze, panie tego domu i dobrodzieju nas wszystkich, posłuchaj, co ma ci do powiedzenia znamienity gość twojego domu, czcigodny Roar z Roskilde. Ja już wiem, bo mi to wszystko na stronie wyjawił przed twoim przybyciem jeszcze, ale ty posłuchaj i sąd swój, proszę, wydaj.

Roar, który siedział do tej pory, nieco wydając się znudzonym opowieściami Vingora, wstał teraz, pochrząkując z lekka, aby zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych i wyprostowawszy się aż pod powałę, zaczął mówić:

– Vingorze, siedem zim minęło, od kiedy pojąłem twą siostrę za żonę. Była dobrą żoną, w domu było czysto, potrafi ona też dobrze ugotować i niewolników dojrzy, żeby nie gnuśnieli z lenistwa, i o zwierzynę zadba. Dzięki szczęściu, którym bogowie nas darzyli, wiodło mi się na moich wyprawach i w handlu, kiedym z tychże wypraw wracał i sprzedawał to, com zdobył. W domu było dosyć i srebra, i złota. Jednego tylko brakowało, jedna tylko bogini poskąpiła nam swych łask – tu zawiesił głos, a wszyscy domownicy wbili w niego pytające spojrzenia – tą boginią była bogini Freja, ta, która daje płodność. Ot, choć siedem zim byliśmy razem i sił męskich mam dosyć, a obdarzałem Silje nimi hojnie, ani razu przez te siedem zim w ciążę nie zaszła. Żeby choć poroniła, żeby choć – tu zmarszczył się gniewnie, aż ręce w pięści zacisnął, spojrzał na Silje z wyrzutem, ale ta nie patrzyła na niego wcale, oczy w ścianę wbijając, jakby jej się zdawało, że tam co ciekawego zobaczy.

– Ale nie, ona nie zaszła ani razu – ciągnął dalej, z coraz większym gniewem i żalem w głosie – aż mi wreszcie kompani moi podczas biesiad zaczęli dokuczać, że choć chłop ze mnie na schwał, to może ja niepłodny jestem – poczerwieniał na twarzy, nie wiadomo, czy bardziej z gniewu, czy bardziej z żalu – nie dziwi więc chyba wcale, że i sypiać mi się z nią odechciało całkiem. Wziąłem ja sobie niewolnicę, dziewuchę młodziutką, niebrzydką, parę nocy z nią spędziłem i co – znowu przerwał – okazuje się, brzemienna jest – teraz zamiast gniewu, zdało się słyszeć dumę w głosie Roara – widzielibyście ją teraz, ho, ho, ho, brzuszek wypukły, cycki nabrzmiałe, wypada na to, że urodzi, kiedy liście będą spadać z drzew. Jeżeli tylko będzie to syn, to szczęście moje będzie podwojone, ucztę wyprawię, że nie widziano takiej w Roskilde, moim mieście – przeszedł się kilka kroków po halli, później zrobił te kilka kroków z powrotem, jakby wizja tego szczęścia i tej uczty radosnej nie pozwoliła mu w miejscu ustać. – A ta tymczasem co – wycelował oskarżycielsko paluch w stronę zobojętniałej żony – chociaż sama niepłodna, pusta jak wyschnięta studnia, to żeby umiała się, choć cieszyć moim szczęściem, to nie, puszyć się zaczęła, a dokuczać tamtej, a nieprzyjemna się stała, jakoby osa uciążliwa. A ja na złość jej, tamtą wyzwoliłem i żoną swoją uczyniłem, i dzieciaka uznam, i rodziną będziemy. Tej zaś nie chcę, obmierzła mi ona całkiem, ani myślę, żeby z nią sypiać, ani nawet w jednym domu mieszkać. Oddaję ją wam na powrót, róbcie z nią, co chcecie, niech wam przy domu robi, niech haruje jak niewolnica, a jeżeli taka wola wasza, to i za mąż ją drugi raz możecie wydać, jeżeli ją niepłodną jeszcze kto zechce, ale przecie i taki, co jedną żonę i dzieci z nią ma, to się i zdarzyć może.

– Harować jak niewolnica, to już na pewno nie będzie, Roarze, bo za szlachetnie urodzona – przerwał ten wywód Roara Vingor, purpurowy na twarzy z gniewu – i bacz na to, co mówisz, bo nie o suce jakowejś mówisz, a o siostrze mojej. A to, że bogini Freja odmówiła jej swej łaski co do płodności, to nie znaczy, że za ścierkę w czyimś domu robić będzie.

– Nie to też miałem na myśli – Roar połapał się chyba, że za daleko się posunął i zaczął od nowa bardziej pojednawczym tonem – jeno to, że między mną a nią takie już sprawy zaszły, że ani ona przy mnie, ani ja przy niej szczęścia nie zaznam. Niech jej bogowie sprzyjają, ja jej dobrze życzę, jako i tobie, Vingorze, i całej twej rodzinie. Ale żyć z nią, wybacz, nie będę. Biedy też na koniec, u mnie nie zaznała, cały wóz dobytku wraz z nią przywiodłem, możesz obejrzeć, więcej przywiozła, niż po ślubie do mnie zabrała. Bo nie o majątek ja stoję, ale o dobro jej i moje własne.

– Jak mniemam, o to drugie bardziej – odparł Vingor, wciąż nie udobruchany jeszcze, ale widać czujący, że Roar tak się zapiekł w swej niechęci do Silje, że godzenie zwaśnionych małżonków gorszy tylko skutek przynieść może – daruj, Roarze, ale na spoczynek się teraz udamy, a ty spać możesz w domu naszej niewolnicy, tam gdzie zawsze z Silje spaliście. Jeżeli macie się nienawidzić i w końcu pozabijać, niech tak będzie, że ona u mnie zostanie. Dobra z niej, mądra i pracowita kobieta, może jeszcze ją jaki posiądzie, a tobie wiele szczęścia życzę, i syna przede wszystkim.

– Dzięki serdeczne, dzięki wielkie – Roar pokraśniał cały z zadowolenia, że ma to już za sobą, bo nie wiedział, czy odwiezienia niepłodnej siostry Vingor mu za zniewagę nie poczyta, a tu widać, że inaczej się sprawa miała – mądrość twoja i roztropność szeroko znana w naszym królestwie, dobry twój wyrok będzie dla wszystkich, a za życzenia twe wielce dziękuję.

Po tych słowach wyszedł, a domownicy zaczęli przygotowania do snu. Einar został w halli, ułożył się na ławie, obłożonej baranią skórą, zasnąć jednak nie mógł. Najpierw myślał o Silje, której uroda, pomimo chmurnego oblicza, trochę mu jednak w głowie zawróciła, później o wyprawie do kraju Słowian, o której wcześniej Vingor ani słowa nie wyjawił, dopiero w domu swoim powiedział. Myślał też, czy Vingorowi opowiedzieć, że on sam ma słowiańskie pochodzenie, czy lepiej to zataić? Czy ci Słowianie będą do nich nastawieni wrogo, czy nie? Otwierał się przed nim świat pełen przygód, budzących dziwny niepokój. O, bogowie! Einar zawsze marzył o dalekich krainach, wielkich wyprawach, z których będzie wracał coraz bogatszy i coraz większą sławą okryty, o tym, jakie pieśni będą o nim układać skaldowie, a teraz to wszystko jakby stało przed nim. Cały świat jego chłopięcych marzeń stał przed nim otworem, wystarczyło tylko wyciągnąć rękę… I byłby to nawet zrobił, chrapanie niewolników, śpiących na innych ławach i żałosne pochlipywanie Silje, której legowisko wymoszczono w jednym z kątów obszernej halli, otrzeźwiło go jednak i uświadomiło mu, że na razie, jeszcze znajduje się w domu Vingora.

Dariusz Lubiński
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.