Powieści i opowiadania > Wychowany wśród wikingów

Rozdział VI. Wśród Słowian

Wychowany wśród wikingówVingor i Einar jechali na czele grupy posłów, za nimi jechał wóz wypełniony podręcznymi przedmiotami niezbędnymi do życia w podróży i podarkami od króla Gorma. Za wozem, powożonym przez niewolnika, którego Harald przed wyprawą podarował Vingorowi, jechało jeszcze siedmiu konnych wojów, samych wypróbowanych towarzyszy Vingora z jego wypraw. Drużyna nie mogła być za duża, żeby nie sprawiać wrażenia, że to wyprawa wojenna, nie mogła też być za mała, żeby można się było w razie czego bronić. Koniecznie zaś musiało ich być dziewięciu, bo dziewiątka to była szczęśliwa cyfra dla wszystkich wikingów. Wśród nich byli też dobrze znani Einarowi Swen Włochacz i Leif Koniokrad, jak również wcześniej nigdy przez niego niewidziani:

– Gylve z Hedeby, który dziecięciem będąc, wychowywał się u swego wuja kowala, stąd też uchodził za wielkiego znawcę mieczy,

– Skeggi Tropiciel, jak wskazywał jego przydomek, wytrawny myśliwy,

– Ingolf Bez Zarostu, mąż liczący już sobie trzydzieści kilka zim, ale nie posiadający brody, jedynie jakieś kilka luźnych kępek włosia na twarzy, co wśród ludzi Pólnocy było czymś zupełnie niespotykanym,

– Hrolf Dwubarwny, zwany tak z powodu cechy, rzucającej się każdemu, kto go spotykał po raz pierwszy, bardzo w oczy, a mianowicie jednego oka niebieskiego, a drugiego brązowego,

– Obland z Mercji, który jako jedyny z drużyny Vingora, nie był urodzony w Danii, a przybył na dwór w Jelling kilka zim wcześniej jako skald, szybko jednak zjednał sobie i Vingora, i Haralda nie tylko zdolnościami śpiewaczymi i poetyckimi, ale też bystrością umysłu i wielką odwagą w boju,

W podróży byli już ponad dwa tygodnie, bo zajechawszy do grodu, zwanego Stargardem Wagryjskim, gdzie Vingor spodziewał się spotkać obodryckiego księcia Nakona, dowiedzieli się, że ten wyruszył do Radogoszczy na spotkanie z innymi władcami słowiańskimi, albowiem obecnie pokój nastał pomiędzy obydowma wielkimi związkami plemiennymi, zamieszkującymi Połabie, Obodrytami i Wieletami. Nie zastanawiając się wiele, Vingor podjął decyzję, że on poselstwo wypełnić musi, bo arcyważne rzeczy ma do przekazania Nakonowi od króla Gorma i królewicza Haralda.

I tak droga ich zawiodła na ziemie wieleckiego plemienia Redarów, do Radogoszczy, grodu słowiańskiego, zwanego też Retrą, w którym miejsce swe miała największa na Połabiu świątynia boga Radogosta, czczonego nie tylko przez samych Redarów, ale też Obodrytów, Stodoran, Polan, Ranów, Lubuszan, Wolinian i jeszcze kilka pomniejszych słowiańskich plemion.

W czasie wyprawy, czy to jadąc obok siebie konno, czy siedząc wieczorami przy ognisku, Vingor i Einar dużo rozmawiali, dzięki czemu ten drugi mógł wiele wiedzy o świecie przyswoić sobie od starszego wojownika.

Vingor dużo opowiadał Einarowi o tym, jak w tej chwili wygląda świat dookoła Danii, jak w ich własnym królestwie coraz więcej zależy od Haralda, bo stary król Gorm odsuwa się powoli od rządzenia państwem, chcąc jak najwięcej czasu spędzać ze swą ukochaną, równie jak on leciwą i schorowaną żoną.

Podobnie rzecz się miała wśród Obodrytów i Polan, dużych, bogatych i wojowniczych plemion słowiańskich.

Ci pierwsi, nadal jeszcze rządzeni przez Nakona, głośno wyrażali pewność, że powoli będzie on ustępował miejsca swemu synowi Mściwojowi, a ci drudzy czekali, kiedy ich książę Siemomysł, zanim przeniesie się w zaświaty, ogłosi któregoś ze swych czterech synów władcą, choć tak naprawdę dwa imiona tylko wymieniano: Dobrogost i Mieszko.

Poza wiedzą o takich politycznych sprawach Vingor uczył też Einara mowy Słowian, która, jak tłumaczył, choć u poszczególnych plemion różniła się nieco, to jeśli już dało się z jednym plemieniem dogadać, to i inni byli w stanie zrozumieć.

– Tak i pośród naszego ludu – tłumaczył Vingor – są przecie różnice w mowie pomiędzy nami, wikingami z Danii, a tymi ze Szwecji, których dawniej zwało się Swionami, a teraz częściej mówi się o nich jako o Szwedach. Trochę inaczej mówią też Waregowie z Rusi, trochę inaczej mieszkańcy norweskiej ziemi. Ale z każdym z nich przecie dogadujemy się bez problemu, jakże inaczej wyzwałbyś Brynjolfa na bój śmiertelny? – mówiąc to Vingor, zarechotał rubasznie – Czasem wojujemy przeciw nim, ale też nieraz jeździmy wspólnie na wyprawy do zachodnich krain, mowa nasza podobna i obyczaje, a i do bogów wspólnych się modlimy.

Einar wielce był ciekaw świata, dlatego chłonął wiedzę chętnie i postępy robił niemałe, co z kolei cieszyło niezmiernie Vingora.

W tej chwili jednak jechali cicho, nie rozmawiając, co jakiś czas tylko któryś koń jęknął od wysiłku, ptak zakwilił nad ich głowami, oni sami jednak nie odzywali się do siebie, obydwaj zatopieni w swoich myślach.

Dziewięć dni przed wyjazdem z wioski minęło Einarowi na przygotowaniach do wyprawy, ujeżdżaniu Mocarza, przeglądzie uzbrojenia i innych tego rodzaju zajęciach.

I na nich próbował skupić uwagę, choć przez głowę przebiegały mu stada najdziwniejszych myśli. Nigdy wcześniej tego nie doświadczył, uczucie miłości nie było mu dotąd znane i sam nie wiedział, dobrze czy źle to, że żona odciągała jego umysł od zajęć godnych wojownika.

Silje objęła gospodarstwo na całego, wraz z Frigerdą codziennie sprzątały obejście, karmiły zwierzynę i gotowały strawę. Widać po niej było nie tylko pracowitość, ale i rozwagę i doświadczenie życiowe. Wieczorem bez żadnej namiętności oddawała się Einarowi, on korzystał z tego ochoczo, choć czuł, że nie tak powinno być pomiędzy nimi. Widział nieraz, jak wojownicy żegnali się ze swymi żonami, czy ulubionymi niewolnicami, te tonęły we łzach, całowały ich namiętnie, szeptały do ucha, a czasem nawet nie bacząc na to, że ktoś widzi i słyszy, obiecywały wiele upojnych nocy, kiedy już ukochany wróci. Przywilejem młodości jest jednak radość życia, a że i usposobienie Einara było pogodne, tak odganiał złe myśli, jak tylko mógł. Już rano myślał o wieczorze, nie mogąc się doczekać, kiedy znów posiądzie swą piękną żonę. I choć widział, że Silje zupełnie na tym nie zależy, a oddaje mu się, ot tak, z małżeńskiego obowiązku, to cieszył się tymi chwilami, bo było to dla niego nowe i takie piękne, takie przyjemne. Starzy wojownicy nie mówili zwykle o miłości, to był raczej przywilej niewiast i przez to Einarowi wydawało się takie niezbyt męskie, żeby przyznawać się do takich mdłych uczuć, ale gdyby miał szczerze powiedzieć, to kto wie, może tak sobie właśnie wyobrażał miłość.

Przed odjazdem Silje pożegnała go równie chłodno, jak przyjmowała go w łożu, z niezmiennie posępnym wyrazem twarzy powiedziała jeno, że będzie się modliła do Thora i Odyna, aby mieli go w swej opiece podczas całej podróży.

Wspominał sobie teraz to smętne pożegnanie, wdychając powietrze świerkowego lasu, którym jechali, kiedy nagle jego Mocarz zarżał głośno, a po nim inne konie również rżeć zaczęły, a i strzyc uszami przy tym.

– Na coś się zanosi, konie niespokojne – mocny głos Vingora przeciął leśną ciszę – Uwagę dawajcie po krzakach, czy tam się kto nie czai. Wielecka świątynia niedaleko, raz już w niej byłem, poznaję drogę.

Jechali dalej, nie marząc już o domowych pieleszach, ale bacząc uważnie na otaczający ich las, który już zaczynał rzednąć coraz bardziej, ukazując lekko pagórkowaty teren, porośnięty z rzadka krzewami dzikiej róży, malin i małych brzózek. Kiedy już wyjechali z lasu całkowicie, ujrzeli stado bydła pasące się pod opieką kilku wyrostków, obserwujących ich małą karawanę spode łba.

Kilka kundli rzuciło się ku wikingom z głośnym ujadaniem, ale najstarszy z pastuchów zawołał je donośnie, a te nie widząc też, żeby jeźdźcy rzucili się do ucieczki, zawróciły ku swym panom, najwidoczniej zawiedzione, że nie będzie pościgu. Jechali więc jeźdźcy dalej, rozglądając się bacznie dookoła.

Z daleka usłyszeli pohukiwanie sowy, a w kilka mrugnięć oka później drugie, w znacznym oddaleniu.

– Prawda, że ku zmierzchowi coraz bliżej, ale słońce jeszcze na tyle wysoko na niebie, że naszych cieni nie widać – rzekł Einar do Vingora – a tu już sowy pohukują? Dziwny to kraj.

– Nie kraj to dziwny, choć nie przeczę, ludzie inni, mowa inna i obyczaje – odpowiedział Vingor ze śmiechem – ale sowy takie same, za to ręczę. Tak samo, jak za to, że kiedy las zaczął rzednąć, zaczęto nas obserwować. Obserwują nas nadal, co wcale nie jest dziwne. Do Radogoszczy wiodą szlaki z różnych stron, wiele plemion oddaje tu cześć Radogostowi, kapłani tutejsi zbierają niemałe daniny od tych, którzy tu modlić się przyjeżdżają. A często też odbywają się tutaj zjazdy władców słowiańskich, takie jak ten, który właśnie będziesz miał okazję zobaczyć. Muszą więc tutejsi mieć się na baczności, nie jest to nic dziwnego.

– A skoro zjawiają się tu wodzowie różnych plemion, to jeden drugiego nie wyzwie na pojedynek albo i nie zakłuje nożem po pijanemu? – pytał Einar.

– Nie, nigdy się coś takiego nie zdarzyło – odrzekł Vingor – ziemia ta uważana przez nich wszystkich jest za świętą. I choćby spotkali się w tym miejscu najzagorzalsi wrogowie, choćby patrzeć na siebie bez odrazy nie mogli, to wiedz, Einarze, że żaden z nich nie pohańbi tego świętego miejsca krwią. Gdyby tak się nawet zdarzyło, to byłby on przeklęty i sami jego poddani wyrzekliby się go, a pognali od siebie precz, jak się psa odgania.

– Niezwykłe to, Vingorze, co prawisz – Einar chłonął kolejną, życiową naukę – dobrze jednak, że takie sobie miejsce ustanowili, bo dzięki temu mają gdzie rozstrzygać spory i omawiać sprawy wielkiej wagi dla ich plemion.

– Bystry jesteś – Vingor pochwalił młokosa – tak właśnie się sprawy mają. Wiemy już, że będzie tu Nakon ze swym synem Mściwojem, bratem Stojgniewem i synem Stojgniewa Żeliborem, bacz na nich, stary Nakon to mądry władca, rządzi swym ludem od dawna, rządzi twardo i mądrze i tylko jemu Obodryci zawdzięczają, że jeszcze nie są niewolnikami Sasów, których ziemie otaczają ich od zachodu i południa, a jedynie trybut roczny płacić im muszą. Zadanie twoje takie, kiedy ja będę zajęty rozmowami z Nakonem i innymi władcami Słowian, ty obserwuj dokładnie wszystko, co widzisz dookoła, ucz się jak najwięcej o tym ludzie, który zobaczysz, i nadsłuchuj z każdej strony. Haralda bardzo ciekawi, jak między Obodrytami mają się sprawy dziedziczenia po Nakonie, czy jego następcą zostanie Mściwój, czy raczej młodszy brat Nakona, Stojgniew, tak samo bitny i dzielny wojownik jak Nakon, ale nie dorównujący mu w politycznych uzdolnieniach. Wedle tego, co Harald i król Gorm wiedzą, Słowianie chcą wykorzystać to, że potężny, saski król Otto zebrał całą swoją armię i wojska swych wasali, aby ruszyć na południe przeciw Węgrom, którzy pustoszą jego ziemie corocznymi najazdami, a wtedy słowiańskie plemiona z Połabia, prawie wszystkie trybut Ottonowi płacące mogą zerwać się do powstania, tak jak już w przeszłości czynili. O tym wszystkim musimy się wywiedzieć, ty i ja.

Tak rozmawiając, dojechali do niewielkiej, ale płynącej dość głębokim jarem rzeczki, przecinającej pagórkowate pustkowie. Nad rzeczką zbudowany był mostek z drewnianych bierwion, niewiele myśląc, wikingowie wjechali nań. Kiedy cała ich karawana była już na jego środku, po obydwu stronach rzeczki krzaki jakby ożyły, bo zza nich powyskakiwali biednie dość odziani ludzie. Żaden z nich nie miał zbroi ani kolczugi, nagie ich torsy narzucone były tylko skórami lisów, wilków czy borsuków, na nogach mieli łapcie plecione z łyka i portki lniane. Każdy miał dzidę i mały toporek, a na plecach niektórych były też łuki i kołczany pełne strzał.

– Witajcie, dobrzy ludzie – zawołał gromko Vingor w języku Słowian, nie zdradzając ani strachu, ani zaskoczenia – przybywamy do waszej wielkiej i wspaniałej świątyni w pokojowych zamiarach, na takowe też przyjęcie z waszej strony liczymy.

– Może my i dobrzy ludzie, ale na pewno nie dla was, gównojady – chrapliwym i pełnym gniewu głosem odezwał się lekko przygarbiony, stary wojownik, którego mocno posiwiała głowa z racji gęstych i kędzierzawych kudłów bardziej przypominała kłąb wełny czy łeb niedźwiedzi niż ludzką głowę – a wasze pokojowe zamiary to my mogli już nieraz i nie dwa poznać.

– Jako rzekłem, zamiary pokojowe mamy i z waszymi wodzami chcemy gadać – Vingor mówił mocno, twardo, jakby chcąc udowodnić, że się tej ciżby nie boi, tyle że mówiąc te słowa, niby od niechcenia położył dłoń na rękojeści miecza – pozdrowienia im wieziemy od naszego króla Gorma i jego syna Haralda.

– Od Gorma, a więc Duńczycy – brudna twarz kudłatego barbarzyńcy nabrała jeszcze większej odrazy – najgorsi z wikingów, najbardziej okrutni. I jak Sasowie, nigdy nienasyceni bogactw.

– Bogactwo każdemu miłe – Vingor roześmiał się głośno, ukazując dwa rzędy równych, białych i mocnych jak u wilka zębów – a czy bardziej okrutni jesteśmy my, czy wasze plemiona, to jeno nasi i wasi niewolnicy rozstrzygnąć by mogli.

Stary ruszył dwa kroki ku wikingowi, pochylając w ich stronę swą dzidę, ale zatrzymał się pod siłą potężnej łapy jednego z jednego kompanów, który postąpił za nim. Był to wysoki i silnie zbudowany wojownik, o bystrych oczach, krótkiej jasnej brodzie i długich, opadających luźno na szerokie ramiona włosach, nieco tylko ciemniejszych niż broda.

– Draża trochę się z wami podroczył, ale nic to – rzekł Słowianin – Skoro macie poselstwo od duńskich władców, to możecie wjechać do Radogoszczy.

– A jakich to waszych władców zastaniemy na miejscu? – zapytał Vingor i jednocześnie się przedstawił – pyta Vingor z Ribe.

– Znać w tobie znacznego i roztropnego wojownika – skomplementował Słowianin jego odzywkę, nie odpowiadając na pytanie – powiedziemy was ku świątyni.

– Draża – tu zwrócił się do starego woja, wciąż patrzącego wilkiem na duńskich przybyszów – pilnujcie tu dalej, ja pojadę z nimi do świątyni – jeśli ci tutaj to posłowie z Danii, to na przybycie więcej Duńczyków nie ma co liczyć, w przeciwnym razie nie mógłbym ci zaufać – po tych słowach słowiańscy wojownicy zarechotali jak jeden.

Chwilę trwało zamieszanie, niewolnik na znak Vingora odpiął od wozu luźnego konia i podstawił go Słowianinowi, który miał im towarzyszyć, w międzyczasie Vingor przetłumaczył Einarowi, o czym była rozmowa, a wtedy ruszyli dalej.

Pagórkowata okolica zaczynała się już wypłaszczać i znowu wjechali w las, dość gęsty, na lekko podmokłym terenie. Po drodze dowiedzieli się od Słowianina, któremu okazało się być na imię Lubomir, a którego mowę Vingor tłumaczył Einarowi, że stary Draża okrutnie nienawidzi Duńczyków, bo w młodych latach osiem zim spędził u nich jako niewolnik, po tym, jak najechano jego wioskę.

Dalej dowiedzieli się od Lubomira, że tak jak Vingorowi to się marzyło, był w Radogoszczy Nakon i syn jego Mściwój, więcej nawet, było także poselstwo Polan na czele z młodszymi synami księcia Siemomysła, Mieszkiem i Czciborem, jest też kilku innych pomniejszych wodzów.

– Wielce mnie raduje spotkanie z Polanami – mówił Vingor do swych towarzyszy – to dzielny i bitny lud, a książę Siemomysł rządzi nim mądrze. Raz miałem okazję przeciw nim wojować, ledwie z życiem uszedłem, a wielu moich ziomków przeniosło się wówczas do Walhalli. Nie było po tej wyprawie ani łupów, ani wojennej sławy.

– I my, Redarowie, przeciw nim stawaliśmy kilkakrotnie, częściej przegrywając, niż zwycięstwa odnosząc – opowiadał Lubomir – dlatego nasi wodzowie utworzyli związek plemion, inaczej pewnie już by nas Siemomysł podbił. Już jego dziad i ojciec dawali nam się we znaki, a on sam podbił kilka plemion z nami sąsiadujących, państwo przez niego rządzone zbliżyło się do nas więc niebezpiecznie. A już po synalku Siemomysła widać, że tęgi będzie wódz. Młokos to jeszcze, nie starszy niż ten tutaj – mówiąc te słowa, Lubomir wskazał na Einara – a już sławny. Sam już dowodził obroną ich głównego grodu przed Czechami, kiedy stary Siemomysł wyprawił się był przeciw Słowińcom, po tym zaś, jak się obronił, to jeszcze z częścią wojów z grodu wyszedł i kilka dni czeskich najeźdźców ścigał, wielu ich jeszcze wybijając i wielu do niewoli biorąc. Kiedy Siemomysł z północy wrócił, to mu Mieszko jeno ścięty łeb czeskiego dowódcy pod nogi rzucił. A do tego, kapłani nasi opowiadali, co wiedzieli od kapłanów polańskich, że do siódmej zimy swego życia Mieszko pozostawał ślepy jak nowo narodzone szczenię. A w dzień postrzyżyn dopiero, choć niektórzy gadali, że po co mu niby postrzyżyny, skoro ślepym będąc i tak wojownikiem nie zostanie, wzrok odzyskał. Największy wówczas kapłan w kraju Polan wytłumaczył to tak, że jak ten chłopiec na oczy przejrzał, tak i wszystkie plemiona słowiańskie powinny na oczy przejrzeć i pod władzę Siemomysła się oddać. Co też i kilka plemion, zwłaszcza tych najbliższych państwu Siemomysła, zrazu uczyniło. Póki co, nasi wodzowie, od ładnych paru lat żyją z nim w zgodzie, za przykładem księcia Nakona, który Obodrytom przewodzi, a przecie ich więcej jest niż nas Redarów, i bogatsi oni. Mimo to z Polanami wolą nie zadzierać.

Na takich to rozmowach zleciała im podróż, a równo z zachodem słońca dotarli do północnej bramy wielkiego grodu, otoczonego wysokim na dwóch chłopa ostrokołem. Do bramy most nad fosą prowadził, kiedy już na niego wjeżdżali, Lubomir opowiedział się straży, tak że ta szybko bramę podniosła.

Einar z prawdziwie podróżniczym zaciekawieniem rozglądał się dookoła. Miasto nie było tak wielkie ani bogate jak Hedeby czy frankijskie Rouen, które miał okazje widzieć, ale robiło wrażenie większej dzikości, jakaś tajemnicza aura wisiała w powietrzu, czegoś barbarzyńskiego, nieznanego.

Ludzi kręciło się mnóstwo, większość odziana skąpo i biednie, jak ci, co ich witali z Lubomirem i Drażą na czele, czasem tylko w tłumie pojawił się jakiś wojownik w kolczudze i hełmie, z mieczem czy toporem u boku.

Kowale przed kuźniami wykuwali, czy to miecze i saksy dla wojowników, czy to podkowy i lemiesze dla kmieci, kupcy zachwalali swe towary, z karczm wytaczali się pijani, ot miasto jak miasto.

Bogatsze domy pobudowane były tu najczęściej z drewna bukowego lub dębowego, biedniejsze z grabu, olchy, a nawet wierzby. Szczeliny poutykano mchem lub gliną dla ochrony przed wiatrem, a w glinianych poszyciach dachów pozostawione były otwory do wypuszczania dymu z paleniska znajdującego się w środku.

Posłowie przejechali przez miasto całe prawie, aż dojechali do bramy wschodniej, która wyprowadzała poza ostrokół nad brzeg niewielkiego jeziora o dziwnej, bo aż prawie czarnej toni. W tym miejscu okazywało się, że ten ostrokół, który właśnie przekroczyli, nie kończył grodu, a wewnętrzną granicę stanowił, poza którą był już teren należący do świątyni. Ta mieściła się na wysepce jeziora, przeciętego wpół przez ostrokół zewnętrzny, faktycznie wyznaczający granicę miasta. Ku świątyni wiódł most drewniany na palach. U samego wejścia nań stali strażnicy, z których jeden, usłyszawszy od Lubomira, kto i po co przyjechał, udał się do następnych strażników, pilnujących już samych wrót do świątyni. Z tamtych jeden wniknął do środka, jakiś czas go nie było, a wyszedłszy na zewnątrz, przekazał wieść temu pierwszemu. Ten zaś wrócił do przybyłych i rzekł w te słowa:

– Przyjęci zostaniecie, dzisiaj jeszcze, czcigodni posłowie, ale poczekać musicie, bo wodzowie radzą teraz. Tymczasem, Lubomirze, zaprowadź posłów do karczmy Chwaliboga, każ przygotować spanie i strawę, tam nocować będą. Sam możesz wrócić na swe miejsce służby, posłów wezwiemy sami, kiedy wodzowie będą już przyjąć ich gotowi.

Przybysze cofnęli się za ostrokół miejski, tam Lubomir wprowadził ich do karczmy, która za głównym swym budynkiem z paleniskiem i wielką izbą, pełną posilających się wojów, miała jeszcze kilka dobudowanych izb, do których wchodziło się prosto z zewnątrz.

Izby te w środku żadnych wygód nie miały, jeno po dwie szerokie ławy do spania, na nich posłania ze skór borsuczych, lisich, wilczych i sobolich. W każdej z izb też ułożony był dodatkowo stos skór, w razie, gdyby dla którejś grupy gości miejsca na ławach nie starczyło i część musiałaby na glinianej polepie zalegać.

Vingor zarządził, że spać będą wszyscy w jednej izbie, bo choć są posłami, to tu wśród Słowian, nigdy nie są mile widziani i bezpieczniej będzie, jeżeli całą dziewiątką będą się mieli na oku. Co prawda, wybrali się w dziewięciu dlatego właśnie, że dziewiątka to u wikingów szczęśliwa liczba, ale kto wie, co złośliwy bożek Loki umyślił im na tę podróż. Tak czy inaczej, zakwaterowali się w jednej izbie.

Po wieczerzy zaczęli grać w kości i popijać piwo, czekając na wezwanie do rozmów, ale że słońce już zaszło, wezwanie nie nadchodziło a oni podróżą już znużeni byli, to spać wreszcie poszli.

Rankiem dopiero, kiedy już śniadali, dotarł do nich posłaniec, że teraz dopiero mogą się zjawić w świątyni. Zbierali się więc czym prędzej, przeżuwając jeszcze ostatnie kęsy w drodze, bo spieszno im było, żeby swe sprawy załatwić.

Świątynia zbudowana była z dobrego, dębowego drewna na dziwnym dość fundamencie, bo na niezliczonej ilości rogów turzych, żubrzych, jelenich spojonych wraz jakimś nieznanym spoiwem, tak że się wszystkie kupy trzymały i do tego utrzymywały jeszcze ciężar ścian. A ściany te i z zewnątrz, i wewnątrz świątyni pokryte były wizerunkami bogów i bogiń słowiańskich, czy to malowanymi, czy rzeźbionymi, mnóstwo ich jednak było i piękny tworzyły wzór. Wiele też na ścianach wisiało takich samych rogów, jakie tworzyły podwalinę pod samą świątynię, dodatkowo między nimi gęsto było od wiszących końskich ogonów.

Na samym środku świątyni uwiązany był kary, gruby koń, który donośnym rżeniem przywitał wchodzących wikingów. Przed jego stanowiskiem, na tyle daleko, aby nikogo nie mógł sięgnąć kopniakiem, siedzieli na zwałach końskich skór trzej sędziwi mężowie, na środku tliło się niewielkie ognisko, a po bokach w lekkim półmroku siedziało jeszcze kilku ludzi.

– Jam jest Sobierad – odezwał się siedzący w środku przy stole – wódz i kapłan Redarów, po mej lewicy Gościsław, wódz i naczelny kapłan Chyżan a po prawicy zaś Domamir, który Czrezpienianom przewodzi. Nasze plemiona razem związek wielecki tworzą, razem się stanowimy i modlimy.

– Jam jest Vingor z Ribe – Vingor wystąpił do przodu i odezwał się słowiańską mową – serdeczny druh królewicza Haralda, który tron Danii obejmie po królu Gormie, bo choć Gorm do tej pory cieszy się wielkimi łaskami bogów, wcześniej czy później odejść będzie musiał do krainy zmarłych.

– Niech on tam się cieszy łaskami waszych bogów, ale lepiej nie wspominaj o nich tu, gdzie Radogostowi cześć oddajemy – żachnął się starzec, wcześniej Gościsławem nazwany przez Sobierada – Radogosta może to rozgniewać i karę okrutną zgotuje i wam, i nam.

Przez twarz Vingora przeleciał wyraźny błysk gniewu, że ktoś śmie mu uwagę zwracać, nie dając jednak nic po sobie poznać, ciągnął dalej:

– Dlatego też, czcigodni wodzowie, imion naszych bogów nie wymieniam, a jedynie o nich wspominam. Co, jak mniemam, waszemu potężnemu Radogostowi raczej nie może być niemiłe.

Trudno powiedzieć, czy te słowa Vingora wywołały takie wrażenie, czy raczej to, że koń za plecami kapłanów wydał głośne pierdnięcie i opróżniać zaczął zawartość swych trzewi, dość, że chwila dłuższa minęła, zanim kapłani odezwali się znowu.

– Mędrzec z ciebie, widać, i to mnie cieszy, że posłuje do nas od duńskiego następcy tronu taki bystry człek – Sobierad wrócił do rozmowy – zostawmy bogów sobie, dogadajmy się my tu między sobą, a bogowie niech swoje boskie sprawy rozstrzygają.

– Dzięki stukrotne za te słowa, Sobieradzie – Vingor uśmiechnął się – przybywamy, aby porozmawiać z wami, wodzami Słowian, o pokoju między nami, który panuje i oby panował wiecznie. Chcemy też zapytać was, wiedząc o tym, że chcecie zrzucić z siebie obowiązek płacenia trybutu cesarzowi Ottonowi, czy nie ma potrzeby, abyście wśród nas pomocy zbrojnej szukali?

Starzy wodzowie poszeptali coś chwilę między sobą, wreszcie Domamir, który z Vingorem do tej pory w ogóle nie rozmawiał, ozwał się w te słowa:

– Prawdą jest, że powstaliśmy przeciwko naszym saskim ciemiężcom. I prawdą jest, że chcemy jak dawniej stanowić o sobie, żadnych danin ni trybutów nie płacąc. Co z tego, że płacimy, wszystko to do króla Ottona trafia, a margrabiowie i tak nas gnębią, który ma bliżej do którego plemienia bliżej, ten wyciska swoje. Choćby taki Gero, który szesnaście zim temu zaprosił na ucztę 30 wodzów naszych plemion i podał im zatrute jadło i wino. Wszyscy wymarli po tej jego uczcie, a żeby go ziemia pochłonęła gada wstrętnego – twarz Domamira krwią aż nabiegło na wspomnienie niegodziwości jednego z największych panów saskich, którego Vingor miał okazję poznać, na dwór królewski posłując, a o którym już w podróży Einarowi opowiadał. W głowę jeno zachodzimy, co waszemu Haraldowi po tym, gdyby miał nam pomóc? I co na to jego ojciec, szacowny Gorm? Toć jeszcze żyje, jak rzeczesz, nieraz wasze zastępy też na Połabie się zapuszczały i nasze wioski z dymem puszczały. Póki co, to stary władzę dzierży, a Harald już sam się z nami układa?

– A i owszem, Gorm żyje, ale coraz bardziej ufa swojemu synowi – odpowiedział Vingor – Harald może prowadzić układy z innymi narodami, i czyni to niezgorzej. A rady starego króla zawdy chętnie zasięga, bo kto ma mu mądrze co doradzić, jak nie ojciec rodzony. Jeszcze zimą był w Jelling wódz obodrycki Nakon, przy jednym stole biesiadował dni kilka i z królem Gormem, i z Haraldem, wiele rozprawiając o tym, co się na świecie dzieje. I po prawdzie, Nakona też spodziewaliśmy się tu między wami ujrzeć, bo z tego, co u nas słychać, to nie tylko między wieleckimi plemionami teraz zgoda, ale i z Obodrytami pospołu przeciwko Sasom stajecie?

Długo jeszcze trwała rozmowa między słowiańskimi wodzami a Vingorem, Einara zaczynało to już nużyć, bo ledwie co słowiańskiej mowy liznąwszy, niewiele rozumiał, trzymał się jednak dzielnie i kilka razy nawet stłumił ziewnięcie, chcące wyrwać mu się z piersi. Ożywił się, dopiero kiedy Domamir wstał od stołu, rozsypał kilka garści piasku i zaczął kreślić Vingorowi coś jakby mapę jakąś. Rysował dość długo i tłumaczył powoli, Vingor pytał, ten odpowiadał, a Einar rozumiał tylko, że Nakona nie ma na miejscu i jest w jakimś innym grodzie, tam go szukać należy.

Wreszcie przyszedł czas na koniec rozmów, pożegnali się z wodzami i wrócili do karczmy Chwaliboga. Reszta wikingów rozeszła się po grodzie, więc mogli swobodnie porozmawiać i tam Vingor opowiedział Einarowi treść rozmowy i swój plan, jak zrealizować poselstwo.

Dariusz Lubiński
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.