Felietony > Na wspak

Pochwała głupoty

Źle się dzieje w państwie duńskim. Znaczy u nas – konkretnie wśród gawiedzi licealnej wszelakiej maści. Otóż jakiś czas temu moja mama – z Bożej łaski, albo i czarciej wredoty – polonistka, usłyszała od ucznia informację, która zrewolucjonizować może narodu percepcję świata.

Mianowicie: „Lalka” to wiersz.

Bolesław się w grobie przewraca, pozytywistyczną duszę z udręki wykręca. Nie koniec na tym. Bo proszę sobie wyobrazić: „Kordian” to powieść. Poniekąd romantyczna. Rewelacji na skalę globalną dostarczają także arkusze maturalne, w których „Lady Makbet dotknęła męskości Makbeta i nią poruszyła”, a „Boryna zasiewa pole – własnym nasieniem”. Galopująca głupota kolejnych pokoleń uczniów, czy może błąd systemu? Myślę, że zachodzi tu rodzaj symbiozy.

Polski system oświaty jest bowiem tyleż kuriozalny, co daremny. I stąd takie a nie inne nastawienie uczniów do nauki. Nie czytają – bo program serwuje im od lat te same, omówione w niezliczonej ilości internetowych „bryczków”, lektury [nie znaczy to, że się powinno te pozycje pomijać – wręcz przeciwnie: daleka jestem od negowania narodowego dziedzictwa kulturowego spod znaku „Pana Tadeusza”]. Na nowszą i potencjalnie ciekawszą literaturę nie wystarcza czasu. Zanim zabierzemy się do krytyki nauczycieli, podziękujmy więc Ministerstwu Oświaty za reformę szkolnictwa: za wprowadzenie demotywującej hybrydy w postaci gimnazjum i zredukowanie nauki w liceum o rok. Zanim zaczniemy narzekać na obniżający się poziom uczelni wyższych w kraju, podziękujmy Ministerstwu za nową maturę i zlikwidowanie egzaminów wstępnych na studia. I wreszcie: zanim postanowimy wieszać psy na uczniach, spróbujmy uświadomić im, że bezmyślne podążanie za modelem odpowiedzi w arkuszu i zdana na 30 % matura nie powinny być szczytem ich osobistych ambicji.

I twierdzę tak ja – która na własnej skórze doświadczyłam spektakularnych zawirowań biurokratycznych w sferze szkolnictwa średniego, całkiem niedawno zresztą. W trzeciej klasie miałam trzy próbne matury z j. polskiego [w tym jedną przysłaną z OKE: pojedynczy egzemplarz, który trzeba było skserować w szkolnej bibliotece, bo szanownej Komisji brakło pieniędzy na przygotowanie „profesjonalnych” arkuszy – należycie zszytych i zapieczętowanych]. Do dziś nie rozumiem fenomenu, jakim jest podział matury na poziomy podstawowy i rozszerzony, w różnych zmiennych wariacjach (raz się pisze oba, raz jeden do wyboru – w zależności od ustawowej koniunktury). Nie ogarniam także metody doboru tekstu w pierwszej części arkusza, zwłaszcza gdy chodzi np. o fragment intelektualnie zabójczych wywodów Miłosza. Już samo założenie, że przeciętny uczeń będzie w stanie zrozumieć choćby pojedyncze zdanie, nie tracąc wątku w jego połowie, jest mocno utopijne. Tym bardziej, gdy trzeba potem odpowiedzieć na szereg bzdurnych, niekompetentnie sformułowanych pytań – zamykanie Miłosza w obrębie kuriozalnego klucza odpowiedzi uważam za zwykły brak szacunku. Dla samego noblisty, jak również indywidualnej wrażliwości uczniów (bo co poniektórzy takową posiadają).

Pal licho, gdy się każe uczniom odczytywać fragmenty prozy [czyli: w wersji podstawowej – przepisywać treść konkretnych ustępów, które zapewne znajdują się w kluczu; w wersji rozszerzonej natomiast – dopisywać możliwie prawdopodobne wnioski z nadzieją, że klucz je uwzględnił]. Ale gdy maturzysta zabiera się do odtwórczego rozczłonkowywania poezji w arkuszu – to się robi nieprzyjemnie. Na tyle, że taki np. Różycki ostro zaprotestował, gdy kilka lat temu zobaczył model odpowiedzi do interpretacji własnego wiersza. Bo się okazała całkowicie rozbieżna z zamysłem poety (pytanie: kto ją ustalał?). Kuriozalny jest tu sam fakt narzucenia uczniom jednej możliwej interpretacji utworu poetyckiego.

Dawny system wydaje mi się dużo sensowniejszy. Matury były wówczas kwestią wewnętrzną i wymagały od uczniów daleko większej wiedzy niż teraz. Mam tu na myśli wiadomości ogólne, których nie wypada nie posiadać – nie dla samego zdania matury i dostania się na studia, ale by oszczędzić sobie wstydu ignoranctwa życiowo-kulturowego [czyt.: „Lalka” – wiersz, getto – ośrodek wypoczynkowy dla gestapowców i tym podobne bzdury]. Matury ustne to były kiedyś matury ustne. Teraz mamy idiotyczną szopkę w postaci fikcyjnych prezentacji, pisanych hurtowo i na zamówienie. Co ciekawe: chodzą słuchy, że nauczycielom nie będą płacić za zasiadanie w komisji i wielogodzinne wysłuchiwanie bredni z Wikipedii. A potem się mówi, że nauczycielom dobrze, bo mają dwa miesiące wakacji. Wuefistom może i dobrze.

Ryzyko zawodowe? Nie. Zawodowy wyzysk.

Oczywiście ze względu na takie a nie inne koligacje rodzinne nie jestem tutaj obserwatorem bezstronnym. Nie zamierzam jednak szafować wydumanymi argumentami potwierdzającymi nędzny nauczyciela los. Chodzi mi raczej o równie nędzny los uczniowski. Tym gorszy – bo po części zawiniony przez samych uczniów i ich bierność wobec kanonu nauczania. Swojej czysto subiektywnej, a możliwe że i krzywdzącej, opinii będę bronić. Szkoła oducza samodzielnego myślenia i ogranicza indywidualne zapatrywania uczniów. Łatwo się z nich śmiać i cytować kolejne rewelacje w kategorii „humor zeszytów”. Łatwo słuchać usprawiedliwień w stylu: „mnie to do studiów niepotrzebne”. Potem się okazuje, że nauczanie wyższe wcale nie lepsze – ale to temat na osobny artykuł. Albo i całą rozprawę.

Katarzyna Frukacz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.