Felietony > Do góry nogami

Złośliwość czy głupota

Tym razem będę się czepiał firmy budowlanej Kombud z Tychów, która właśnie rozpoczyna kolejną budowę. Będzie to nowy blok przy skrzyżowaniu ulic Bacha i Barona, wciśnięty w ostatni wolny kawałek trawnika w okolicy. O to, że budowa będzie akurat w tym miejscu, pretensji mieć do nich nie mogę, firma Kombud organizacją charytatywną nie jest i skoro ma kawałek ziemi i może na niej zarobić, to mnie nic do tego. Mogę najwyżej narzekać na zagospodarowanie przestrzenne miasta, które najwyraźniej na takie budowanie bloku na bloku pozwala. No i mogę mieć cichą nadzieję, że nikt nie będzie chciał kupić mieszkania w cieniu dziesięciopiętrowego bloku z wielkiej płyty i budowa w ogóle nie ruszy.

Ale to nie gospodarka przestrzenna miasta będzie przedmiotem tej krótkiej refleksji. Otóż już przeszło miesiąc temu wspomniana wyżej firma cały teren przyszłej budowy ogrodziła. I nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że codziennie przez wspomniany wcześniej ostatni kawałek zieleni przechodzą setki ludzi biegnących do sklepu lub na autobus do pracy czy szkoły, a nowa przeszkoda znacznie ich drogę teraz wydłuża, co o godzinie szóstej rano musi doprowadzać do pasji. Myślę, że to zdenerwowanie nie trudno sobie wyobrazić, jeśli oczywiście ma się choć odrobinę odpowiednich zdolności pod czaszką. A jeśli ktoś z zarządu Kombudu wyobraźnią nie grzeszy, to do myślenia powinno mu dać to, że ogrodzenie jest systematycznie niszczone, zapewne przez wyładowujących na nim złość mieszkańców.

Oczywiście rozumiem, że na czas budowy teren trzeba ogrodzić, żeby nikomu nie spadła na głowę cegła czy żeby nikt nie ukradł materiałów. Ale, po pierwsze, minęło już prawie dwa miesiące, a póki co nie pojawiło się tam nawet pół cegły i ani ćwierć kierownika budowy, że o robotniku nie wspomnę (nie licząc tych, którzy ciągle naprawiają ogrodzenie). Po drugie, nawet jeśli budowa ruszy, to wydaje mi się, że nie obejmie całego ogrodzonego terenu. W związku z tym zadaję sobie pytanie: co by przeszkadzało firmie Kombud, gdyby stawiając ogrodzenie, zostawiła przejście o szerokości 1 metra (słownie: jednego metra) lub, jak kto woli, 100 centymetrów, na samym skraju budowy, zaraz przy ogrodzeniu sąsiedniej działki, gdzie i tak prawdopodobnie będzie jakiś chodnik lub kawałeczek trawnika?! Czy to by uniemożliwiało lub znacznie utrudniało prowadzenie prac budowlanych?

Od dłuższego czasu zastanawiam się, co kierowało osobami, które w Kombudzie podejmowały taką a nie inną decyzję? Złośliwość czy głupota? No bo podsumujmy efekt ich działań. Na ogrodzonym terenie nic się nie dzieje, czyli ogrodzenie w żaden sposób Kombudowi nie służy, a tylko uprzykrza życie mieszkańcom, którzy muszą tracić czas na jego obchodzenie. Ktoś dostrzega tu jakiś ukryty sens?

Plac budowyNa tym nie koniec. Mieszkańcy, w ramach nierównej walki z systemem, próbowali się przez to ogrodzenie przedzierać np. rozsuwając przęsła. W odpowiedzi pojawiał się samochód z logiem Kombudu i ogrodzenie było naprawiane, skręcane, wzmacniane i zamykane. Już myślałem, że niedługo Kombud zdecyduje się na dodanie drutu kolczastego pod napięciem, ale mieszkańcy chyba się poddali i już tylko od czasu do czasu pojawiały się nowe wgniecenia świadczące bardziej o odreagowaniu zdenerwowania, niż próbie otworzenia jakiegoś przejścia. Zabawa trwa, na budowie nadal nic się nie dzieje i wygląda to tak, jak gdyby najważniejszą inwestycją był właśnie ów nieszczęsny płot, żeby nie powiedzieć mur. A Państwo jak myślą, złośliwość czy głupota?

Początkowo myślałem, że to drugie. Ktoś po prostu nie pomyślał i bez zastanowienia kazał ogrodzić. No ale jeśli następnego dnia ogrodzenie zostało otwarte i ruch wznowiony, to autor pomysłu nie mógł już mieć wątpliwości, że coś jest nie tak. Wydawać by się mogło, że każdy w miarę myślący człowiek wpada w takiej sytuacji na pomysł, że może prościej byłoby się dogadać z ludźmi. Zrobić to metrowe przejście zaraz przy ogrodzeniu. Mieszkańcy byliby zadowoleni i Kombud byłby zadowolony, bo nie trzeba by naprawiać co drugi dzień ogrodzenia, co przecież kosztuje. Jeszcze droższy jest chyba wizerunek firmy, który raczej nie zyskuje, gdy o firmie mówi się źle. A wizerunek jest rzeczą coraz bardziej istotną, bo przecież wolimy kupować mieszkania od firm solidnych, dobrze zarządzanych i potrafiących się dogadać. W końcu po zakupie mieszkania to my możemy paść ofiarą bezmyślności lub złośliwości dewelopera.

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ludzie w większym stopniu przed podjęciem decyzji o zakupie czegokolwiek będą „sprawdzać” firmę, której dają zarobić. Może to skłoni producentów do dbania o swój wizerunek i o jakość swoich usług. I nie mam tu na myśli tylko firm budowlanych. Codziennie kupując rozmaite towary w najbardziej bezpośredni sposób kierujemy gospodarką. To od nas w dużej mierze zależy, jakie firmy istnieją na rynku, a jakie upadają. Róbmy to świadomie, by tych solidnych firm było jak najwięcej, a firm psujących nam krew ubywało.

Witold Wieszczek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.