Cisza. Błogi spokój. Nie rozmawiam. Nie lubię rozmawiać. Raczej moją dominującą cechą jest nieśmiałość oraz niemożność wydobycia z siebie kilku sensownych słów w obecności drugiej osoby. Ot, taki mruk ze mnie. Zresztą lubię samotność, no i przydługie rozmowy mnie męczą. Wolę pisać. Piszę jednym tchem, nie zastanawiam się, nic mnie nie blokuje. Żadnych oporów, hamulców. Piszę – czasami głupio, czasami całkiem z sensem. Pisałam pamiętniki, listy, karteczki, zagadki, zadania, myśli...
* * *
– Na szkolenie panią wyślę, takie z komunikacji i asertywności. Pojedzie pani.
Pojechałam.
– Proszę się przedstawić i powiedzieć coś o sobie.
– Nazywam się Katarzyna Matuszewska i lubię jeść żelki.
Niezręczna cisza mnie rozwala i bawi jednocześnie. To zbyt intymne, żeby mówić o sobie na forum. Nie ufam im. Wystarczy, że znają moje nazwisko.
Pierwsze zadanie: spotkanie nieznajomego na plaży i nawiązanie konwersacji przez pięć minut. Ja + pan z naprzeciwka. Jestem inicjatorem rozmowy. Zaczynam:
– Dzień dobry, piękny mamy zachód słońca. Może usiądziemy i podelektujemy się barwami nieba?
– Dzień dobry, z miłą chęcią popatrzę.
Cisza… Patrzę w sufit. Mój rozmówca daje mi jakieś sygnały. Wszyscy patrzą. Ja w sufit. W końcu prowadzący nie wytrzymał.
– Czemu pani nie ciągnie dalej?
Moje myśli natychmiast przekierowują się do wiadomej czynności związanej z ciągiem, zasłaniając widok zachodzącego słońca.
– Aaaaa… To ma być coś dalej? Niech sobie pan wyobrazi: plaża, morze, piękny zachód słońca, przystojny mężczyzna i tylko pięć minut. Po co to wszystko psuć rozmową. Nie obchodzi mnie, jak się nazywa, co lubi robić, gdzie pracuje, czy ma rodzinę, jak wygląda jego życie. Wystarczy, że patrzy ze mną w tę samą stronę.
Konsternacja na sali miesza się z ironicznymi uśmiechami. Moja buzia płonie. Prowadzący załamuje ręcę.
– Pani tak zawsze? Pod prąd?
Kiwam tylko głową. Do końca szkolenia nie dostałam już żadnego zadania. Chyba widział moje błagalne spojrzenie.
Na drugi dzień: asertywność. Zadanie: nie kupić długopisu. Skąd oni te zadania biorą? Ale OK. Postanowiłam, że nie dam ciała. Mam odmówić, grzecznie, ale stanowczo. Trener zachwala długopis. Ma więcej zalet niż ja, więc już go polubiłam – tego długopisa. Wad nie ma. Nagle trener wyciąga zza pazuchy, piękny, granatowiuteńki długopis. Granatowy to mój ulubiony kolor. Bezwiednie pytam:
– Ile pan chce za niego?
Westchnął tylko z rezygnacją i wykrzyczał prosto w twarz:
– Przecież pani NIE chce go kupić!!
Patrzę bezradnie na niego, łza kręci mi się w oku i mówię po cichu:
– Ale ja o takim marzyłam...
Szkolenie było dość fajne, najważniejsze, że nie musiałam już do końca się odzywać. Na koniec prowadzący zawołał mnie do siebie.
– Chyba Pani coś nabroiła, że panią wysłali na takie szkolenie? Przecież pani to, bez urazy, niereformowalny beton!
– Hahahahaha. Mnie również miło było pana poznać. Do widzenia.
Odchodzę i nucę z Nosowską: „Lubię ten stan, rozkoszne sam na sam, cisza i ja, cisza, ja i czas...”