Czterdzieści sześć mang po dwadzieścia złotych równa się dziewięćset dwadzieścia złotych. Tyle wydała na mangi moja Marta – córka zresztą. Siedemnaście mang o egzorcystach, piętnaście o koszykówce, sześć o gejach, osiem o gangach i demonach. Na podręczniki do języka angielskiego i przyrody już nie starczyło.
– Martuś, daj poczytać, bo ciekawa jestem, o czym te Twoje mangi są.
Trochę się cipiła, ale w końcu wymusiłam. Czytam, czytam, czytam… do połowy doczytałam i nie wiem dalej, o czym to jest.
– Oj Mamke, bo to się inaczej czyta.
– Czyli jak? Tak od dupy strony?
– Tak, czyli kartki się przekłada z lewej do prawej strony.
Okazało się, że czytałam od końca.
Teraz przekładam je na prawą, ale dalej nie wiem, o co chodzi. Ale już się jej nie pytam, może zaskoczę. Zaskoczyłam na 12 stronie. Rzecz się dzieje w redakcji. Ritsu Ondera pracuje jako redaktor w wydawnictwie Murukawa. Jego szef okazuje się być także jego pierwszą miłością z liceum. Ooo? Robi się ciekawie. Usadawiam się wygodnie w fotelu.
Jakby tego było mało, Ondera po pijaku poszedł z szefem do łóżka, tylko sam niewiele pamięta i nie wie, czy to się stało naprawdę. Czytam jednym tchem i patrzę z zaciekawieniem na rysunki. W głowie mam mangejowe odgłosy seksu – mlask, ech, ach, szach, hmm, trzask, plask, gulp, drży, pac, zerk. Podoba mi się mlask, gulp i plask, a co za tym idzie i odpowiednie ilustracje. Zapadam się w fotelu coraz głębiej, przewracam kartki coraz szybciej. Wydaje mi się, że mlaskają głośniej i donośniej. W pokoju robi się gorąco i jakoś tak szybciej się oddycha, szybciej serce bije.
Z drugiego pokoju dochodzi do mnie głos:
– Mamke, tylko się za bardzo nie podniecaj…
O cholera.