Felietony > (Nie)życiowy groch z kapustą

Pierwsza pomoc, czyli ludzkie durnoty cz. 4

Przyznam, że rozpoczynając ten cykl (a właściwie podcykl stałego cyklu Nieżyciowy groch z kapustą) o ludzkich durnotach, zastanawiałam się, czy aby nie zabraknie mi nagle pomysłów. Napiętnowałam niepoprawnych śmieciuchów, palaczy, ludzi nie szanujących wolnej przestrzeni, nieskażonych szlachetną funkcją myślenia w sytuacjach codziennych, zachłannych i agresywnych rodziców pałających żądzą posiadania, którą bez zahamowań przelewają na swoje niewinne pociechy. Okazało się, że durnoty zamiast stawać się tematem powoli wyczerpanym – urastają do rangi niekończącej się opowieści…

Udzielenie pierwszej pomocy w razie wypadku jest obowiązkiem każdego człowieka, który taki wypadek widzi. Podkreślam, że nie jest możliwością, lecz jest obowiązkiem. Istnieje on oczywiście w świetle prawa polskiego, ale w moim przekonaniu również w świetle wszelkiej etyki i moralności. Pomóc człowiekowi w potrzebie – należy, aczkolwiek niekoniecznie wiadomo jak się do tego zabrać, w związku z czym mało kto w ogóle takiej pomocy udziela. Skutki bywają opłakane.

Wszyscy rozumiemy argument pt. „nie chcę zaszkodzić”. I prawidłowo, bo nie na tym pomoc polega, żeby komuś szkodzić. Natomiast nie każdy już zdaje sobie sprawę z tego, że największym możliwym zaszkodzeniem, jakie można sobie wyobrazić jest właśnie nie zrobienie niczego, czyli pospolite stanie i gapienie się. Historia, o której chcę opowiedzieć, wydarzyła się w pewnym niewielkim przedszkolu, do którego uczęszczał Antoś, Bartuś, albo inny Kajetanek, ale załóżmy, że akurat ten chłopiec miał na imię Maciuś.

Maciuś lubił biegać, skakać, huśtać się i ogólnie rzecz biorąc – szaleć na całego. Podobnie zresztą jak cała reszta sześciolatków z jego grupy. Urządzali sobie zawody w zjazdach na zjeżdżalni: kto prędzej, kto ładniej, kto kogo wypchnie i kto komu przeszkodzi – ten jest zasadniczo super-gość! Bawili się tak w najlepsze, przedszkolanka co jakiś czas zwróciła im uwagę, że to niebezpieczne i że niech tak nie robią, ale po chwili już pisała kolejnego sms’a do ukochanego, przyjaciółki, czy innej mamusi. Na tym polega niejednokrotnie praca przedszkolanek na placu zabaw dla dzieci. Wiem, bo widziałam.

Na zjeżdżalnię wbiega Kajetanek, za Kajetankiem wbiega Mikołajek, z nim Agatka, a za nią Maciuś, natomiast za Maciusiem jeszcze Wojtuś i jak raz adrenalina Wojtusia nie wytrzymuje napięcia sytuacji (że to właśnie on ma być ostatni!) i chłopiec spycha Maciusia za barierkę. Powiedzmy, że tak to na przykład wyglądało. Mogło też wyglądać tak, że Maciuś jest mała fajtłapa i spada ze zjeżdżalni samodzielnie, bo wczoraj padał deszcz i chłopiec się sam z siebie poślizgnął. Pani przedszkolanka nie wie, jak było, bo akurat czytała odpowiedź na sms’a.

Grunt, że Maciuś spadł i leży. Leży, nie rusza się, stracił przytomność. Szczęśliwie ktoś był na tyle rozgarnięty, by wezwać pogotowie. 999, halo, halo?

-Olaboga, co to się dzieje, oj tragedia, pomocy!!!

-Gdzie był wypadek?

-Olaboga, tragedia, oj tragedia, dziecko!

-Ale gdzie wypadek?

-Przedszkole takie i takie, olaboga, po zjeżdżalni biegali, ja im mówiłam, mówiłam!

-Ilu poszkodowanych?

-Ja mówiłam, niebezpiecznie, a teraz leży Maciuś i się nie rusza!

-Jeden chłopiec, tak? Nieprzytomny? W jakim wieku?

-Sześciolatki to są.

-Wysyłam karetkę, proszę o pani dane…

Bla bla bla. Karetka przyjeżdża w przeciągu piętnastu minut. Upadek z takiej wysokości, jaką ma przeciętna zjeżdżalnia na przedszkolnym placu zabaw nie jest zasadniczo niczym ekstremalnym, a dzieciaki w tym wieku są z reguły gumowe i najczęściej nie dzieje im się w takich sytuacjach nic poważnego, jakaś złamana ręka, noga, trochę podrapane i zestresowane wychodzą z takiej historii i to wszystko. Ale tym razem, gdy zjawiło się pogotowie, Maciuś już nie żył.

Gdy padło pytanie: „Dlaczego nikt nic nie zrobił, nie pomógł?” Pojawiła się odpowiedź – „nie chcieliśmy go ruszać, baliśmy się uszkodzić kręgosłup”. I właściwie wydawałaby nam się ta odpowiedź całkiem racjonalna, gdyby nie jeden szczegół. Sanitariusze, dotarłszy na miejsce, zobaczyli taki oto obrazek: w kształt idealnie wyprofilowanego kółeczka ustawiły się wszystkie przedszkolanki i wszystkie dzieci z przedszkola, bacznie obserwując coś pomiędzy nimi, wymieniając uwagi, komentarze niektóre dzieci – płacząc. Jak się okazało, czymś, nad czym tak debatowano był sześcioletni chłopiec (dajmy na to właśnie Maciuś), leżący na ziemi twarzą do podłoża. Z głową w kałuży.

I na co Maciusiowi w tej sytuacji piękny, cały kręgosłup? Tu nawet nie chodzi o to, żeby piętnować. Ludzie po prostu z pewnych rzeczy nie zdają sobie sprawy, nie są świadomi pewnych zależności, które same w sobie są bardzo logiczne i łatwe do przewidzenia, jeśli tylko się nad nimi chwilę zastanowić. Warto zatem wiedzieć i zawsze pamiętać, że nikt nie ma prawa ukarać nas za błąd w udzielaniu pierwszej pomocy (poza przypadkiem z podaniem leków i próbą stosowania dziwacznych narzędzi własnej roboty), natomiast za nieudzielenie jej można nawet posiedzieć trochę w więzieniu.

Na koniec, pomyślałam, że podzielę się jeszcze z Wami fragmentem dość znanej powieści „Lot nad kukułczym gniazdem”. Być może warto rozważyć fakt, że pierwszej pomocy można udzielić nie tylko osobie fizycznie uszkodzonej, ale również psychicznie. To jest takie moje rozważanie. Ile razy jesteśmy świadkami psychicznej przemocy i pozwalamy na nią bez mrugnięcia okiem, bez jednego słowa? Głuchniemy i ślepniemy w jednym momencie, w szkole, w pracy, na ulicy… To już właściwie inny temat, ale uważam, że warto o niego i tutaj zahaczyć. Ściśle wiąże się z nic-nie-zrobieniem.

Fragment jest niestety wyrwany z kontekstu, ale chodziło o sytuację obronienia jednego z kolegów pacjentów przed znęcaniem się psychicznym przez złą Wielką Oddziałową. Wszyscy patrzyli na to, jak ona go upokarza i niszczy. Jeden z chorych nie wytrzymał napięcia sytuacji, w której nikt nic nie zrobił. Dodam, że to nie jego upokorzono, on był tylko obserwatorem.

A gdy doszliśmy na miejsce, dodał, że jednak żałuje, iż nikt wtedy nic nie zrobił, i skoczył do wody. I tak mocno zacisnął palce na okratowaniu rury odpływowej przy dnie, że ani rosły ratownik, ani McMurphy, ani dwaj czarni nie mogli go oderwać, a nim przynieśli śrubokręt, odkręcili kratę i wyciągnęli Cheswicka na brzeg - wciąż wczepionego w nią zsiniałymi, pulchnymi palcami - on już nie żył. Ken Kesey, Lot nad kukułczym gniazdem

Joanna Burgiełł
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.