Felietony > (Nie)życiowy groch z kapustą

Poprawność

Nieustająco spotykamy się z sytuacjami w których trzeba „jakoś wypaść”. Najchętniej wtedy wypadlibyśmy po prostu „poprawnie”. Tylko co to oznacza, jak tego dokonać i czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?

Pierwsza na myśl nasuwa mi się tzw. poprawność polityczna. Zjawisko takie kojarzy mi się przede wszystkim z tym, żeby mówić prostytutka, a nie dziwka, kupa, zamiast gówno, homoseksualista zamiast pedał i w ogóle najlepiej, żeby wszyscy byli po prostu mądrzy i piękni inaczej. Czyli sprowadza się to do używania (nieraz bardzo daleko idących, przechodzących w groteskę, czy raczej komedię) eufemizmów. Jesteśmy wtedy poprawni, bo nikogo nie urazimy, wszystkim się podobamy i możemy spokojnie rządzić krajem. Co prawda szczęśliwym, ale trochę inaczej

Kolejna pojawia się poprawność językowa i to o niej tak naprawdę chciałam dzisiaj perorować. Jest to zjawisko ostatnio bardzo modne; w telewizji pojawiły się krótkie filmy ilustrujące najczęściej spotykane błędy i jednocześnie namawiające do eliminowania ich z codziennego użycia. Warto zwrócić uwagę, iż filmy te wytaczają argumenty najcięższego kalibru – z powodu niepoprawnego mówienia: nie złowisz ryby w stawie, nie dostaniesz pracy, nie znajdziesz dziewczyny, będziesz żyć po prostu nieszczęśliwie. Czy aby na pewno?

Telewizja uczy nas również czegoś zgoła innego. Obserwując poczynania znanych, popularnych osób na najwyższych stanowiskach, śledząc wnikliwie ich sposób wypowiadania się, poznajemy prawdę zgoła odmienną. Otóż osoby na wysokich stanowiskach (najczęściej żonate/zamężne, bogate, sławne itp.) wypowiadają się – jakby to ująć w kanonach politycznej poprawności – z poprawnością alternatywną. Krótko mówiąc – beznadziejnie źle! Czy ma to zatem aż takie znaczenie? Może jednak umiejętność posługiwania się językiem nie jest aż taka istotna, jak się zdaje językoznawcom, polonistom, literaturoznawcom? Może to po prostu wymysł prehistorycznych intelektualistów?

Otóż kwestia, jak sądzę, nie zostanie rozstrzygnięta w skali globalnej. Nie wyskoczy nagle z następnego akapitu prawda objawiona – „jest na pewno tak, a tak na pewno nie jest!”. Kolejne akapity dodam wyłącznie od siebie. Jest bowiem jeszcze jedna poprawność (w zasadzie jest ich jeszcze wiele, ale ta będzie miała w naszym temacie największe znaczenie). Chodzi o poprawność, dążącą do równania siebie z tzw. „innymi”. Jestem poprawny, jeśli robię tak, jak wszyscy („To, w co wierzą wszyscy, nie nazywa się obłędem” – Aleksander März). Jeśli wszyscy mówią, nie dbając o swoją mowę, to ja też nie muszę; skoro wszyscy to ignorują, widocznie nie ma to znaczenia. I jest to, w moim przekonaniu, jedna z tych „poprawności” (tak samo jak szkolna i polityczna), od których lepiej uciekać, bo są sztuczne, ujednolicające, tłamszące.

Ja osobiście dbam o swoje wypowiedzi (składam rączki i modlę się do Bozi, by nie okazało się, iż wykonaniem tekstu sama sobie przeczę… ale chyba tak nie jest). Z wdzięcznością przyjmuję uwagi na temat błędów, jakie popełniam (bo i czasem popełniam, żaden ze mnie Himen lingwistyki) i pracuję, by je wyeliminować. Trochę dlatego, że podoba mi się ujmowanie życia w kategoriach dążenia do rozwoju, samoulepszania. Jak człowiek nie znajduje w swojej egzystencji żadnego innego sensu, to i taki jest dobry. Na bezrybiu i tak dalej.

Ponadto uważam, że kwestia rysuje się następująco: gadać można jak się komu podoba. Ale niech to będzie kwestia właśnie podobania, które świadczyłoby o indywidualnym stylu (ekscentrycznym i kontrowersyjnym, ale każdemu wolno), czy będącego wyznacznikiem buntu, ale nie z konieczności wynikającej ze zwykłej nieumiejętności i ignorancji. Zdolność pięknego i sprawnego posługiwania się językiem daje wolność. Jestem o tym przekonana. Człowiek jest świadomie wolny, jeżeli potrafi się wypowiedzieć, jeśli zajdzie taka konieczność – potrafi się obronić, potrafi oskarżyć, wywalczyć swoje, znaleźć wspólny temat, może się wreszcie po prostu rozwijać w jak najogólniejszym rozumieniu tego zjawiska.

Na koniec pragnę tylko dodać, że najwięksi twórcy przełamujący konwencje, na przykład literackie, zabawiający się z językiem wedle upodobań, wyprawiający z nim cuda, a czasem po prostu niszczący go (wszelka awangarda: futuryści, dadaiści, kubiści, surrealiści… ale także z nazwisk Tuwim, Leśmian, Witkacy, Gombrowicz…) – znali doskonale reguły nim rządzące, potrafili używać go w klasycznej formie. I dopiero na tak solidnej podstawie odważali się na eksperymenty.

Mnie to się po prostu zdaje, że lepiej umieć niż nie umieć… zwłaszcza, że to wcale nie takie trudne:).

Joanna Burgiełł
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.