Felietony > (Nie)życiowy groch z kapustą

Nie ma zgody

Dyskusje literackie toczą się z reguły na wielu płaszczyznach naraz (dlatego nikt nikogo nie rozumie, ale każdy jest przekonany, że tylko on ma rację). Przypomina to trochę słynne dogadywanie się jak gęś z prosięciem. Ktoś mówi, że bohater mu się nie podoba, bo pije, pali i przeklina, a kto inny odpowiada, że się absolutnie z tym nie zgadza, bo powieść jest świetnie skonstruowana. Kumulują się takie absurdziki powoli, ale konsekwentnie i w końcu mamy jedną wielką kłótnię o zupełną abstrakcję, w której dawno się już wszyscy pogubili i nie ma ona nic wspólnego z wyjściowym utworem.

Uczestniczyłam niedawno w spotkaniu literackim, o którym wiedziałam, ze dotyczyć będzie sztuki przekładu. Zagadnienie jest bardzo ciekawe – jak oddać tłumaczone dzieło jednocześnie wiernie i pięknie, jak przekazać myśl autora, nie upraszczając jednocześnie formy, skąd czerpać słowa, które nie są przekładalne w danym języku i tak dalej, i tak dalej. Gdyby tak było, to pewnie byłoby ciekawie.

Wspomnieć tu być może należy o jeszcze jednej dziwnej cesze dysput literackich, ze nie wiedzieć czemu, bardzo szybko i bardzo płynnie przemieniają się między innymi w dysputy erotyczne. Podobnie było i w tym wypadku, tyle, że tutaj od erotyki spotkanie się zaczęło. I nie zeszło z tego tematu do samego końca. Zaproszony gość, znany tłumacz, rozpoczął opowieść od rozróżnienia między sztuką erotyczną, a pornografią (że pornografia jest wulgarna, czyli jak ja zrozumiałam: opisywana słowami powszechnie uznawanymi za wulgarne i tylko o to chodzi). Wywód na ten temat trwał przez jakiś czas, aż doprowadził do smutnej konstatacji, że język polski jest najuboższym ze znanych tłumaczowi (a zna ich 50, z malajskim włącznie…) w kwestii słownictwa erotycznego. Co więcej, że wszystkie określenia, jakich używamy np. do opisania aktu seksualnego są właśnie wulgarne, nacechowane negatywnie i kojarzące się z przemocą. Po krótkim zastanowieniu – trudno się nie zgodzić.

Byłam naprawdę zadowolona z tego jak rozmowa sobie biegła i biegła do momentu, kiedy gość skoncentrował się na pewnej książce. Chodzi o książkę wydaną w języku niemieckim, napisaną przez anonimowego autora, a tytuł jej „Baśnie erotyczne” (przetłumaczone na polski jako „Baśnie domowe”…). Wersja niemiecka wydana jest bardzo ładnie, w twardej oprawie, szyta, z ilustracjami, na pięknym papierze, istotnie wygląda na coś z gatunku tzw. literatury wyższej. Jeśli zaś chodzi o wydanie polskie (tłumaczone przez gościa), to skojarzenia mogą być dwa. Albo z pismem tej samej tematyki, ale trzy klasy niżej niż Playboy, albo z wyjątkowo odważnym Harlequinem. Na okładce książki jest zdjęcie kobiety w, tak jakby, za małym gorsecie, całość wydanie „gazetowe”…

Joanna BurgiełłGość postanowił przeczytać zgromadzonym jedno z opowiadań. Chodziło o zaprezentowanie nowych sposobów określania „tych rzeczy”. Istotnie, słowa tzw. wulgarne nie pojawiają się tam ani razu (nawet „dupa”) i autor tłumaczenia wyglądał na niezwykle dumnego z siebie, gdy zwracał na to uwagę. Podkreślał, że nikt inny by prawdopodobnie tak nie umiał (np. użyć słowa „mechatka”) i tekst jest w ogóle arcydziełem. Podniosły się jednakowoż głosy z lekka oburzone i ja byłam wśród nich, choć starałam się być bardzo ostrożna i delikatna w wymawianiu swoich myśli (żeby nie urazić gościa – tłumacza i wydawcy, którzy byli obecni). W czym był problem?

Kochani, ja jestem święcie przekonana, że w Sztuce można wszystko. Nikomu nie zabroniłabym umieszczania w dziele słów „dupa”, „kurwa”, ani podobnych tylko dlatego, ze są powszechnie uznane za wulgarne. Akurat to wydaje mi się bardzo mało istotne. Nie mam problemu również z opisami wybujałych erotycznych igraszek, czy również przemocy, do pewnego stopnia, jeśli to wszystko jest w tekście funkcjonalne. Jeśli natomiast tekst opowiada o tym, że król ojciec idealną kochankę odnajduje w swojej córce, której zresztą bardzo się to podoba i która następnie swojego kochanka znajduje w swoim nastoletnim synu (spłodzonym z ojcem), a potem zabawiają się we troje bardzo wesoło i planują płodzić sobie kolejnych kompanów do zabaw, a ma to konwencję infantylnej bajeczki („żyli długo i szczęśliwie”), to chyba jednak we mnie zgody na to nie ma. Co by nie powiedzieć – autor jest odpowiedzialny za treści, które przekazuje. Rzecz nie w tym oczywiście, by zaraz popadać w panikę i palić autora na stosie, bo przecież każdy swój rozumek ma, ale trudno też liczyć na dojrzałość, świadomość i rozsądek wszystkich potencjalnych odbiorców takiego dzieła. A i zakładając, że trafi do osoby wrażliwej, inteligentnej i świadomej… nie mam pojęcia, do czego by jej ono posłużyło. (Jak dla mnie wszelkie literackie i językoznawcze kwestie natychmiast upadły, kiedy ukazała się treść…)

Myślę sobie, że wolność wolnością, ale do niej trzeba być w jakiś sposób gotowym, żeby nie zawisnąć w chaosie. Akceptacja swoją drogą i tolerancja też, wolność w sztuce, eksperymenty - jasne… ale ujawniły mi się ostatnio pewne kwestie, na które po prostu nie może być zgody i nie wątpię, że jest wśród nich przytoczona historyjka.

Bo wiecie, moi drodzy, właściwie tak też można, jasne, też tak wolno i wymyślać, fantazjować i pisać i wydawać…można. Tylko po co?

Nie zgadzała się Joanna Burgiełł.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.