Felietony > (Nie)życiowy groch z kapustą

Ludzkie durnoty cz. 2

Kontynuując temat z ubiegłego miesiąca – spróbujemy teraz poszukać przyczyn opisanego zjawiska, jak również przytoczony zostanie kolejny namacalny przykład. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że ludzkie durnoty obecne są wszędzie, niezależnie od pory dnia, czy nocy, jakkolwiek mogą sprytnie chować się w sytuacjach całkiem niepozornych i wydawałoby się zupełnie nieskomplikowanych. Obserwowanie ich wymaga skupienia i niejednokrotnie dużego samozaparcia! Będzie dzisiaj o nieposzanowaniu wolnej przestrzeni.

Sytuacja w pociągu podmiejskim: wagon z dwuosobowymi, czerwonymi siedzeniami, siedzę ja, w środku przy oknie, oprócz mnie kilka osób, ogólnie rzecz biorąc – pusto. Na wolnym miejscu obok siebie położyłam plecak, bo tak jest wygodnie. Odwróciłam głowę do okna i oglądam krajobrazy. Oglądam je co prawda codziennie i nie ma w nich nic fascynującego, toteż nie mogę powiedzieć, bym je „podziwiała”. Po prostu je sobie oglądam, aż tu nagle do przedziału wchodzi osoba. Nie zwracam na nią w ogóle uwagi, do momentu, w którym słyszę pytanie „czy to miejsce jest wolne?”. Wyrwana brutalnie ze świata własnych myśli, odpowiadam pośpiesznie „tak, tak”, biorąc jednocześnie plecak na kolana (choć tak jest bardzo niewygodnie!) i zwalniając siedzenie obok siebie (które tak naprawdę wcale nie było wolne! Zajmował je przecież mój plecak i było to całkowicie oczywiste!).

Osoba siadła obok mnie, a ja wróciłam do przytomności. Rozejrzałam się i zobaczyłam wokół co najmniej sześć pustych, naprawdę wolnych miejsc, po tej i po przeciwnej stronie korytarza. Były wolne miejsca od okna i od przejścia, przodem do kierunku jazdy i tyłem… ale osoba musiała sobie wybrać akurat to jedno miejsce obok mnie (które było ewidentnie zajęte i było mi z tym bardzo wygodnie…) i usadowić się tu. Wrodzona złośliwość? Nagła, dziwaczna sympatia? A może niepohamowana, wszechogarniająca ludzka durnota?

Co by jednak nie mówić – jak do tej pory twierdzę, że mistrzostwo w nieumiejętności gospodarowania dostępną przestrzenią osiągnął pewien uniwersytecki wydział przy ulicy stawki w Warszawie. Budynek jest stary, same korytarze są co prawda dość wygodne (nie licząc klaustrofobicznych kiszek przy pokojach wykładowców!), jednak dwie klatki schodowe – wąskie i irytujące, tym bardziej, że codziennie gromadzi się na nich masa osób, które spotkały się nagle i urządzają pogaduchy. „O cześć, co tam u ciebie?”, „A wiesz, wszystko w porządku, a kiedy to ten egzamin?”, „A wiesz, że jeszcze nie sprawdziłam, właśnie miałam cię zapytać!”, „A widzisz, no to tego tam ten!”, a w samym środeczku tej niewiele znaczącej wymiany zdań brzmi powtarzające się „przepraszam, przepraszam, chciałabym przejść, przepraszam, przepraszam”… i wcale nie zawsze gadający się orientują, że coś jest troszkę nie halo. Często stoją tak i gadają, aż wygadają wszystkie tematy, skończy się przerwa i muszą rozejść się na zajęcia. Wtedy z kolei korytarz już siłą rzeczy robi się pusty, mogli(ły) więc stać i gadać, nikomu nie wadząc. Tylko teraz to już po co?

Joanna BurgiełłProblem zresztą nie dotyczy wyłącznie studentów, bo i profesorowie potrafią urządzać sobie pogaduchy na samym środku schodów. W takim wypadku już właściwie nie wypada rzucić hasła „czy trzeba akurat na schodach urządzać sobie pogaduchy, żeby nikt nie mógł przejść? nie można sobie pójść gdzie indziej?”, choć z drugiej strony, to – wypadałoby!

Wydawać by się mogło, że temat jest błahy i bez znaczenia. Ot, co tam wielkiego? Z pewnością każdemu czasem zdarza się zająć jakąś nieprzypisaną mu przestrzeń w sposób bezmyślny i może nawet tego nie zauważyć. I zgadzam się, że dla bezmyślnie zajmującego nie jest to bynajmniej problem, jednak zdarzenie takie może prowadzić do szeregu konfliktów, powodujących dalej niebezpieczne reakcje łańcuchowe (w pociągu pan nakrzyczał na panią, że zajęła miejsce, potem w pracy pani nakrzyczała na koleżankę, że chodzi za wolno i w ogóle jest fajtłapa, następnie w domu koleżanka nakrzyczała na męża, że nic tylko gapi się w telewizor, a za miesiąc mąż złożył pozew o rozwód, bo jego żona ma problemy emocjonalne… Freud nazwałby to klasycznym mechanizmem obronnym, a kto inny – efektem motyla). Nierzadko jednak są to sytuacje, w których wystarczyłoby już na samym początku rozejrzeć się wokoło i uruchomić procesy myślowe, by im wszystkim naraz zapobiec. Z czasem rozglądanie się i szybkie, intensywne, acz krótkotrwałe skupianie uwagi mogłoby wejść w nawyk i nie zaprzątać niczyjej głowy – gdybyśmy tylko dali mu szansę.

Co zatem sprawia, że tej szansy nie możemy dać? Jedna z moich hipotez odnosi się do zapowiadanego ze wszech stron i wszechogarniającego kryzysu gospodarczego. Nadchodzą ciężkie czasy, konieczna jest regulacja wydatków, rozwaga w dysponowaniu ważnymi środkami, toteż i akomodacja mózgu może okazać się istotna. W cenie stają się prawdopodobnie nie tylko dobrze stojące waluty, gaz i ropa, ale również być może neuroprzekaźniki i mózgowe połączenia synaptyczne. Ludzie, jak to się mówi, zaciskają pasa i „zakręcają kurki” swoim synapsom. Czy negocjacje mogą cokolwiek zdziałać w tak kryzysowej sytuacji?

O poszanowanie przestrzenie apelowała Joanna Burgiełł.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.