Powieści i opowiadania > Wspomnienia z koszar

Rozdział 6. Przydział

Część pierwsza. Szkółka

Rozdział 6. Przydział

Rozdział 6. PrzydziałW przeddzień wyjazdu jedynym tematem rozmów i rozważań, były nasze przydziały. Każdy z nas miał swoje typy. Wiedzieliśmy, gdzie znajdują się poszczególne jednostki lotnicze i mniej więcej, jaki poziom prezentują. Gdy tylko pojawiał się plutonowy, od razu był bombardowany naszymi pytaniami. Niestety nie potrafił nam udzielić żadnych konkretnych informacji. Zaczęło się sprawdzać proroctwo „Luzaka”. Coraz więcej żołnierzy z innych plutonów było już zrelaksowanych i uśmiechniętych. Mieli bowiem pewne przecieki co do przydziałów. Wszyscy inni dowódcy byli w ciągłym ruchu, starali się załatwić jak najlepsze jednostki dla swoich żołnierzy. Naszego interesowało głównie to, z kim rozegra następny pojedynek w tenisa stołowego.

Skoro nie było większych widoków na wydostanie się przed czasem z wojska, to postanowiłem spróbować dostać się chociaż do jednostki lotniczej w Łasku. Moją wyobraźnię podsycał przeciek, że jest jedno miejsce dla układacza spadochronu i że przydział ma otrzymać ktoś z naszego plutonu. Tuż przed wyjściem na obiad powiedziałem o tym dowódcy i poleciłem mu trzymać to miejsce dla mnie.

Po powrocie z obiadu dowiedzieliśmy się, że oficjalny przydział jednostek liniowych będzie miał miejsce dnia następnego po śniadaniu. Musiałem uzbroić się więc w cierpliwość. Żołd mieliśmy otrzymać na godzinę przed odjazdem. Postanowiłem pospacerować sobie trochę po jednostce. Pogoda była piękna, powiewał leciutki wietrzyk. Po raz ostatni w tej jednostce udałem się do kantyny. Siedzieli już tam moi koledzy, którzy gorąco dyskutowali o jutrzejszym wyjeździe.

Po powrocie na kompanie postanowiłem sobie trochę poleżeć. Niczego nowego i tak się już dzisiaj nie dowiem. Kaprale byli już tylko cieniem tych groźnych i stanowczych podoficerów z pierwszych dni służby. Prawie w ogóle nie pokazywali się na korytarzu.

Nazajutrz wstałem wcześniej niż zwykle. Byłem zdenerwowany i mocno niepewny swego losu. Okazało się, że w naszym plutonie poza mną jest jeszcze kilka innych osób zainteresowanych służbą w Łasku. Równie dużym zainteresowaniem cieszyła się jednostka w Powidzu. Po powrocie ze śniadania byłem już bardzo zdenerwowany. Dowódca z poważną miną wszedł do pokoju i usiadł na wozie. Dobrze wiedziałem, co ma nam do zakomunikowania. Po przywołaniu reszty chłopaków zaczął każdego z osobna informować o tym, co mu przypadło. Rozgoryczenie było kompletne. Prawie nikt nie dostał przydziału tam, gdzie chciał. Do Łasku miał jechać „Dziadek”. Ja otrzymałem skierowanie do jednostki powietrzno-desantowej niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego. Pozostali rozjeżdżali się do jednostek lotniczych. Początkowe zdumienie przerodziło się we wściekłość. Podobne odczucia musieli mieć pozostali koledzy, gdyż w stronę plutonowego posypały się oskarżenia o nieudolność i brak zainteresowania własnym plutonem. Głosem pełnym wyrzutu powiedziałem do dowódcy:

– A tak mi zależało na tym przydziale.

– Nic w twojej sprawie się nie dało zrobić, przyszedł dla ciebie rozkaz imienny. – Próbował się tłumaczyć.

– Co to znaczy rozkaz imienny? – Spytałem.

– To znaczy rozkaz, w którym jednostka w Nowym Glinniku imiennie upomniała się właśnie o ciebie.

Wówczas myślałem, że „zalewa”, aby mieć tylko jakieś wytłumaczenie. Później się jednak okazało, że mówił prawdę.

– W sprawie pozostałych przydziałów też niewiele mogłem zdziałać. – Kontynuował.

– Z pewnością mógł pan zrobić więcej. Gdyby choć część czasu, który przeznaczał pan na granie w tenisa, poświęcił naszym sprawom, na pewno nie byłoby aż tak źle. – Odważnie skwitował „Karamba”, który otrzymał przydział do jednostki, z której można było usłyszeć śpiew morskich ptaków (mieszkał w Bełchatowie).

Plutonowy przybrał zafrasowaną minę i z pokorą w głosie dokonał samokrytyki.

– Częściowo macie rację, po raz pierwszy byłem dowódcą plutonu i nie mam jeszcze takiego doświadczenia jak inni. Prawdopodobnie wrócę do służby na hangarze. Ale nawet gdybym był najaktywniejszy ze wszystkich i tak nie wiele więcej bym wskórał, pozostali dowódcy mieli na de mną przewagę stopnia i doświadczenia.

Po tej wypowiedzi dalsze wyrzuty już nie padały. Ponownie przyjrzeliśmy się swoim przydziałom. Koniecznie musiałem poinformować żonę o nowym miejscu pobytu oraz zebrać jakieś informacje o jednostce, która przypadła mi w udziale. Nie miałem pojęcia, co mnie czeka na nowym miejscu, ani czy ktoś jeszcze na naszej kompani otrzymał podobny przydział. Pobiegłem więc szybko do telefonu i poinformowałem wszystkich, gdzie mnie przenoszą. Obiecałem, że jak tylko czegoś ciekawego się dowiem to jeszcze się odezwę. Po powrocie na kompanie zacząłem szukać współpodróżnych. Do Nowego Glinnika poza mną jechała tylko jedna osoba. Był nim st. Szeregowy „Obleśniak”, którego higiena osobista stała się już przysłowiowa. Informacje, które zdobyłem były raczej mało optymistyczne. Jednostka w Nowym Glinniku jest podobno bardzo falowa, a koty mają w niej ciężkie życie. Falowa jest podobno również kadra. Pojęcie capstrzyku tam praktycznie nie istnieje i najgorszy wycisk koty dostają właśnie po kolacji, gdy dziadki zaczynają libacje. Informacje te jak nie trudno się domyślić, bardzo podniosły mnie na duchu.

Miałem nadzieję, że znajdą się jeszcze inni kandydaci na komandosów w pozostałych kompaniach. Wyjazd jedynie z „Obleśniakiem” do tej jednostki wcale mi się nie uśmiechał. Powoli zaczęliśmy się przygotowywać do wieczornego wyjazdu. W dalszym ciągu nie wiedziałem, w jaki sposób będzie się ta cała zabawa odbywać. Na świetlicy już rozkładano sorty dla następnego letniego poboru. Przy okazji kwitł czarny rynek, każdy chciał sobie skompletować jak najlepsze spodenki i resztę ubioru. Nie wiadomo przecież, co nas czeka w nowej jednostce. Z szatni pobraliśmy całe oporządzenie, które mieliśmy zabrać z sobą do nowej jednostki.

Po kolacji na kompani panowała już atmosfera oczekiwania. Pojawili się wszyscy dowódcy i zastępcy plutonów. Zjawił się szef kompani, a nawet sam porucznik „Widmo”. Otrzymaliśmy polecenie udania się do swoich pokoi i oczekiwania na swoją kolej. Co jakiś czas wywoływani byli żołnierze udający się do danej jednostki. Przed budynkiem już czekały na nich samochody. Trzeba się było więc powoli żegnać z kolegami, z którymi zdążyłem się już zaprzyjaźnić. W końcu przyszła moja kolej. Wraz z kolegami jadącymi w tym samym kierunku wyszedłem na korytarz. Po chwili znalazłem się przed budynkiem. Okazało się, że była tam już spora grupka żołnierzy z ósmej kompani, a wśród nich dziesięciu koleżków jadących do tej samej jednostki co ja. Wyjaśnił się w końcu sposób, w jaki miałem do nowej jednostki dojechać.

Jeden z żołnierzy ósmej kompani posiadał szczegółowe dane dotyczące naszej trasy. Miał nas również wszystkich spisanych i był odpowiedzialny za to, abyśmy w komplecie do nowej jednostki dojechali. Gdy nadjechały samochody, po raz ostatni spojrzałem w górę na wyglądających z okien kolegów, po czym szybko zająłem swoje miejsce na twardej ławce. Podczas jazdy na dworzec rozmawiałem głównie z kolegami z mojego plutonu. Na pociąg nie musieliśmy zbyt długo czekać. Muszę przyznać, że cała akcja była przeprowadzona wzorowo. W pociągu prowadziliśmy ożywione rozmowy na temat naszej najbliższej przyszłości. Przed odjazdem zdążyliśmy się oczywiście zaopatrzyć w spore zapasy piwa. Kupując trzy sztuki, myślałem, że ta ilość będzie zupełnie wystarczająca. Okazało się, że po wypiciu ostatniego piwa nadal czuję niedosyt. Miałem niewiele pieniędzy, (musiałem zachować żelazną rezerwę na ewentualny wyjazd do domu) więc spróbowałem handlu wymiennego. W zamian za konserwy, które otrzymałem jako część prowiantu na drogę, otrzymałem dwa piwa. Kierownik przedziału jadalnego okazał się bardzo ochoczy do współpracy. Później żałowałem tej wymiany, ale w tej chwili wydawała mi się ona bardzo dobrym pomysłem. Z wolna zaczął mi się udzielać dobry humor. Z każdym następnym piwem dziadkowie, którzy nas już z pewnością oczekują, stawali się coraz mniej groźni.

Pociąg powoli zaczął się zbliżać do stacji Łódź Widzew. Na owej stacji miałem się ostatecznie rozstać z ostatnimi kolegami z mojego plutonu i udać w dalszą drogę już tylko w asyście chłopaków z ósmej kompani (no i oczywiście „Obleśniaka”). Na pociąg do Tomaszowa Mazowieckiego mieliśmy pół godziny. Z wolna zaczynało świtać. Powoli zapoznawałem się z nowymi kolegami. Rozmawiało się z nimi bardzo przyjemnie. Byłem przekonany, że będą równie koleżeńscy jak chłopaki z mojego plutonu. Jedno było pewne, jechaliśmy w nieznane i musieliśmy się trzymać razem. Zauważyłem, że dwóch z nich nie miało belki na pagonie. Nie wyglądali na ograniczonych umysłowo, więc spytałem o przyczynę. Okazało się, że nie awansowali z powodu nieregulaminowego sposobu bycia. Zawsze mnie interesowało, co takiego dzieje się na ósmej kompani (piętro niżej). Sprawy musiały wyglądać tam nieciekawie, skoro nawet porucznik ostrzegał nas, abyśmy nie brali złego przykładu z kompanii poniżej. W porównaniu z nimi byliśmy istnymi aniołkami. Powiem tylko tyle, że na ósmej kompani elewi nie czekali na możliwość napicia się piwa, czy innych trunków do pierwszej przepustki. Wyskoki do sklepu, który był położony po drugiej stronie ulicy, były na porządku dziennym niemal od pierwszych dni służby. Również kaprale nie mieli tam lekkiego życia. Musieli bardzo uważać, aby nie zebrać twarzowego.

Gdy dojeżdżaliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego, słońce było już wysoko na niebie. Pierwszą czynnością, którą zrobiłem po dotarciu do tego miasta, było spisanie wszelkich możliwych połączeń z Katowicami. Okazało się, że pociągi i autobusy jadące w kierunku południowym były rzadkością. Nie tego się spodziewałem. Nie wróżyło to najlepiej moim przyszłym przepustkom (jeszcze wówczas nie wiedziałem, że dwa kilometry od jednostki przebiega droga A1 łącząca północ kraju z południem). Do jednostki pozostawało kilka kilometrów, które pokonaliśmy podmiejskim autobusem. W trakcie jazdy ponownie dopadło mnie przygnębienie. Okolica stawała się coraz bardziej odludna. Ubywało domów, które były zastępowane przez drzewa. W końcu autobus dojechał do ostatniego przystanku. Moim oczom ukazała się jednostka, która miała stać się moim domem aż do końca pobytu w wojsku. Na razie nic nie zwiastowało nadciągającej burzy. Pogoda była piękna, słonko mocno przygrzewało, a ja nie miałem jeszcze ochoty na zwiedzenie jednostki od wewnątrz. Kilku kolegów poszło wybadać pobliskie osiedle wojskowe. Pozostali wraz ze mną postanowili się rozsiąść wygodnie w cieniu i dopić ostatnie zapasy piwa. Po dziesięciu minutach z biura przepustek wyszedł jakiś żołnierz. Szedł prosto w naszą stronę.

Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.