Recenzje > Audiobooki, czyli książki czytane

„Lektor” – Bernhard Schlink

LektorPowiedzieć, że „Lektor” stanowi zaskoczenie dla polskiego czytelnika, to może trochę za dużo. Jednak stawia go chyba przed trochę innym niż dotychczas literackim doświadczeniem. Wpasowuje się gdzieś pomiędzy lekturę Littella, Jelinek, Grassa. Za pomocą literackiej fikcji narzuca czytelnikowi obraz powojennych Niemiec, w których pozornie normalne życie, obejmujące uczuciowe dorastanie, naukę, rodzinę, studia, wejście w dorosłość, pokrywa cień tego, co zdarzyło się na tych ziemiach od czasu upadku Republiki Weimarskiej. To nie jest cień, który powoli nadszedł i pokrył swym bezmiarem rzeczywistość, nie dając szans na ucieczkę, wyzwolenie. Przecież tematem książki nie jest straszna, brunatna noc nazizmu, Holokaustu, wojny. Dostrzegamy raczej fruwające strzępy. Jak niesprzątnięte resztki śmieci, w których już nie brodzimy po pachy, ale jeszcze depczemy po nich, budzą nasze obrzydzenie, niepokoją nas znajome szczegóły, których coraz mniej, ale jednak przykuwają wzrok. Jakby po burzy przyszło słońce, ale co rusz wietrzysko przygania nie wiadomo skąd chmury, które na krótsze lub dłuższe momenty zakrywają słońce, przynoszą przykry chłód, dokądś wyganiają idylliczny błękit.

Huśtawkę, kalejdoskop idylli z poukrywanymi po kątach mackami zduszonego potwora ubrał w fabułę Bernhard Schlink. Bohaterem powieści uczynił mężczyznę, prawnika i pisarza. I przynajmniej z tej racji możemy przypuszczać, że Michael Berg jest alter ego autora. Przynajmniej z tego względu, że narrator i autor są rówieśnikami, a także, dlatego, iż nasza historia zapisywała się w mojej głowie wiele razy, ciągle nieco inaczej, ciągle nowymi obrazami, strzępami akcji i myśli. Tak więc obok wersji, którą napisałem, istnieje wiele innych. Rękojmię tego, że ta napisana jest tą właściwą, stanowił fakt, że to właśnie ją spisałem, a innych wersji nie. Spisana wersja chciała być zapisana, wiele innych tego nie chciało1. Z fikcji literackiej może robią się wspomnienia, fragmenty autobiografii? Możemy się tego tylko domyślać. W każdym razie opisana historia mogła się zdarzyć. Jej prawdopodobieństwo, osadzenie w ówczesnych realiach, rzetelność historyczną z pewnością przypieczętowuje wiek i wykształcenie autora.

Część pierwsza

15-letni uczeń, nazywany przez Hannę „Chłopczykiem”, pewnie zafascynowany byłby każdą dojrzałą kobietą. Jednak to ta z jasnopopielatymi, długimi włosami i bladymi ramionami zawładnęła jego miłością i seksualnością. Zamieniła w rzeczywistość sen każdego nastolatka. A on przyjął od niej dar ten jako część swojego życia, traktując go na równi z życiem rodzinnym i szkołą, wpisując w dzienny terminarz godziny, podczas których widział: Wysokie czoło, wystające kości policzkowe, jasnoniebieskie oczy, pełne, równo zarysowane wargi2, wydatną szczękę, szeroką, nieprzystępną, kobiecą twarz. Wiedział, że wydawała mu się piękna, chociaż wielokrotnie powtarzał, że nie może przywołać w pamięci jej twarzy. Jakby późniejsze zdarzenia spowodowały wymazanie jej rysów z jego pamięci, jakby upływ lat spowodował utratę ostrości. A może był inny powód? Może jej enigmatyczna przeszłość, niewyraźny, poniekąd zagadkowy obraz obecnego życia zatarły szczegóły fizys? Schlink nie popełnia błędów i nie każe kochankom snuć wzajemnych historii. Oczywiście oboje zadają pytania. I oboje odpowiadają. Chłopczyk trochę kłamie, ale tylko ze względu na strach. Lękał się utraty, odrzucenia. Wyznaje: Bałem się: dotyku, całowania, tego, że się jej nie spodobam, że jej nie wystarczę. Ale gdy trzymaliśmy się w objęciach i czułem jej zapach, ciepło i siłę, wszystko stało się oczywiste3. Może właśnie w jednej z takich chwil Hanna opowiedziała, że Wychowała się w Siedmiogrodzie, jako siedemnastolatka przyjechała do Berlina, była robotnicą u Siemensa i w wieku dwudziestu jeden lat trafiła do wojska. Od końca wojny radziła sobie, chwytając się wszystkich możliwych prac. W zawodzie konduktorki, który wykonuje od kilku lat, lubi umundurowanie i ruch, zmieniające się widoki i stukot kół pod nogami. Niczego więcej w nim nie lubi. Nie ma żadnej rodziny. Ma trzydzieści sześć lat4.

Chciałem napisać, że w historii tej miłości nie było nic prostego, bo w uczuciu między 15-latkiem a dojrzałą kobietą nic banalnego, trywialnego być nie mogło. Ale ugryzłem się w język. Wręcz przeciwnie! Historia jakich wiele w literaturze i w życiu. Oprócz jednego: Schlink decyduje się nadać 15-letniej miłości cechy dorosłości. Michael kocha jak mężczyzna. Na zewnątrz miłości jest uczniem. W uczuciu – rówieśnikiem Hanny. To trochę dziwne, bo odnosi się wrażenie, że atrybuty takiej miłości można przypisać tak samo mężczyźnie, jak i ledwo dojrzałemu chłopcu. Jeżeli zatem jesteśmy świadkiem banalnych uniesień, to czy także czeka nas trywialne ich zakończenie? Owszem, bo Następnego dnia już jej nie było5. Żadnego listu. Po prostu zniknęła. Ale to zakończenie jest wstępem do kolejnej historii.

Część druga

Chyba po raz pierwszy Michael usłyszał nazwisko Hanny z ust kogoś innego. Nazwisko „Schmitz” wypowiedziano na sali sądowej. Student prawa był silny w stadzie. W stadzie młodych wilków. Rwące się do walki nowe pokolenie, które za kilka lat miało przewrócić do góry nogami życie społeczne w zachodnich Niemczech, żeby następnie stać się stabilizatorem sceny politycznej. Na razie jednak szarpało się na smyczach w uniwersyteckich i sądowych ławkach z garbem wynoszonych stamtąd dylematów, z ciężarem historii rodzinnych, bo: Nasi rodzice odegrali w czasach Trzeciej Rzeszy bardzo różne role. Niektórzy ojcowie walczyli na wojnie, było wśród nich dwóch czy trzech oficerów Wehrmachtu i jeden z Waffen-SS, kilku zrobiło kariery jako prawnicy albo w administracji, mieliśmy wśród naszych rodziców nauczycieli i lekarzy, a wuj jednego z nas był wyższym urzędnikiem pracującym dla ministra spraw wewnętrznych Rzeszy. Jestem pewny, że kiedy ich o to pytaliśmy, a oni nam odpowiadali, mieli do zakomunikowania całkiem różne historie6.

Inaczej być nie mogło. Biorąc pod uwagę kilkadziesiąt stronic wcześniej nakreśloną historię Hanny Schmitz. Biorąc pod uwagę, że akcja powieści toczy się w powojennych Niemczech. Biorąc pod uwagę, że… miłość jest zazwyczaj tragiczna. Tak, znowu należy użyć, a w zasadzie to już nadużyć wyrazu „banał”. Młoda, błękitnooka blondynka, która wstąpiła do wojska, była kapo. Była zła, niedobra. Była częścią nazistowskiej machiny. Była maszyną w fabryce Holokaustu. Była oprawczynią. Była morderczynią? Nie bez kozery w ostatnim zdaniu używam pytajnika. Bo gdy wiemy już, że Hanna zostanie uznana winną i skazana, pisarz nie kończy powieści, a na kolejnych stronach zaczyna zadawać pytania. Nie, nie, nie spotka czytelnika zestaw zdań pytających. Schlink opisując zbrodnie Hanny, odsłaniając jej faszystowskie życie kumuluje w treści niezwykle mocny ładunek emocjonalny, który eksploduje w odbiorcy przede wszystkim słowem „moralność”. Czy sam będąc prawnikiem, czy też dlatego, że na początku rozdziału 2 części drugiej zadał wystarczającą ilość pytań z pozycji prawnika, dalej legislacja nie będzie miała znaczenia. Teraz z winą i karą zatańczy już jedynie moralność. I do takiego tańca zostanie zaproszony student prawa Berg. Dostrzegą to pozostali uczestnicy sądowego seminarium, co ugruntuje w czytelniku postrzeganie Michaela jako człowieka, z którego historia zakpiła, którego wyrzuciła w wieku 15 lat za nawias, na margines i tam już zostawiła. Ach, oczywiście, że próbował się wyrwać. Sam mówił, że zdradzał kochankę: Przemilczałem to, co powinienem wyjawić. Nie przyznałem się do niej. Wiem, że wyparcie się kogoś jest niespektakularnym wariantem zdrady7. I zdradzał małżeństwem, ojcostwem, wyjawiając czytelnikowi katalog kochanek wiedząc, co łączy go z Hanną.

Bernhard Schlink połączył swoich bohaterów miłością. Połączył ich zdradą. Bo zdradą ze strony Hanny był przecież brak słów, choćby spojrzenia w stronę Michaela w trakcie procesu. Ale najważniejszą, najmocniejszą, najtrwalszą nicią okazuje się co innego. I to spada na Michaela na sali sądowej jak grom! To uświadamia mu jego rolę w związku z dojrzałą kobietą, co wyraźnie widać w ostatnim dialogu książki: – Byliśmy ze sobą, kiedy miałem piętnaście lat. – Ma pan na myśli to, że spaliście ze sobą? – Tak. – Jakże brutalna była ta kobieta. Jak pan sobie z tym poradził, mając piętnaście… Nie, sam pan mówi, że zaczął jej znowu czytać, kiedy siedziała w więzieniu. Czy kiedykolwiek był pan żonaty? Przytaknąłem. – I małżeństwo okazało się krótkie i nieszczęśliwe, a potem nigdy się pan nie ożenił, a dziecko, jeśli jest takowe, przebywa w internacie. – To samo dotyczy tysięcy ludzi; nie potrzeba do tego żadnej pani Schmitz. – Skoro miał pan z nią kontakt w ostatnich latach, czy kiedykolwiek pan poczuł, że wiedziała, co panu uczyniła?8. Jakie gorzkie to słowa, które przecież jednoznacznie odnoszą się do tego, co usłyszał w sądzie. Że gdzieś tam z okrucieństwa obozowego kapo, nadzorcy, pani życia i śmierci, poganiacza w „biegu śmierci”, strażniczki zaryglowanych drzwi do wolności, wyłania się piękna i czuła kochanka. To przewartościowuje słowa „wina” i „kara”. To plącze w kłębku wszystkie łączące ich nicie. Nawet tę najważniejszą. Bo nagle słowo „lektor” zaczyna brzmieć w uszach jak „niewolnik”, bez względu na to, czy jest to mundur obozowej kapo, czy tramwajowej konduktorki, bo przecież ona „lubi umundurowanie”. I ta nić jest nie do rozerwania. Staje się smyczą, która karabińczykiem przykuwa Michaela do Hanny, wojny, nazizmu, obozów koncentracyjnych. I staje się bez znaczenia, czy Hanna wychodzi z więzienia odkupiwszy winy, czy dożywa tam kary, czy popełnia samobójstwo. Bo przecież to u jej stóp leży lektor, niewolnik, ubabrany w śmieciach traumy Niemiec, traumy swojego dojrzewania i traumy kochanki.

Część trzecia

Okrutna jest każda machina, która mieli w swoim wnętrzu ludzkie życiorysy. Z tej machiny zwanej Trzecią Rzeszą Schlink wyciąga strzęp człowieka – Hannę Schmitz. Pokazuje ją czytelnikowi w kilku odsłonach. Najpierw widzimy ją na ulicy. Bez wyglądu, bez wieku. Pomocna, ale szorstka. Beznamiętnie pomaga. Mogłaby zaraz zniknąć z fabuły. Z tego trywialnego kokonu wylatuje jako tajemniczy, fascynujący motyl, żeby przepaść wraz z nadejściem późnego lata, a wrócić jako zawzięty, twardy, żelazny symbol nazizmu, by w końcu przybrać postać postarzałej, zniszczonej, niemającej siły zadbać o siebie kobiety.

Schlink żongluje uczuciami czytelnika. Gdy zdajemy sobie sprawę z tragedii Michaela, nagle każe nam pochylić głowę nad nieszczęściem Hanny. Rozrywa na strzępy jak nazistowska maszyna postać swojej bohaterki. Nurza je w fekaliach po hitlerowskich Niemczech. Zadaje pytania nie tyle o jej winę i karę, ale raczej o jej emocje, intelekt, zdolność do prawdziwych uczuć. Nie ma tutaj miejsca na etykę. W pytaniach o morale plącze się nie autor, ale czytelnik, gdy zdaje sobie sprawę, że nie można uciec od porównania traumy 15-letniego Michaela i traumy 21-letniej, niewykształconej, niepiśmiennej Hanny, ofiary faszyzmu. Stąd niedaleko już do rozważań o bezmyślnych wykonawcach rozkazów, wytresowanych nie tyle w czynieniu okrucieństwa, ale wychowanych przez Vaterland w nierozróżnianiu dobra i zła.

Jak czyta powieść Krzysztof Banaszyk, aktor głównie teatralny i dubbingowy? Jak wybrnął z tego, że narratorem może być mężczyzna w niesprecyzowanym wieku? Czy daje się ponieść emocjom 15-latka, a potem modulować swój głos? Cóż, gdy nie wiadomo jak się zachować, należy zachować się przyzwoicie. I w tenże sposób czyta Krzysztof Banaszyk. Po prostu bardzo przyzwoicie. Może właśnie dlatego przyszło mi do głowy, że powieść mogłaby być autobiografią Schlinka? Bo aktor, chyba nie pozując, nie przybierając maniery, nie modulując głosem, czyta czysto i wyraźnie, jeżeli można tak powiedzieć – odautorsko. Jeżeli przyjąć, że Schlink napisał „Lektora”, mając około 50 lat, a Banaszyk czytał ją w wieku 40, to słuchacz otrzymuje przekaz, który nie musi grać emocjami, zmianami tonu i brzmienia. Dla mnie taki sposób czytania okazał się niezwykle ważny. Gdy autor gromadzi w tej krótkiej powieści tak dużo emocji, gdy fabułę rozciąga na okres wielu lat, lektor zachowuje taki sam nastrój, pozwalając słuchaczowi na własne jego korygowanie i grę wyobraźni. Nie kusi aktora wiek narratora, nie kuszą także inne postacie. Niezmiennie czyta jak beznamiętny narrator, alter ego pisarza.

-----

Recenzja powstała dzięki współpracy z portalem www.info.audiobook.pl.

Jerzy Lengauer
  1. Bernhard Schlink, Lektor, przeł. Karolina Niedenthal, Warszawa 2009, s. 165.

  2. Tamże, s. 13.

  3. Tamże, s. 23.

  4. Tamże, s. 33.

  5. Tamże, s. 64.

  6. Tamże, s. 72.

  7. Tamże, s. 59.

  8. Tamże, s. 163.

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

Audiobooki, czyli książki czytane:

„Siddhartha” - Hermann HessePod flagą biało-czerwoną„Senność” - „Ziewanne” historyjki„Moje drzewko pomarańczowe”, czyli lekcja czułości„Pachnidło” w interpretacji Tomasza TraczyńskiegoJęzyk angielski dla początkujących - recenzja„Lato przed zmierzchem” – Doris LessingHanna Bakuła „Hania Bania”„Nowe przygody Mikołajka” – René Goscinny„Kocham Paula McCartneya” – Joanna Szczepkowska„Kontrabasista” – Patrick SüskindPrzygody Olivera Twista - Charles Dickens„Złote nietoperze” – Grażyna Jeromin-Gałuszka„Ptasiek” – Williama WhartonaCheri„Wróżby Kumaka” – Günter Grass„Za blisko domu” – Linwood Barcley„Róże cmentarne”, czyli ogólne naśladowanie„Gnój” – Wojciech KuczokCzapa, czyli śmierć na ratyDynastia Miziołków„Zapiski na pudełku od zapałek” – Umberto EcoDzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy„Kubuś Fatalista i jego pan” – Denis Diderot„Coś mocniejszego” – Rafał A. Ziemkiewicz„Lolita” – Vladimir NabokovChłopiec z Nowolipek, czyli „Nowolipie” Józefa HenaRyby śpiewają w Ukajali, czyli Amazonka w sycącej pigułceRio de Oro, czyli w dorzeczu Złotej Rzeki„Cienie nad rzeką Hudson” – Isaac Bashevis Singer„Śmierć mówi w moim imieniu” – Joe Alex„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” – Jerome K. Jerome„Obsługiwałem angielskiego króla” – Bohumil Hrabal„Źródło prawdziwej siły” – Fabian Błaszkiewicz„Morderca bez twarzy” – Henning Mankell„Tragedia w trzech aktach” – Agata Christie„Zgon Oliwiera Becaille”, „Nantas”, „Radykał” – Emil Zola„Spóźnieni kochankowie” – William Wharton„Lektor” – Bernhard Schlink„Gimnastyka dla języka” – Małgorzata Strzałkowska„Skarb w Srebrnym Jeziorze” – Karol May„Modlitwa o deszcz” – Wojciech Jagielski„Śmierć na Nilu” – Agata Christie„Gaumardżos! Opowieści o Gruzji” – Marcin Meller i Anna Dziewit-Meller„Dżuma” – Albert Camus
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.