Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 17

Milczysz. Tylko my – oczytani analfabeci chlapiemy językiemks. J. Twardowski

Gdzieś w ostatecznej krainieCałą książkę można zawrzeć w jednym zdaniu, w jednym słowie. Jednakże do Radziwiliszek przybyło i przybywa tyle ciekawych osób, a każda coś ciekawego chce powiedzieć, że musimy Jaśku zapisać to wszystko, a już niech czytelnik wybierze dla siebie, co uzna za ważne. I każda chce coś powiedzieć o świecie, o sobie, każda chce zostawić ślad. Imię moje jak dźwięk pusty. Tego wielu się boi, chce zostawić trwałą pamiątkę. Zostawić zdjęcie, książkę, film, muzykę czy obraz. Zostawić pamięć. A im bardziej się stara tym bardziej zostaje pusty dźwięk. Starać się trzeba, aby dać coś z siebie innym, opowiedzieć, opowiedzieć o swoim zachwycie nad Bogiem, życiem, dziwić się przemijaniem. I jeżeli jest to autentyczne, to zostanie. Innej drogi nie ma i być nie może.

*

Juliusz zapalił kolejne cygaro w bibliotece. Wziął kolejny tom do ręki, gdy usłyszał ciche pukanie.

– Dzień dobry, jestem dziennikarzem z „Wesela” Wyspiańskiego. Stworzył mnie Stachu i już sto lat żyję. Chciałem przeprowadzić wywiad, właściwie chciałem poznać prawdę o tobie Mistrzu Słowa.

– Dobrze, rzekł Juliusz. Siadaj i pytaj. Właściwie wszystko powiedziałem w swojej poezji, tylko trzeba czytać. Tam jest wszystko, ale wiem, co to znaczy prasa. Tak więc pytaj.

*

Kilka godzin spędzili w bibliotece Juliusz i Dziennikarz. Powstał długi wywiad. Jaśku twoja rola teraz opracować go, skrócić. Wiesz, jaki Juliusz chaotyczny. Wiesz, jak na przykład pisał „Króla-Ducha”. Jeden wielki chaos. Zajmij się tym, a my idziemy przywitać następnych gości.

*

czy nie dziwi cię mądra niedoskonałość przypadek starannie przygotowany.ks. J. Twardowski

Znaczy się, nie ma przypadków. To nam się wydaje, że przypadkiem spóźnił się autobus i na przystanku spotkaliśmy kogoś, kto czekał na następny i rozmowę nawiązaliśmy i na całe życie pozostała znajomość. To Ktoś zaplanował ten korek, w którym utknął na 20 minut nasz autobus. I te 20 minut zadecydowało o naszym życiu o poznaniu dziewczyny, która została żoną i o dzieciach, twoich dzieciach. 20 minut. Przypadek?

*

Skończył i usiadł... lecz nasza gromada, W świętości ducha... wieszcza słuchająca...

Juliusz opowiadał i opowiadał, a Dziennikarz pisał, potem przestał pisać i tylko słuchał.

– Przerobię – mówił Juliusz – przerobię ich w aniołów. Położono na mnie to brzemię i to jest moja misja, mój święty obowiązek. Mówić kiedyś o mnie będą, Słowacki poetą był. Wielkim poetą. A potem zaczną czytać. A potem zrozumieją, że nasze dzieje Król-Duch prowadzi. Napisałem im proroczy wiersz o słowiańskim Papieżu, który odnowi oblicze ziemi, tej ziemi. Słyszysz, jak gra Bach. On stworzony dla muzyki, ja dla poezji. Napisz to, on muzyką przerabia ludzi w aniołów, a ja poezją.

Do tych aniołów, które ducha strzegły, A ci – zaklęci duchem nieśmiertelnym – Zaraz mi dali pomoc

Zaczął wers z ,,Króla-Ducha” szeptem , nagle podniósł głos:

Wtenczas to duchy przede mną zadrżały, Widząc, że jestem na wszystko odważny...

Przerwał. Dopadł go potworny atak kaszlu. Dyskretnie otarł usta chusteczką, na której Dziennikarz ujrzał krew.

*

A wtem skrzypnęła domowa zapora I weszli do wrót aniołowie złoci Wnet przed nimi stół, stągiew miodu spora Pełno mięsiwa i mącznych łakoci, Pełno owoców rozsypano różnych. Duchów przyjęto jadłem – jak podróżnych.

– Tak opisałem – rzekł Juliusz – przybycie aniołów do chaty Piasta.

– Dlaczego Juliuszu – spytał Dziennikarz – chcesz ludzi przerabiać w aniołów?

– Bo anioł – rzekł Juliusz – to posłaniec. Posłaniec od Boga. I chciałbym, aby każdy z radością mówił że od Boga jest i do Boga wróci. Zastanów się nad tymi słowami panie Dziennikarzu i pamiętaj, że nieopisana historia jest ważniejsza.

*

Lekkie pukanie do drzwi przerwało ciszę, jaka zapanowała po słowach Juliusza. Brat Albert wszedł i zaczął przeglądać albumy z polskim malarstwem XIX wiecznym. A pod dworek w Radziwiliszkach zajechała kareta. Wysiadł z niej człowiek o zlęknionym spojrzeniu. To wielki rosyjski pisarz Fiodor Dostojewski. Pomyślał sobie, że weźmie udział w tym spotkaniu. Ma tyle ciekawych przemyśleń i chce się podzielić ze wszystkimi. Właściwie zawarł je wszystkie w swoich książkach.

– Chcę bronić – powiedział – Rosji. To nie jest kraj szatana. To piękny kraj i tajemniczy. Tylko tam są ludzie skrzywdzeni i poniżeni.

*

A czy wiesz, co on wybierze? Może ludów zatracenie.

– Słuchaj Dziennikarzu – Juliusz zaczął snuć swą opowieść – to miejsce tutaj to idylla. Ten krajobraz, nastrój i ci ludzie. Ale to musi zginąć. Jest tutaj coś w tych kresach, że na zatracenie one przeznaczone. Już dzikie barbarzyństwo czeka na znak. Są oni biczem bożym. A wiesz

Bo ci w dworkach stanęli w miejscu. Bóg jest dl nich kolorowym oleodrukiem i nic więcej. Celebrują swoje życie zwyczaje, pławią się w doczesności. Gniją.

*

Spod krwi odsłaniał światły anioł boski Słowiańskich przyszłych ludów tajemnice

Kiedy Juliusz wypowiedział ten fragment „Króla-Ducha”, wyszedł z biblioteki, wziął laseczkę, włożył żółte rękawiczki i poszedł pospacerować po Radziwiliszkach. Do chat chłopskich wchodził gdzie częstowany chlebem, mlekiem słuchał chłopskich opowieści o dawnej Litwie.

*

A Dziennikarz wyjął Pismo z bibliotecznej półki i czytać zaczął 18 rozdział Apokalipsy:

Biada, biada wielka stolico Babilonie stolico potężna! Bo w jednej godzinie sąd na ciebie Przyszedł Biada wielka stolico… cała zdobna w złoto Bo w jednej godzinie przepadło tak wielkie Bogactwo.

A na okładce kolorowej gazety z początku wieku było zdjęcie płonących wież wielkiego bogatego miasta.

*

Feliks Dzierżyński wyszedł przed dworek. Zapalił papierosa i spacerował zamyślony. Po chwili usiadł na ławeczce, wyciągnął jakieś dokumenty i zaczął czytać. Usłyszał po chwili zbliżającą się postać.

– Kto idzie – zapytał?

– Stiepan jestem, we wsi koło Katynia mieszkam, mam coś ważnego do powiedzenia. Chciałbym ostrzec Polaków, powiedzieć im że czerwone szatany straszną zbrodnię szykują.

– Katyń, Katyń, hm nigdy o takiej miejscowości nie słyszałem – rzekł Dzierżyński.

– Panie, muszę tam wejść, tam dużo mądrych ludzi, oni ostrzegą ludzi w mundurach.

– Myślisz, że można zmienić przeznaczenie.

– Krwawy Feliks spojrzał na Stiepana lodowatym wzrokiem, a ten skurczył się ze strachu.

– Idź stąd – wycedził przez zęby Dzierżyński – wracaj skąd przybyłeś. Nie rozumiesz, że historia tego kraju musi się wypełnić. Jeśli chcą trwać muszą złożyć kolejną daninę krwi.

*

Znowu polonez Szopena się skrada, O Boże mój! Jak wiele tu wachlarzy, Spuszczonych powiek delikatnych twarzy, Lecz jakże bliska jak szeleści zdrada Muzyka cień na ścianie kołysała… I straszna postać z okna mi kiwała

To na wesele przyszła Anna Achmatowa. W oknie stał Dzierżyński i gestem zapraszał Annę do dworku, lecz ona wahała się. Słysząc Szopena chciała tutaj zostać… lecz ta straszna postać.

Jednak zawróciła.

*

Juliusz wrócił ze spaceru po Radziwiliszkach. Na ławeczce siedział Fiodor Dostojewski.

Zaprosił Juliusza na rozmowę.

– Niech pan powie – zwrócił się Dostojewski do Juliusza – jak to się stało, że ten pan, który stoi w oknie i lodowatym wzrokiem obserwuje nas, stał się taką bestią. Wychowany został przecież w szlacheckiej rodzinie, w polskim dworku. Czy polskie kresowe dworki to miejsca gdzie rodzą się bestie?

– Nie wiem panie Dostojewski, dlaczego tak jest.

W takim dworku urodził się Piłsudski. Dlaczego Feliks Dzierżyński został bestią, tego nie wie nikt.

– Przytoczę panu fragment mojego „Króla-Ducha”. Niech pan posłucha:

I strach mię zdjął od ludzi – bo mówili: To dziecko… czarnego ma ducha, Nigdy mu słońca anioł nie schyli Nad kołyseczką…

– Czyli co panie Juliuszu, przeznaczenie.

– Przeznaczenie.

*

Panie Juliuszu nich no pan popatrzy, kto do nas się zbliża, to chyba Jesienin. Ledwo na nogach się trzyma, widać, że ostro popił polskiej wódki. Usiadł na ławeczce i spojrzał w okno, gdzie nadal nieruchomo stał Dzierżyński. Zaczął deklamować swój wiersz:

Diabli ciebie nadali, gościu! Nasza śpiewka się z twoją nie zgodzi. Trzeba było jeszcze w maleńkości Spławić wiosną po pierwszej wodzie.

– Panie Sergiuszu, co też pan mówi? – zapytał Fiodor Dostojewski.

– Ma rację – panie Fiodorze – to poeta, a poeta wie, widzi i czuje więcej.

*

Przy kominku siedział Adam. Otwarły się drzwi. Gospodarz dworku Marcin Cumft ogłosił, że zaprasza wszystkich na bigos.

– Ciekawe – pomyślał Adam – czy taki będzie miał czarowny smak jak ten mój z „Pana Tadeusza”.

*

Witam pana Seweryna, radośnie krzyknął Adam.

To Seweryn Goszczyński przybył do dworku, na wesele Małgorzaty i Michała.

– Witam wieszcza – rzekł Goszczyński. A wiesz Adamie, że pozwoliłem sobie na pisać „Modlitwę Wieszcza”. Może posłuchasz?

– Chętnie – rzekł Adam.

Seweryn zaczął czytać. Adam zamyślony wyławiał z niej nieliczne fragmenty:

Ja, proch z najlichszych prochów – i mój hołd jest niczem Przed Twojem, nie objętem niebami, obliczem. A choćbym, jako naród, oddawał ci chwałę, Co przed Tobą narody, co są globy całe? Nie skalą objętości mierzysz Twoje twory, Lecz ogniem ich miłości, szczerością pokory. Wpijałem się w mą Polskę i ciałem i duchem, Żyłem jej życiem, drgałem każdym prawym ruchem, Ale nie odepchnąłem żadnego cierpienia, Jej łzy, jej krew zlewałem w me serce, jak w czarę, Zlituj się już nad tymi, co litości godni, I nie chłostaj ich więcej dla tych, co wyrodni, A i takim bądź raczej łaskawy niż srogi, Bo nie wiedzą, co czynią, gdzie wiodą ich drogi. Niech pęknie nad Twym ludem dusząca go warstwa Ze skorup samolubstwa, z mózgów niedowiarstwa, Z umysłów najeżonych żądzą górowania, I sam już odtąd władaj Twoim polskim domem!

*

Koniec nasz bliski, dni się wypełniły, tak, nadszedł nasz koniec.Lamentacje Jeremiaszowe 4. 18

Dyskretnie zjawił się pan Roman. Roman Brandstaetter. Wyciągnął starą Biblię, otworzył na Lamentacjach Jeremiaszowych i zaczął czytać:

Prędsi byli nasi prześladowcy od orłów w powietrzu, pędzili za nami po górach, w pustyni na nas czyhali.

Ja jestem polskim Żydem – powiedział pan Roman – Żydem, który się nawrócił, Żydem, który uwierzył w Jezusa z Nazarethu. A moją ojczyzną jest Biblia.

Biblio, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie.

*

Marcin – Cumft gospodarz Radziwiliszek – urodził się w 1831 roku. Był synem młynarza, który na Litwę przywędrował z odległej północy, z krajów bałtyckich. Był Niemcem, który się spolonizował a jego dzieci i wnuki stały się Polakami. Pociągała ich polska kultura i tradycja. A Radziwiliszki to wieś parafialna na lewym brzegu Niemenka u ujścia Oposzczy, należąca do powiatu birżańskiego. Niemenek był granicą między Litwą a Łotwą. Dlatego Juliusz spacerując po Radziwiliszkach, musiał rozmawiać z chłopcami po niemiecku, a język ten Juliusz znał, a wyszlifował go doskonale, kiedy przebywał w Dreźnie.

*

Pamiętam. – Juliusz zapalił cygaro i rozpoczął swą opowieść – Drezno.

Pamiętam wycieczki w okolice Drezna, powiem wam, że Dolina Plauen ma skałki przypominające okolice Krzemieńca.

Piękne okolice.

A galerie, a obrazy, trzeba by pół życia poświęcić na ich kontemplacje.

*

Pan Roman z zaciekawieniem wysłuchał opowieści Juliusza. On człowiek Księgi nosił w sobie całą historię biblijną. Odezwał się tymi słowy:

Panie Juliuszu, znalazłem jeszcze jeden sposób przezywania Pisma Świętego, a mianowicie przez porównywanie prawd ewangelicznych z otaczającą mnie rzeczywistością. Przeczytane rano wersety – natrafiwszy w jakimś zdarzeniu, zjawisku czy w napotkanej osobie na podatny grunt, nagle zaczynały kiełkować.

– Szkoda, panie Romanie, że pana wcześniej nie spotkałem – rzekł Juliusz.

– Szkoda.

*

Panie Juliuszu powiem panu więcej. Mój dziadek na kilka dni przed śmiercią pozostawił mi w spadku testament: „Będziesz Biblię nieustannie czytał” – powiedział do mnie. – „Będziesz ją kochał więcej niż rodziców… więcej niż mnie. Nigdy się z nią nie rozstaniesz… A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi”.

Tak powiedział mój dziadek i ja byłem wierny jego słowom. Czytałem Biblię przez całe życie, wędrowałem po jej ścieżkach, ale czy ją poznałem do końca. Nie. Nie można jej zgłębić. Ale zgłębiać trzeba.

*

Ta roztańczona gromada – zobaczy pan, proszę pana że się do poezji nada. O jak pan trochę zmieni, doda. Ja to czuję, ja to słyszę Kiedyś wszystko to napiszę.

Staś Wyspiański patrzał, jak Małgorzata tańczyła z Michałem. Patrzał na ojca Maksymiliana uśmiechniętego i radosnego, na Juliusza, który rozglądał się i szukał panny do mazura. Dworek w Radziwiliszkach przypominał mu dworek w Bronowicach.

Jaśku idź do Wyspiańskiego i zapytaj go, kogo jeszcze zaprosić do Radziwiliszek.

– Panie Stanisławie, kogo zaprosić? Z kim by pan chętnie porozmawiał?

– Chłopcze – rzekł Wyspiański – niech tu się zjawi powstaniec warszawski, niech on z kanału wyjdzie, niech powstaniec styczniowy, listopadowy, śląski tutaj przyjdzie. Niech ktoś przyjdzie, kto do mikrofonu radia Wolna Europa mówił. Niech oni się zjawią i niech mi opowiedzą swoją historię. Niech mi opowiedzą swoją prawdę.

*

Nie proszono mnie tutaj, ale przyszedłem. Musiałem tutaj przyjść, gdzie są wszyscy z tej ziemi. Posłuchajcie moich wierszy:

Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej Od żyta złotej, od lasów szumiącej, Da Bóg, a przyjdzie dzień nieustający Dla srebrnych pługów udręki mozolnej.

A może ten o Mochnackim:

Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie I z wolna jął próbować akord po akordzie Już ściany pełnej sali w żółtym tona blasku A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku

.

Albo ten:

[/bq]O mazur, biały mazur w ogłupiałej sali:

Dziś! Dziś! Dziś! Wieś zaciszna i sznury korali.[/bqc]

Ach to pan Lechoń przyszedł do nas. Roman Brandstaetter rzekł do Juliusza, już nas dwóch jest, którzy w dalekim kraju biblijnym korzenie mają, a ojczyzną ich kraj Szopena.

*

Panie Janie o mojej matce też pan pisał – rzekł do Lechonia Juliusz.

Tak pisałem:

Ona, dama najpierwsza białego Krzemieńca W starym dworku z modrzewia, gdy wieczór oddycha… …przy czarnym fortepianie siada I w półmroku salonu gra Szopena z cicha.

*

– Bóg jest Panem życia i śmierci. On ma moc dać życie i tylko On może je odebrać. – Te słowa usłyszał Jasiek, kiedy dosiadł się do stolika, przy którym siedział ojciec Maksymiliana Kolbe i Dziennikarz z „Wesela”.

– Oni myśleli, że są panami życia i śmierci. Oni spod znaku swastyki. Oni byli narzędziem. To trudne słowa panie Dziennikarzu, ale prawdziwe.

– Te lata ich panowanie to lekcja dla ludzi. Lekcja pokory i wiary. Pamięta pan, panie Dziennikarzu te słowa wieszcza Adama. On siedzi w saloniku, słucha Szopena, można go zapytać. Ale ja je pamiętam, tak brzmią:

Bóg i zgiń wyrzecze, kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze. Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona zaleją…

Właśnie ta duma, ten brak pokory, ta niczym nieuzasadniona wiara we własną potęgę i moc zawsze doprowadzają do nieszczęść. Bo człowiek, Dziennikarzu, jest proch marny.

A tylko On jest prawdziwy, realny, wieczny.

Patrzy pan na te cyfry.

16 670. Mój numer.

Ale też symbol. Kiedy szatana (a szatan to te szóstki) pokona doskonałość, czyli siódemka, to szatan zostaje zerem. Zostaje człowiek, ta jedynka, jego dusza. Wytrwałem Dziennikarzu, bo dla Niego znieść warto wszystko. Bo On jest wszystkim.

*

Tak mocno trzymają gwoździe.

Jakoś niepostrzeżenie zjawił się jeszcze jeden poeta. To ks. Janusz Pasierb zaczął recytować swoje wiersze. To miłość ukrzyżowana.

Ludzie robiąc zło okrutne, na wieki dobro czynili. Przybijali mocno gwoździami miłość do Krzyża, by każdy mógł patrzeć i w końcu zrozumieć.

*

Co nam jeszcze powiesz poeto:

nie czekaj na życie spłoszony ptak szaleje w klatce żeber drapie chce się uwolnić od ciebie życie twoje jedyne życie już jest na chwile.

Wszyscy żyliśmy krótko.

Zobacz Jaśku – powiedział ks. Janusz – Juliusz 40 lat, Zbyszek też, Fryderyk 40, ojciec Maksymilian też niewiele, a zobacz jakie ślady pozostawili. Czy oni jednak żyli dla siebie?

Żyli, by przekazać coś ważnego. Zdeponowali w naszej pamięci, na kartach swych utworów ważne przesłania. Każdy odczyta je po swojemu. Ale oni zrozumieli istotę życia. Jednakże ma się wrażenie, patrząc na czas im dany, że zrobili swoje i wrócili do tych mieszkań przygotowanych przez Boga. Juliusz pisze ciąg dalszy Króla-Ducha, Fryderyk, Jan Sebastian i Wolfgang Amadeusz komponują, a Zbyszek znalazł wreszcie diament i podróżuje pociągami po nieskończoności, pociągami, na które nigdy się nie spóźnia.

*

On bowiem potrafi zło przemienić w dobro.

Z tego bunkra wyszedłem – mówi ojciec Maksymilian – na zielone łąki raju. Wiedziałem, że będzie czekał On z ciepłym łagodnym uśmiechem. I wiedziałem, że owładnie mną dobra cisza. I zapanowała jakaś błoga radość. I wieczność zapanowała, gdzie nie ma łez, strachu cierpienia.

*

Feliks Dzierżyński z radością dostrzegł, że w stronę dworku podążają postacie, na które czekał. Z karety wysiedli Maxymilian de Robepierre, Georges Danton, Louis de Saint-Just. Robespierre jak zwykle blady, poważny, niedostępny. Danton uśmiechnięty, Saint-Just zaaferowany jakąś nową ideą.

Robespierre, kiedy Marcin Cumft wyszedł ich powitać, powiedział te słowa:

– Gospodarzu, za nami podąża chłopski wóz z chłopami z Wandei. Nie wpuszczajcie tej hołoty tutaj. My chcemy stworzyć im raj na ziemi, a oni tego nie rozumieją, nadal wyznają chrześcijaństwo, które jest martwe. Nie wpuszczajcie ich tutaj.

– Panie Robespierre, tutaj może przyjść każdy. Tu jest teraz serce Europy. Chłopów z Wandei chętnie wpuszczę. Niech wyłożą swoje racje.

*

Oczy jego patrzą, powieki jego badają synów ludzkich Pan bada sprawiedliwego i występnego…

Juliusz odłożył Psalmy i przyglądał się nowym gościom. Zaciekawił go Robespierre. Jego pewność, jego buta. I wtedy doszło do niego, że oni są narzędziem Złego. On wykorzystuje ich słabe strony. Chęć podobania się, chęć błyszczenia, przeświadczenie, że się wszystko już wie, przeświadczenie, że ma się receptę na wszystkie bolączki życia. Zły szepce „idź, zrób przewrót, rewolucje. Tych zlikwiduj, będzie dobrze, tym daj władzę, usuń to, co stare, zapomnij o Bogu, nie krępuj się Dekalogiem, idź – do ciebie człowieku należy świat. Idź Maksymilianie, zabij stary, niedobry świat. Zbuduj nowy świat szklanych domów. Zmień wszystko. Obiecuj wszystko”.

I zaczyna królować zło, leje się krew. I jednocześnie rosną nowi ludzie. Ludzie, którzy mówią „Nie” dla zła. Ludzie wierni do końca. I koniec, końców oni zwyciężają.

I przypomniał sobie Juliusz rapsod:

Powiedz, czyś w krwawym gdzie obmyty deszczu, Czyś ogniem w piekle do czysta palony.

Musiała przecież Miłość wypalić zło w tych wszystkich Robespierrach. Jednakże zło, które posiali, nadal zbiera owoce.

*

Dlaczego Wandea? Zawsze zadaje się takie pytania. Ale właściwie dlaczego? Tylko Wandea powiedziała „Nie” różnym Robespierrom, Saint-Justom. Zapłaciła za to morzem krwi. Ujęła się za wiarą, za Kościołem, za tradycją. A za to się płaci. Okazuje się, że ofiara jest konieczna.

*

Ciągle pokazują to zdjęcie. Krzyże na gruzach WTC w Nowym Jorku. Robotnik, który pierwszy je zobaczył, wypowiedział się na ten temat w radiu. Pośród poskręcanych stalowych belek stały trzy krzyże. „Dla mnie to znak z nieba”. I mamy fotografie jednego z tych krzyży. Nie ma pysznych, dumnych, sięgających nieba wież. Jest krzyż. To jest droga do nieba.

*

Wszyscy mówią kłamliwie do bliźniego mówią podstępnymi wargami i z sercem obłudnym.

Ojciec Maksymilian zaprosił Robespierra do swojego stolika i zaczął mówić do niego słowami Psalmu 12.

Wiek XX stworzył potężne środki masowego przekazu, które w gruncie rzeczy kłamią. Ukazują świat przemocy i tylko przemocy, a tak nie jest. Namawiają do zła. Dlaczego mając takie możliwości, nie opowiadają o Dobrej Nowinie? Trzeba się przecież śpieszyć. Czas dany każdemu tak szybko ucieka. A oni zaprzedają dusze Złemu, a przecież tylko duszę mają.

Nic więcej.

*

Słysząc to Juliusz, rzekł do przybyłych:

– w moim poemacie „Beniowski” napisałem strofy, które pośrednio mówią o tym, co dzieje się tutaj.

– Przynieś no Jaśku – rzekł Juliusz – mojego Beniowskiego, przeczytam odpowiedni fragment, a ty Fryderyku graj.

Jak wiecie, dozgonnym ślubem był związany z panną Anielą i ona to tej opowieści Beniowskiego i o Beniowskim słuchała.

Jasiek przyniósł poemat i zaczął czytać:

Takiej powieści słuchała Aniela Cały ten obraz jasnością straszliwą Stanął przed krzyżem męki Zbawiciela Umalowany zielonością żywą Potem ten rycerz… Tak nagle z głębi wieków wydobyty… I duch człowieka stanął nieśmiertelny Prawd szukający, piorunami bity Aby się w wyższą oblekał naturę Idący mimo męki zawsze w górę.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.