Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 21

Panie, dobrze, że tu jesteśmy, jeśli chcesz, postawimy tu trzy namioty…Mt 17, 4

*

Gdzieś w ostatecznej krainieMarcin też postawił swój dom, w którym żyli, rodzili się, umierali jego dzieci i wnuki. A teraz w tym domu wesele wielkie, pół Europy się zjechało, a każdy z tych, co przyjechał, zostawił coś po sobie w wielu domach. I sięgają czasami do dzieł tych, aby przyjrzeć się sobie. Juliusz jak zwykle siedział w bibliotece i czytał. Czytał Ewangelię, a wers ten o trzech namiotach przypomniał mu chwile, kiedy będąc u Pani Pattey, patrzał godzinami na góry. Alpy.

Marcin przysiadł się i rozpoczął rozmowę.

– Z okien swego domu w Krzemieńcu widział pan górę Bony i ten widok zabrał pan ze sobą do Paryża, do Genewy i do ziemi świętej, czyż nie?

– Alpy są śliczne, a widoki gór cudowne. Pisałem o tym w listach do Matki. Pisałem też – pamięta pan – o wyprawie w góry w roku 1834… Obrazy gór i lasów zostały w mojej pamięci.

– Ja, panie Juliuszu, nie znam gór. Tylko na rycinach je widziałem, dlatego zaprosiłem tutaj parę osób, aby coś rzekli o górach, aby mistykę gór odkryli, bo właśnie w górach, czy na Górze, wydarzyło się to, co ukształtowało nas i naszą cywilizację. Weźmy Synaj – Górę 10 przykazań, Tabor – Górę Przemienienia czy Golgotę – Górę Krzyża. Całe zastępy ludzi chodziło w góry, dowiemy się od nich, Juliuszu, co ich tam gnało.

Góry wysokie, co im z wami walczyć każe?

*

Idę tu do was z miasteczka, które na Podolu położone. Małe żydowskie miasteczko. Bar się nazywa. Tam skończyła się Polska dawna, szlachecka. Tam narodziła się inna Polska.

Przyglądałem się temu. Juliusz zaprosił Żyda-Tułacza do swojego stolika. Opowiadał mu, że on uwiecznił miasteczko Bar i karmelitę księdza Marka.

– Ja – mówi Żyd – wędruje po tych miejscach, gdzie mój naród żył. Stoję i patrzę. Widzę, jak płoną synagogi, wchodzę do mieszkań biednych i bogatych. Talmud czytam i Torę, i dziwię się, że oni tak zakorzenieni tutaj, a jednocześnie marzący o Ziemi Obiecanej. Taki los.

*

– Kim jesteś wędrowcze? – zapytał Marcin.

– Jestem Ahaswer. Byłem szewcem w Jerozolimie. Mój warsztat był przy jednej z ulic tego świętego miasta. Razu pewnego wszedł do mnie Rabbi Jezus i uzdrowił mnie, bo muszę powiedzieć, że dotknęła mnie straszna choroba rąk – podagra. On mnie uzdrowił. On wielki cudotwórca, potężny i silny. Aż razu pewnego, a pracowałem wtedy w swoim warsztacie, słyszę okrzyki głośne: Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go! Czeladnik powiedział mi, że krzyczą tam przeciwko Rabbiemu, który mnie uzdrowił. Wydawało mi się to niemożliwe. Jak to? Rabbi z Galilei, który jednym dotknięciem przywraca zdrowie, nie pozwoli się bić, poniewierać, a tym bardziej ukrzyżować. Ale wiesz Marcinie – stało się inaczej. Koło mojego warsztatu szewskiego szedł pochód skazańców. Na końcu szedł, chwiejąc się, Rabbi Jezus. Szedł, dźwigając ciężki krzyż. Koło mojego warsztatu zatoczył się i upadł. Ujrzałem jego zniekształconą biciem twarz. I to ma być Mesjasz – pomyślałem. Tyle nadziei w Nim pokładałem. Myślałem, że uczyni potężne królestwo Izraela, że Rzymian wypędzi i skończy się nasza niewola. Zawiódł mnie. Zawiódł okrutnie. Doszedłem do Niego i kopnąłem go z całej siły i splunąłem Mu w twarz. I oto Jego wzrok pełen niewypowiedzianego smutku spoczął na mnie. Minęły dziesiątki lat, a ja ciągle żyłem. Gnany niepokojem wędrowałem z miasta do miasta, szukając śmierci. A śmierć omijała mnie. Przemierzałem lądy i morza świata. I przemierzam dalej. Ale kiedyś padnę na twarz przed wyrokiem tego, którego kiedyś znieważyłem przed drzwiami swego domu. I nie wiem, co zostanie zastosowane wobec mnie, Miłosierdzie czy Sprawiedliwość.

– Kim jesteś Ahaswerze, wieczny tułaczu? – spytał Marcin. – czy jesteś postacią legendarną, czy wymysłem poetów?

– Ja, Ahaswer, to ludzkość wędrująca na Sąd Ostateczny. Ahaswer to każdy z nas. Ahaswer to również ty.

Skończył. Zapanowała przejmująca cisza. Wit Stwosz doszedł do niego, dotknął jego twarzy i rzekł do Matejki: Spróbuję go wyrzeźbić.

*

Im więcej razy na dzień jesteś znieważony, Im śmieszniejsze na Ciebie wkładają korony I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę, Albo liczą Cię między pamiątki niebyłe, Im więcej żalu, drwiny, gniewu, oskarżenia, Bo słowo Twoje z miejsca nie ruszy kamienia, Tym bardziej pewnym mogę być jednego: Że Ty jesteś, zaiste, Alfą i Omegą.

Ten wiersz Adam przeczytał i powiedział, że napisał go jego krajan, który w Ameryce żył, nagrodę Nobla dostał, a teraz po krakowskim Rynku spaceruje. Czesław Miłosz.

*

Brat Albert przysłuchiwał się tymczasem rozmowom krakusów. Wit Stwosz i Matejko tylko o swoim Krakowie mówili, a przecież Matejko czeskiego pochodzenie i Wit wiadomo z Norymbergi. Adam też Litwę sławił i Litwinów do siebie przyciągał. Ahaswer zaś z Romanem Brandstatterem rozmowę zaczął. Miał mu za złe, że uwierzył w Tego, którego on odrzucił. Uwierzył w Jezusa z Nazaretu.

*

Radio w pokoju Marcina miało magiczne oko i wielką skalę. Wszystkie stacje radiowe świata łapało i każdy czas. Właśnie transmisja radiowa się rozpoczęła z pogrzebu Juliusza Słowackiego. Marszałek Piłsudski polecił zanieść trumnę Juliusza na Wawel, „by królom był równy”. Juliusz to przewidział. Przewidział, że spocznie tam jako Król – Duch. Marcin wrócił do salonu i zbliżając się do stolika Juliusza, chciał mu o tym powiedzieć, gdy nagle nowy gość wszedł do salonu.

– Słyszałem – rzekł – że o górach tu się rozprawia. Ja znam góry. Jestem Kukuczka. Jerzy Kukuczka.

*

Za wszystko w życiu się płaci. Musiałem zapłacić za te chwile, kiedy „dotykałem” Nieskończoności. I powiem tak – warto było. My o tym wiemy panie Kukuczka, że warto mieć pasję. Pasję życia.

*

Dziennikarz z „Wesela” zapisywał już kolejny notes. Przeprowadził mnóstwo rozmów, wywiadów. Powiedział, że zamieści je w krakowskim „Czasie”.

*

Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzeguMt 13. 2

Te tłumy, które go oglądały, uczestniczyły, nie zdając sobie z tego sprawy w wydarzeniach, które oddziałują na nas i oddziaływać będą do końca świata. Tłumy wokół niego, a wcześniejszy wers Mateuszowy brzmi:

Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem.

Nie zwoływał tłumów. A tłumy przyszły. A najbardziej zastanawiają ci, a przecież byli tacy, którzy obojętnie mimo wszystko przyjęli Jego słowa. Którzy przyszli, bo coś się działo i była nadzieja, że coś się dziać będzie. A Jezus siedząc w łodzi, takie słowa im mówił:

Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha.

*

Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie.

Ilu z tego tłumu słuchało, a nic nie zrozumiało, patrzyło, a nie zobaczyło w Nim Boga. I mówi do nich Jezus, siedząc w łodzi. Fale uderzały delikatnie o brzeg, przynosząc jego słowa. Kiedyś te fale dojdą aż do litewskiej puszczy i trzeba będzie siekierę wziąć, zwalić boga pogańskiego i krzyż wyciosać.

I mówi tak:

Szczęśliwe wasze oczy, że widzą i uszy wasze, iż słyszą. Bo zaprawdę powiadam wam: Wielu… pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli, i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.

Oni myśleli, że to odbędzie się inaczej. Myśleli zapewne, że to będzie wielkie widowisko, wielki spektakl, a tutaj Ktoś tak normalnie wszedł do łodzi, usiadł i mówi. A fale rozchodzą się.

*

Prędzej czy później każdy złapie tę falę. Część nastawi swój odbiornik specjalnie, by Go wysłuchać, część przypadkowo na Niego natrafi, ktoś jeszcze usłyszy u kogoś Jego słowa i na chwilę, na chwilę tylko, zatrzyma się i popędzi dalej, bo przecież tyle ważnych spraw. Ważniejszych niż słowa jakiegoś Człowieka sprzed 2000 lat. I talentu, który ten człowiek posiada, nie wykorzysta, jak należy. A talent do muzyki ma, do rzeźbienia czy do malowania.

I nie napisze nigdy nut, które zachwyt wyrażają zachwyt, że On tak po prostu chodził, że do łodzi wszedł i nauczał, że na Górze przemienił się. I zamiast tego smutek będzie wsączał w smutny i bez niego świat.

Skończył brat Albert, wziął kij i stukając drewnianą nogą, poszedł posłuchać Bacha.

*

Koniec, koniec przyszedł na wszystkie cztery strony ziemi. Teraz przyjdzie koniec na ciebie…Ezech. VII – 2, 3

Marcin do Tadeusza Nowaka doszedł.

– Kiedy panie Tadeuszu dostrzegł pan, że wieś polska umiera, że koniec z tą wsią, która

sielska-anielska?

– To było wtedy, kiedy zaczęli uciekać młodzi. Ze wsi, z miasteczek wagonami jadą zbudować hutę, wyczarować miasto. Wyrwali ich z korzeni i z korzeniami przesadzili do betonowych szuflad i nastąpił koniec. Nie da się wskrzesić tego, co przeminęło. Możemy zbudować skansen, ale to będzie tylko skansen. Będzie wszystko jak dawniej. Będą chaty wiejskie kryte słomą, będzie klepisko, chleb będą piec prawdziwy, nawet pachnieć będzie tak samo, ale przecież to tylko będzie przedstawienie. Życia tam nie będzie. Prawdziwego życia.

*

Roman Brandstaetter czytał Psalmy. On człowiek Księgi w pewnym momencie dostrzegł Człowieka z Nazaretu. Nawrócenie nastąpiło nagle, jak każde nawrócenie. Błysk i już się wie.

I zaczął służyć swemu teraz Mistrzowi piórem. Postanowił Jego dzieje opisać. Postanowił ukazać moment, kiedy Bóg zapragnął wyjść z Jerozolimy. Zapragnął wejść w kraje pogańskie. Bóg nie chciał być dłużej więźniem narodu, który go pragnął zachować na swoją własność. Wybrał ciernistą drogę Krzyża, bo Krzyż był bramą, która wiodła w inne kraje, w przyszłość w życie.

*

I czytając Psalmy, wgłębia się w każde słowo: Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych… lecz ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą.

– Panie Romanie, w pana dramacie „Dzień gniewu” ukazał pan dramat ukrywającego się Żyda. Przeniósł pan dramat z Jerozolimy do polskiego klasztoru.

Te słowa wypowiedział zbliżający się do stolika pana Romana przeor klasztoru położonego gdzieś w Polsce.

– A mnie uczynił pan przeorem tego klasztoru i kolegą esesmana. Kolegą ze studiów. Ja służyłem Bogu. A on, komu on służył?

*

Kolejny gość przybył do dworku, Marcinie. Był to Jerzy Zawieyski. Poproszono go, by przedstawił swoje sztuki teatralne, a napisał ich wiele. Zaczął o rozmowę z Romanem Brandstaetterem.

– Ileż inspiracji znalazł pan w Piśmie. Z każdego wersu, z każdego słowa wydobywał pan nieskończoność. W moim dramacie o Hiobie takie słowa napisałem:

Doprawdy – nie jest ziemia mniej piękna niż niebo. Jest ona rzeczywistym niebem człowieka. Naprawdę… ale twoje niebo? Och! Niewidzialny, Nieskończony, wiem, że prorocy, którzy zajrzeli poza krawędź tajemniczego mieszkania, nie umieli widzianych rzeczy opisać”.

*

Do nich należał też gość Marcina, Juliusz. On też tam zajrzał. Opisać spróbował. Nie wyszło.

*

– Chodźmy się przejść.

Marcin zaprosił na przechadzkę parę osób.

– Pokażę wam uroki tego miejsca. Nie ma tu gór wielkich, które tak sławi pan Tetmajer, teren jest lekko pofalowany, rzeczka, lasy, zielone łąki.

Spacerowali kilka godzin i noc ich na tym spacerze zastała.

Doprawdy nie jest ziemia mniej piękna niż niebo – powtórzył za bohaterem swojego dramatu Jerzy Zawieyski. Nie ma brzydkich miejsc na ziemi.

*

– Nie ma brzydkich miejsc? Są, jestem z takiego miejsca brzydkiego. Dom nasz to brzydki czworak dokoła biedaszyby, a w oddali dymiące kominy. A w domu bieda, chleba ciągle brakuje. To powiedziała Marysia. Z Warpii tutaj przyszła. Warpie, to dzielnicy miasta Będzina. Przyniosła z sobą worek węgla, który wykopała w biedaszybie.

– Wrzuć ten węgiel – mówi – Marcinie do pieca. Ciepło będzie większe od ciepła z drewnianych kloców, które z puszczy litewskiej przynosisz. Tutaj świat inny. Świat książek, pięknej muzyki, a tam u nas na zachodnich kresach szarość i smutek. Czasu nie ma, by czytać poezje. Praca od świtu do zmierzchu. Ja wiem, opiszecie to, filmy nakręcicie i zrobicie dzieło sztuki z naszego życia. Pięknie wszystko sfotografujecie. Z brzydoty piękno uczynicie. Ale brzydota i bieda pozostaną.

*

Być niezauważonym, by spotkać się z Tobą, nie czytanym, zbytecznym właśnie, byle jakim…

Te słowa z wiersza J. Twardowskiego przeczytał brat Albert. Na głos przeczytał. Wszyscy na nie zareagowali, gdyż oni byli zauważeni przez wszystkich. Byli czytani, podziwiani. Nagrodę już wzięli. A Marysia z Warpia proste życie prowadziła. Tak to miała wyznaczone. A oni mieli tworzyć. Nie ma tu nic złego. Węgiel, który przyniosła Marysia, dawał przyjemne ciepło. Ciastem Marysię poczęstowano. Ona lubiła takie z posypką, drożdżowe, wyrośnięte. Opowiedz nam swoje życie Marysiu. Opowiedz Mario.

*

Kiedy urządzasz ucztę, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych.

*

Jednak przyszła. Wiadomo było, że coś napisze, że widząc ten dworek, tych ludzi, napisze tekst, a ktoś napisze muzykę i jeszcze ktoś zaśpiewa i zostanie przebój na lata, na wiele lat.

– Pani Agnieszko cieszę się, że pani przyszła – Marcin powitał Agnieszkę Osiecką.

– Widzę, że pan zorganizował tu piękny bal. Dziękuję za zaproszenie. Chyba drugi raz pan mnie tu nie zaprosi.

Życie kochanie trwa tyle co taniec – zaczęła pisać na serwetce Agnieszka.

Niech żyje bal bo to życie to bal jest nad bale Niech żyje bal Drugi raz nie zaproszą nas wcale…

I pisząc, słyszała melodię... …ta miss wykidajło wyłączy nam prąd w środku dnia – pisała dalej.

Niech żyje bal.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.