Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 9

Gdzieś w ostatecznej krainie„Dlatego czymś naturalnym i słusznym wydaje mi się znikanie materialnych śladów przeszłości. Dzięki temu to, co było kiedyś i co istnieje już tylko w mojej prywatnej legendzie, nabiera cech niezniszczalnego bytu – niezniszczalnego dopóki trwa moje własne życie”.

Tymi oto słowy powitał zebranych w saloniku u Marcina Cumfta Jan Józef Szczepański. Trochę zapomnieliśmy o gościach w dworku Marcina. A gdy o nich nie piszemy, nie rozmawiamy z nimi, to oni wtedy zastygają w bezruchu. A bezruch to śmierć. W saloniku unosi się zapach szynki. Marcin podał wędzoną szynkę, wino – rocznik 1809 i chleb. Ten chleb to poezja. Ci, co go jedli przez całe życie wspominali smak Marcinkowego chleba. Szukali potem po całym świecie takiego chleba i nic. Nie znaleźli.

*

Juliusz odpoczął na półpiętrze, oddech się wyrównał. Przypomniał sobie I Psalm.

„Szczęśliwy, który nie idzie za radą występnych…”

Czy Andrzej Towiański był występny? Juliusz opuścił jego dziwaczne zgromadzenie. Na chwilę mistrz Andrzej uwiódł Juliusza. Na chwilę. Ale on wszystkich uwiódł, przede wszystkim Adama. Właściwie Mistrz nad Mistrze Andrzej Towiański, chciał dobrze, jak pisze Krzysztof Rutkowski w pierwszym zdaniu swojej książki „Braterstwo albo śmierć”. Wolność, Równość, Braterstwo, czy o to chodzi? Nie, mistrz Andrzej inaczej rozumiał braterstwo. A te hasła wyszły z buntu, a o buncie mówi drugi Psalm. Juliusz wszedł do mieszkania i głęboko się zamyślił. Przeniósł się do Baru. Do miasteczka Bar na Podolu.

*

Nie może się skończyć XIX wiek. Tutaj. Na tym terenie rozciągającym się w środkowej Europie. Ale nie tylko chodzi o teren geograficzny, na mapie, chodzi o teren ducha. To ciągle trwa. Te Kresy, dworki… a właśnie. Co tam u Marcina? Ledwo zaczniemy myśl, już przerywać trzeba i pędzić do tamtego dworku. Zobaczyć, kto przybył. Zobaczyć, czy Bach gra na organach, czy Maciek zapalił lampki spirytusu i kolegów wspomina, a Charlie zjada buty. Marcin słucha Wolnej Europy, chociaż Europa już wolna, i wszystko w niej wolno. Europa jest kolorowa, bogata, poniklowana. Zabija chorych kalekich, i tych, którym się nie udaje. A przed domem Marcina stoi żebrak. Bez ręki, cały w jakichś strupach, nie wiadomo, co to za choroba. Znają go tutaj od lat. Wspomagają. Kto wyjdzie do niego? Czy Maksymilian Robespierre, bo przecież on głosi hasła braterstwa. Zobaczymy, kto wyjdzie.

To przyszło nagle. Świadomość, że wszystko się kończy, przemija i nie pozostawia śladu. I chęć przychodzi, by zostawić ślad, jakoś zaznaczyć swoją obecność. To przyszło nagle. Juliusz jest we Wrocławiu. Rozpoczyna podróż. Wróci do Wrocławia rok przed śmiercią. Ja już to wiem, on jeszcze nie wie. Czytając list do matki z roku 1832 już wszystko wiem, co było potem. I wiedząc już to wszystko, spróbuję coś Juliuszowi doradzić. Może coś by zmienił. Nie mogą go wyleczyć, gdyż jeszcze nie wynaleziono penicyliny, a nawet gdyby, to jak mu ją podać? Żyłby może 60, 70 lat. Ile jeszcze by stworzył?

We Wrocławiu było nudno. Juliusz czekał na paszport. Dostał go i pojechał do Drezna. Jest kwiecień 1831 roku. Juliusz w Dreźnie, no to my też. Wielki Piątek – Juliusz idzie do kościoła katolickiego, bo słyszał, że mają być ładne śpiewy. Trafił na śpiewany Psalm. Potem poszedł do Cafe Europa. Podróż po Europie rozpoczęta. Przed nim Paryż, Londyn, Szwajcaria. I jeszcze ta noc, gdy ujrzał twarz Boga. Tak napisał. To wszystko przed nami. Jeszcze Juliusza nikt nie zna. Kiedy wróci do Wrocławia, po 17 latach, będzie sławny. Spotkanie z nim będzie wydarzeniem dla ludzi, którzy będą mieli szczęście go spotkać. A potem wróci na zawsze. Na Wawel.

„Więc będę śpiewał i dążył do kresu; Ożywię ogień jeśli jest w iskierce…”

To jest motto „Kordiana”. Motto Juliusz wziął z poematu „Lambro”. Juliusz sam dla siebie jest klasykiem, punktem odniesienia. I zaczyna mówić słowa ostre, które biczują naród, naród, który zasłużył na taki los. Bo rozbiory to kara. Słuszna kara. Juliusz ma 24 lata i pisze „Kordiana” w Szwajcarii. Patrzy na Mont Blanc. Tam umieści Kordiana. Ale zastanawiające jest co innego. Zastanawia poprzedzające właściwy dramat „Przygotowanie”. Rzecz dzieje się w noc sylwestrową roku 1799. Niedługo zacznie się XIX wiek. Juliusz uważa, że w tym wieku szatan będzie rozdawał karty. A myśmy myśleli, że XX wiek jest jego domeną, a tutaj XIX. Dziewiętnasty wiek to było preludium do dwudziestego. Przeczucie co do tego, kto rozdaje karty i pisze dzieje, miał nie tylko Juliusz. Podobnie uważali Dostojewski i Bułhakow. Ale wracajmy do Juliusza, a właściwie do Szwajcarii. Juliusz wybrał nudny kraj, funkcjonujący z precyzją szwajcarskiego zegarka. I w tym nudnym kraju pisał swoje drgające emocjami dramaty i poematy.

Najwięcej o sobie może powiedzieć sam Juliusz. Spróbowałem zadzwonić do niego.

23081835 – to numer Juliusza w Genewie.

– Dzień dobry, czy pani Pattey?

– Tak. Słucham.

– Mógłbym prosić pana Słowackiego?

– Pan Słowacki wyprowadził się od nas.

– Tak? Kiedy?

– Będzie już ze dwa miesiące. Przeniósł się do Veytoux Pres de Montreux. Przeniósł się na wieś.

– Dziękuję pani, do widzenia.

Juliusz miał już dość Eglantyny i wyjechał na wieś. Tam chodzi na wiejskie zabawy i oddycha wiejskim powietrzem. Ale trzy miesiące pustelniczego życia znudziły go. Już wolał Eglantynę. Przyjęli go jak syna marnotrawnego. Ale zaraz. Juliusz pisze tak:

„…Chrystusa diabeł kusił i mnie kusi. Na wieży świata postawił smutnego Życiu nicością i pokazał wszędzie Pustynię mówiąc «tam ci lepiej będzie».”

Więc wieś to taka pustynia, a mimo to Juliusz uciekł stamtąd. Już niedługo zacznie podróżować. Zobaczy wiele. Wszystko przerobi na poezję. I ciągle, ciągle będzie się zmagał ze śmiertelną chorobą.

Niech sobie Juliusz wyjeżdża i wraca. On wie lepiej, co jest dla niego dobre. Jeszcze tyle podróży przed nim. Ale do Juliusza dzwonić nie wypada, do niego trzeba pisać.

Juliuszu Słowacki – jesteś drugi. Adamowi przydzielono miejsce pierwsze, a tobie drugie. A ty wiesz najlepiej, że jest to niesprawiedliwe i niesłuszne. Potem już po twojej śmierci myślano nawet, by wykuć, grób w Tatrach, i tam złożyć twoje ciało. W Tatrach. Zrozumieli jednak że popełnili błąd. Ale ty sam nie pomogłeś im. Kto tak pisze? Tak zawile. Kto używa tak brylantów, łez, musi się liczyć, że przegra z litewskim bigosem.

Jednak przerobił nas Juliusz w aniołów. Piszemy o nim, mówimy o nim, mimo iż go kompletnie nie rozumiemy. Jego twórczość to jedna wielka tajemnica. Jak każda twórczość zresztą. Pisze Juliusz do matki swojej z Neapolu tak:

„Od piętnastu już dni siedzę w oknie moim na ulicy Świętej Łucji, patrząc na błękitne morze, na Wezuwiusza, na Neapol.”

Siedzi na balkonie, pali turecki tytoń i nic nie robi. Nic nie pisze. Ileż mógłby stworzyć poematów, dramatów. Ileż duchów przywołać, ile łez wylać i brylantowych Kaskad przywołać, a tu nic. Siedzi i pali. Marnuje czas jak jakiś zjadacz chleba. W pensjonacie pani Pattey jadał na śniadanie zimne mięso chociaż, potem biblioteka i widok nieustający na Mont Blanc. Ileż on czasu zmarnował. Zamiast pisać wyjaśnienia do swoich mrocznych, zawiłych dzieł, a on siedzi na balkonie jak jakiś święty turecki. Podpisał przecież Juliusz kontrakt… i tu jest spór, z diabłem czy z aniołem. W każdym razie poprosił o talent, sławę i otrzymał wszystko, ale w zamian miał pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Siedzi na balkonie, a tu pierwsze miejsce mu ucieka. To nie jemu zbudują pomnik na rynku w Krakowie, nie jemu kwiaciarki zanosić będą kwiaty. Drugie miejsce to żadne miejsce. A trzecie? Trzeci został Zygmunt Krasiński. A on też oryginał. Ale my nieustająco piszemy o drugim, co powinien być pierwszy, a nie jest.

Ale stało się. W końcu Juliusz wstał z tego krzesła ustawionego na balkonie i wybrał się w wielką podróż. Podróż życia. Podróż do Ziemi Świętej przez Grecję, Egipt. Będzie stał na piramidzie, będzie w Grobie Chrystusa w Jerozolimie. Będzie też w klasztorze w Libanie. Opuszczając ten klasztor, otrzyma na drogę wielką butlę z winem. Będzie pił to wino, wracając statkiem do Europy. W klasztorze spędzi 45 dni. Wieczorami będzie schodził do małego źródła, gdzie dziewczęta wiejskie czerpią wodę, i rozmawiać z nimi będzie po arabsku. Niczym jakiś prorok. Ale Juliusz uważał się… za prawie proroka. A może by taki pomnik postawić. Juliusz przy studni rozmawia z dziewczętami. Tylko gdzie postawić taki pomnik? Na razie w wyobraźni.

„Jeśli chcesz ujrzeć Jego twarz idź w góry”

No to teraz wszystko zrozumiałe. Juliusz ujrzał najpierw twarz Boga, wpatrując się godzinami w szczyty alpejskie. Potem była noc kwietniowa i tam wizja ognista. Było to w Paryżu. Ale wszystko zaczęło się tam w Alpach…

Juliusz wyczuwał wiele wymiarów rzeczywistości, ale język nie zawsze mógł to wypowiedzieć.

„Prosiłem Boga o siłę i moc, bym osiągnął powodzenie. Uczynił mnie słabym, abym się nauczył pokornego posłuszeństwa. Prosiłem o zdrowie, by dokonać wielkich czynów. Dał mi kalectwo, abym dokonał rzeczy lepszych. Prosiłem o władzę, ażeby mnie ludzie cenili. Dał mi niemoc, abym odczuwał potrzebę Boga. Prosiłem o towarzysza, ażeby nie żyć samotnie. Dał mi serce, abym mógł kochać wszystkich braci. Niczego nie otrzymałem, o co prosiłem, a dostałem wszystko, czego się spodziewałem.”

Juliusz osiągnął powodzenie. Jego prośby zostały wysłuchane. W wileńskiej katedrze młody, kilkunastoletni Juliusz zawarł układ. Prosił mocno o talent, sławę, sławę po śmierci. Otrzymał wszystko. W zamian zabrano mu zdrowie i długie życie z dziećmi i wnukami. Stał się narzędziem, które ma naprawić zepsuty do szpiku kości naród. Naród, który stracił wszystko przez swoje postępki w ubiegłych wiekach. Więc chory na suchoty Juliusz musiał leczyć naród. Mało tego. Uczynić inny naród. Godny tego, by zajmować to miejsce przydzielone mu, kiedy jeszcze była tu puszcza. Ładne miejsce. Juliusz zajął się leczeniem narodu na serio. Zaczął obcować z duchami. Wtedy dopadł go obłęd. Mówił niezrozumiale. Rzucał perły przed… „zjadaczy chleba”.

Ile to już lat? 156 lat temu Juliusz Słowacki odszedł. Ale przecież ciągle jest. Nie został zapomniany jak miliardy zjadaczy chleba. Jest w tej grupie żyjących nadal, wpływających nadal na ludzi. A więc można z nim rozmawiać i on odpowie. Można na przykład napisać do niego list. Zaadresować Pensjonat pani Pattey, Genewa, Szwajcaria, i dojdzie. Juliusz odbył podróż do Ziemi Świętej, a my pochodźmy po mieście, które ma oficjalnie 650 lat i napiszmy mu relację. List. Teraz jest wieczór, to nigdzie nie wyjdziemy, dopiero jutro rano. Teraz rzut oka na oświetlony zamek, ale jutro od rana podróż po mieście i list do Genewy wyślemy, albo do Paryża. Się zobaczy gdzie.

Przecież wszystko jest możliwe. Wszędzie taki postęp, na każdym kroku. Dlatego też wysłanie listu w przeszłość to w roku 2005 żaden problem.

Juliusz Słowacki

Pensjonat Pani Pattey

Genewa

Szwajcaria

No to zaczynam. To jest miasto wciśnięte w inne miasta. Bo tak: z jednej strony Sosnowiec, młode miasta – 102 czy 103 lata, znane, bo Kiepura się tam urodził, ten od brunetek i blondynek. Z drugiej strony Dąbrowa Górnicza. Też miasto nie najstarsze, a z boku Czeladź. Stare miasto, nawet bardzo. A my w środku jesteśmy, będziemy. Będziem tu w środku. To król powiedział. Zamek na wzgórzu, rzeka dołem płynie. Wiesz, jak w Krzemieńcu. Rzeka podobna do Ikry, góra do góry królowej Bony. A miasto? Powiem ci tak. Miasto umiera. Okres świetności ma za sobą. Umiera Warpie, Śródmieście i Ksawera. Kiedy pracowałeś w Ministerstwie Skarbu w Warszawie, to kto był szefem? Ksawery Drucki – Lubecki. No widzisz. To od jego imienia Będzin ma dzielnicę Ksawera. Tam kiedyś kopalnia działała, huta, a teraz nic. Żydów nie ma. Wymordowali wszystkich, a oni nadawali kolor miastu. I to jaki. Syberka jest. Mógłbyś napisać tutaj Anhellego. Andriolli tu był. Ale to dawno było. Sto lat temu. To ten, co ilustrował (przepraszam za wyrażenie) „Pana Tadeusza”. Narysował paru mieszczan, ale miasto uzna za brzydkie. Tylko ruiny mu się spodobały. Zamku, ma się rozumieć. 80 kilometrów od Krakowa, a taka tu pustynia puszcza. No to co zrobić, żeby przerobić zjadaczy chleba w aniołów i oni, ci aniołowie wtedy ożywią to miasto, choćby szumem swych skrzydeł. Choćby tylko to.

List ten wysłany do pana Juliusza, no i czekamy, co odpisze.

Zegar bije na godzinę jedenastą. Jedenastą wieczorem. Zegar szwajcarski.

„Słyszę zegar bijący głośno jedenastą w nocy godzinę. Nie uwierzysz, Mamo, jak coś dziwnego jest w głosie tutejszych zegarów.”

Jest rok 1834, 13 lipiec. Julek nie śpi. Zresztą nigdy tak wcześnie nie zasypiał. Wtedy właśnie myślał, wtedy tworzył. My czytając ten tekst, przenosimy się w tamten czas. Ten list jest melancholiczny. Julek pisze, że upłynął „nowy miesiąc bez najmniejszych wydarzeń.” Cisza, spokój, spacery po ogrodzie, potem kąpiel w rzeczce Arwie. Kąpiel w lodowatej wodzie. Julek wierzy, że zimne kąpiele uodpornią go i wyleczą z choroby, która przecież w roku 1834 jest nieuleczalna. I te zimne kąpiele przyspieszają raczej rozwój choroby, niż tłumią. Ale Juliusz wierzy, że mu to pomaga. Niech tak sobie myśli. W końcu wiara czyni cuda. Zresztą nie można się teraz z nim skontaktować. Telefon nie odpowiada. Eglantyna w Paryżu. Na dniach wróci. Przywiezie Julkowi kryształowy kielich. Julek trzyma kwiaty w tym kielichu. Lubi kwiaty. I tak sobie żyje w tej Szwajcarii, w tej Europie. Polska jest w Azji. Nie geograficznie, lecz mentalnie. To będzie trwało prawie do końca XX wieku z małą przerwą na lata dwudzieste, trzydzieste. A na razie niszczy nas Azja. Julek wyrwał się do Europy. Lepiej trafić nie mógł. Szwajcaria to kraj sensownie urządzony i rządzony. Przy sprzyjających warunkach Polska za 250 lat osiągnie ten poziom mentalny. 250 lat licząc od chwili, kiedy Juliusz usłyszał zegar bijący godzinę jedenastą.

Hans Castorp bohater „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna był chory na gruźlicę. Aby się leczyć, wyjechał do Davos. Właściwie jechał tam na trzytygodniowe odwiedziny, bo to jego przyjaciel był chory, ale okazało się, że on też.

„Czarodziejska góra” to powieść o chorobie, o umieraniu, czyli dotyczy każdego. Zaczęliśmy wędrówkę po książkach, wędrówkę dość niekonwencjonalną od „Czarodziejskiej góry”. Chyba nieprzypadkowo. Tytuł tej książki zaczerpnięty ze Słowackiego „Choć ich nie było” mówi, że wyobraźnia może stworzyć wiele. Wędrówka po kartach książek, po fotograficznej kliszy, sama w sobie może być ciekawa. Tomasz Mann sugestywnie rysuje obraz rozpadu, ale nas interesować będzie też wiele innych rzeczy. I jeszcze wytłumaczymy tytuł książki. Rzut pierwotny pieśni XI „Beniowskiego” wers 202 tak brzmiał:

„Szlachcic gdy wdumał się i wpatrzył w stepy, Dzwoniły mu gdzieś hufce i lirniki, choć ich nie było”

Potem Słowacki go zmienił, ale to świadczy, że na każdą rzecz można spojrzeć z różnych stron i jak się tak dobrze wpatrzymy, to zobaczymy coś, czego nie zobaczą inni.

*

Hans Castorp razu pewnego poszedł na spacer w góry i tam w tych górach dostał krwotoku z nosa. Wrócił do sanatorium pokrwawiony i taki poszedł na odczyt.

A Juliusz też pozostawiał ślady krwi. On jednakże pozostawiał je na rękopisach.

*

Na razie zderzamy ciebie z górą, z „Czarodziejską górą” Manna. To skojarzenie tak od razu przyszło. Ty chory na suchoty i Hans Castorp też chory. On Niemiec, a ty z Krzemieńca, czyli z kresów, czyli skąd? Z kresów Rzeczypospolitej. Nie tak jak Staś Wyspiański, który dotykalnie obcował z duchami na Wawelu, a potem napisał „Wesele”. Ale „Wesele” to już rozprawa z Polską i o Polsce, a „Król-Duch” zaczyna się, jak Polski jeszcze nie ma, dopiero trzeba ją stworzyć, wymyślić, żeby potem móc stracić ją i opiewać stratę, i żałować to, co się straciło. Żałować jak zdrowie.

*

Jacy oni są różni, a jednocześnie jacy podobni. Hans Castorp jest postacią literacką, a Juliusz żył z nami, cierpiał i płakał z nami. Nie pozostawił tutaj Juliusz żadnego dziedzica, a Hans, co jest bardzo prawdopodobne, zginął w okopach I wojny światowej i też dziedzica nie pozostawił. Juliusz w pensjonacie w Szwajcarii też gorączkował, ale wierzył, że wyjdzie z choroby. Nie wyszedł. Zabiła go gruźlica. Gdyby urodził się w XX wieku to… też by go zabiła. Chyba żeby się urodził w II połowie wieku dwudziestego. Tylko że wtedy nie pochowaliby go na Wawelu i wieszczem by nie został. W podręcznikach byłaby tylko wzmianka, a nie rozdziały całe jak teraz.

*

XX wiek skończył się. Już wiemy, jaki był. Już wszystko podliczone. Już wiemy, ile było ofiar i kto został świętym. Czy gdy wiek XXI będzie się kończył, będzie ktoś pamiętał o Maksymilianie Kolbe? Bo to, że teraz jest znany i pamięć o nim trwa, jest czymś niepojętym. Ten czyn nie miał prawa być zapamiętany, zauważony, a jednak stało się inaczej. To ważne było utopione w banalnym. Bo przecież gdzieś tam działo się milion różnych spraw. Gdzieś tam handlowano złotem i dolarami, pracowano w polu i robiono mnóstwo rzeczy, trwała wojna. A gdzieś tam w bunkrze, chory na gruźlicę Maksymilian trwał. Naprawiał to, co zepsuli ludzie chcący posiąść świat. Aby naprawić to, co zepsuło zło trzeba złożyć ofiarę.

I ofiara musi być dobrowolna. Tak łatwo zło przychodzi człowiekowi, a dobro zrobić jest o wiele trudniej. Kiedy rozpętało się demony, jakie trudno jest okiełznać.

*

Borys Sawinkow urodził się w Wilnie. Borys był określany jako ucieleśnienie tzw. Rewolucji, czyli wcielonego zła. Te demony, które oni rozpętali, szykowały się do spektaklu długo. Nie można dokładnie określić ile lat. Może 200, a może 100 lat? Z diabelską konsekwencją, bo tylko zło jest konsekwentne, przygotowały grunt pod swój występ. I spektakl zaczął się. Zaczęła się noc grozy, strachu, przemocy i absurdu. W kraju, który obejmuje pół świata, zatriumfował szatan.

*

W rapsodzie V „Króla-Ducha” bóg pogański, kiedyś przez polskich rycerzy Chrobrego zatopiony w Dnieprze, budzi się nagle i… Wizjoner jedyny w naszych dziejach – Juliusz Słowacki – tak to opisuje:

„…Jam patrzał… przez gwiazd i przez kwiatów krocie Na straszne widmo wstające z topieli Jakiś słowiański bóg zbudzony w błocie wstawał powoli… … Dzisiaj polska noga W bagnie ruskiego nadeptała boga.”

I dalej tak:

„I wstał, i postać się okropna wzmogła…”

Takich okropnych postaci było wiele. Ale były też postacie piękne. Musiały być. Przecież niemożliwe jest, by triumfowało zło absolutne – szatan. Dlatego Włodzimierz Wysocki śpiewając zachrypłym głosem, każe pędzić koniom, by zatracić się w galopie do wolności, do szczęścia, do raju. A Juliusz dalej pisze w Paryżu swój poemat o Królu Duchu i pisze tak:

„Ja sam z ogniami na ustach i z hasłem Wpadłem z rumakiem w grobowiec i zgasłem.”

*

Idąc po raz ostatni uliczkami Jerozolimy, idąc z krzyżem, wiedział Jezus, że stulecia będą mijały, a ludzie po swojemu będą urządzać świat. I o pomoc prosić będą nie Jego, lecz władcę ciemności, gdyż władca ciemności ma lepsze rozwiązania i pokazuje szybsza drogę do sukcesu. Te lepsze rozwiązania to np. niszczenie „wrogów”. A pojęcie wroga jest bardzo szerokie, bo raz jest nim człowiek bogaty, innym razem biedak ze slumsów, który brudzi czysty obraz miasta.

Wszyscy rewolucjoniści mają wizję pięknego miasta szklanych domów. Miasta pięknych ulic, równo przyciętych trawników, miasto bez podejrzanych dzielnic, a przede wszystkim miasta wspaniałych ludzi. Ludzi mądrych wykształconych, zdrowych i pięknych.

W tym mieście nie ma chwastów. Chwasty wyrwano i spalono. Oczyszczano dokładnie miasto z ludzkich chwastów. Można sobie wyobrazić jak wygląda życie w takim mieście. Wrócimy do tego miasta jeszcze. Zajdziemy do paru mieszkań, a teraz? Teraz pomyślimy jak zbudować idealne miasto. Miasto, w którym zawrzemy mądrość wieków, a budując je, nie popełnimy żadnych błędów.

*

Zaczniemy od mądrości wieków. Co to jest mądrość wieków? To wiedza zgromadzona w książkach. Zaczniemy więc budowę miasta od zbudowania ogromnej biblioteki. Sprowadzimy do niej, wszystkie książki, jakie kiedykolwiek napisano.

*

Czy w idealnym mieście może zamieszkać każdy? Nie. Każdy nie może. W tym mieście spróbujemy od nowa stworzyć piękny świat, piękne życie. A jak myślisz, należy zaprosić do naszego miasta pewnego Człowieka z Nazaretu?

*

Nie znam tego Człowieka.

Kto powiedział te słowa? Czyżby to ten, który widział, jak ten Człowiek przemienił się na górze i „twarz Jego zajaśniała jak Słońce, odzienie zaś stało białe jak światło”. Czyżby jeden z wybranych to powiedział? Nie znam tego Człowieka.

Ja też nie znam. Widziałem tysiąc jego twarzy, widziałem i słyszałem od zawsze o nim, a jednak często mówię: Nie znam tego Człowieka. A ten, który powiedział te słowa – zasmucił się, gdyż coś sobie przypomniał. A przecież Mistrz wyrzekł te słowa: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. Pisze Roman Brandstaetter: Gdy poczęliśmy rozważać sens wydarzeń, które przewaliły się przez nasze życie, spostrzegliśmy, że układają się one w mądry i logiczny obraz.

A w planach przedwiecznego Boga jest już to, że nad twoim grobem, Piotrze, potomni zbudują cudowną bazylikę, a kaplicę Sykstyńską ozdobi freskami Michał Anioł. Teraz jednakże zaklinasz się i przysięgasz nieznanej kobiecie: Nie znam tego Człowieka. Przypomnij sobie Piotrze. To ten Człowiek, do którego szedłeś po wodzie.

*

Piłat ujrzał Go pierwszy raz. Pomyślał sobie zapewne: Kto to jest? Nie znam tego Człowieka. I już w tym momencie wchodzi Piłat w dzieje świata, w dzieje zbawienia. Jest cząstką siły na usługach władcy świata – szatana. Kto ty jesteś prokuratorze, Poncjuszu Piłacie? Goethe, wielki poeta niemiecki napisze w „Fauście” te słynne słowa dotyczące diabła.

„Jam cząstka siły mała, Która zła pragnąc, zawsze Dobro zdziała”.

A więc czyń Poncjuszu Piłacie, co masz czynić.

*

Prowadzili Go wąskimi uliczkami. A przy jednej z uliczek w sklepiku Baruch Ben Joas targował się o grecką amforę. Na tej amforze grecki artysta wymalował cudownie umięśnionego, biegnącego atletę. Wrzaski Rzymian i jęki człowieka zakłóciły targowanie się o amforę.

– Wyjdź Baruchu, zobacz, kogo tam prowadzą.

– Nie znam tego Człowieka.

Baruchu, kupiłeś piękną grecką amforę, kiedyś po dwóch tysiącach lat archeolodzy znajdą jej okruchy. A ty przegapiłeś coś wielkiego, ale cóż, przecież nie znałeś tego Człowieka.

*

Zdarzyło się tak, że niewidomy wzrok odzyskał i zobaczył swoje miasteczko, zobaczył ludzi i ujrzał Człowieka, który przywrócił mu dar oglądania świata.

A potem ujrzał tego Człowieka, który upadał pod krzyżem. I pomyślał sobie, gdzież Jego moc. Takiego Człowieka nie znam.

*

Paweł przemawiając, nie miał mikrofonu ani tysiącwatowych wzmacniaczy. Kolorowe bilbordy nie zapowiadały jego przybycia do kolejnego miasta Rzymskiego Cesarstwa. A mimo to mówił tak, że słuchacze płonęli od żaru jego słów. Mówił o Człowieku, którego przecież nie widział. Nie znał tego Człowieka.

Kiedyś zwalczał tych, którzy uwierzyli w Jezusa z Nazaretu. Co było, co jest w słowach tego Człowieka, że trwają już dwa tysiące lat i trwać będą?

Paweł mówił głośno a przecież:

„Błogosławieni cisi…”

To przecież oni odziedziczą ziemię.

*

„Wychodzę z łodzi w toń zastygłą skinieniem ręki”.K. Rudziński

To wszystko, co jest dookoła nas to rozedrgane morze. Wszystko jest ruchome, zmienne, niepewne. A w środku ja. A w środku ty, my. Nasze życie. I on przychodzi do nas. Idzie do naszej łodzi, a żywioły poddają mu się.

Kto to idzie po wodzie?

Nie znam tego Człowieka.

*

I powstało idealne miasto. Piękne, funkcjonalne szklane domy, wokół soczysta zieleń trawników, ulice czyste, chodniki z kolorowych płytek. W takim mieście muszą zamieszkać ludzie specjalnie dobrani, dlatego też testy i egzaminy wyselekcjonowały osoby godne zamieszkania tutaj. Osoby inteligentne, mądre i dobre.

Co jest dobre, a co złe, ustaliło grono mędrców.

W tym mieście nie będzie chorych, ułomnych, starych. Jako że zamieszkają tutaj ludzie o szerokich horyzontach, będziemy mieć gwarancję, że nie powstanie tutaj żaden margines społeczny i nie będzie przestępczości.

A wokół miasta zbudujemy repliki miejsc, gdzie promienieje duch wiedzy, kultury, wiary. Zbudujemy replikę Wawelu i Rynku krakowskiego, zbudujemy uliczki w Jerozolimie, gdzie szedł z krzyżem Jezus z Nazaretu, zbudujemy zamek Elsynor, gdzie żył Hamlet, zbudujemy dworek, gdzie Tadeusz Soplica poznał Zosię. A 20 kilometrów od miasta postawimy ogromną szklaną kopułę i tam zainstalujemy urządzenia, które pozwolą zrekonstruować Sybir. Będzie 40 stopni mrozu, będzie otoczony drutem kolczastym łagier. Wszystko stworzymy. Każdy znajdzie coś dla siebie. I zobaczymy, jak będą żyć nasi ludzie. Mądrzy, inteligentni i zdrowi.

*

Macie w tym mieście wszystko. Wizję tego miasta pokazano wcześniej chętnym, a ta wizja była sugestywna i przekonująca. Panoramiczna wizja miasta. I to wszystko dla was, wybrani. Tylko co w zamian?

Nie trzeba będzie w tym mieście o nic prosić, bo wszystko będzie. Będą mieć wszyscy znane nazwiska, zdrowie do samej starości, będą mieć samych przyjaciół wokół siebie. Spacerując po zrekonstruowanej uliczce jerozolimskiej, nie pomyśli nikt, gdzie ta droga prowadziła.

*

„Nie wiem co jest prawdą A co złudzeniem powiek Nie znam obyczajów pszczół Chociaż przeczytałem niejedną księgę Tak dużo nie wiem…”

Ale miasto zbudowano. I co, myślisz, że problemy zaczęły się od razu. Ja wiem, czekasz tylko na to. Wiesz, że nie ma i być nie może idealnego miasta. Wiesz, że idealne miasto stałoby się piekłem. Tam gdzie byłoby samo „dobro”, nie można by czynić Dobra. Brat Albert nie miałby tam co robić.

*

A to jest muzeum w naszym mieście. Są tutaj wszystkie wielkie obrazy. Jest Rembrandt i Leonardo. Jest Rafael i Van Gogh. Wszyscy są. A obrazy są idealnie zrobione. Superkomputer namalował je tak, jak to robili oni. Odkrył tajemnicę farby, płótna i ich geniuszu. Albo rzeźby. Też idealne. Tu jest ołtarz zwany Ołtarzem Wita Stwosza. Takie same drzewo. Elektroniczny rzeźbiarz dokonał cudu. Ale czemu ci elektroniczni fałszerze nic nie tworzą? Dlaczego tylko naśladują? Może program zawodzi. Coś tu nie gra.

*

„Królestwo ziemskie nie jest z tego świata Zewsząd nam o tym mówi bezgłośna muzyka: Lasów wysokie milczenie Jezior zapatrzenie Łanów akty strzeliste w sanktuarium zmierzchu”.

To jest przedsmak wieczności. Ale w naszym mieście panuje pełnia szczęścia, więc nie ma potrzeby spacerów po lesie wczesnym świtem, kiedy mgły malują leśny świat. W naszym mieście idealnym jest ogromna sala, gdzie wyświetlane są wszystkie filmy świata. A na zamówienie można obejrzeć filmy krajoznawcze. Można zobaczyć wodospady cudownie sfotografowane i usłyszeć dźwięk pojedynczej kropli tego wodospadu. Można zobaczyć puszczę litewską.

„Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy, Aż do samego środka, do jądra gęstwiny?”

A w tym filmie wszystko jest. Patrzysz na ten film i co widzisz:

„Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni, Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk”.

I zapach. Unosi się w sali zapach puszczy. Puszcza jak żywa, jak wtedy, kiedy chodził po niej Adam. Z kajetem i pisał, pisał, pisał. Albo takie góry. Jakie chcesz. Tatry, Alpy, Himalaje. Chodzisz prawie po nich. Wiatr chce ci urwać głowę, a mróz taki jak tam.

Wszystko masz na miejscu. Wszystko. Nie trzeba nigdzie jeździć, nie trzeba nikogo znać, wszystko będzie ci tu dane. Wszystko?

*

Dzwonnice trzeba by postawić w naszym mieście. Dzwony tworzą nastrój, wprowadzają życie.

*

I nie wiadomo kto się pierwszy zbuntował i uciekł z miasta.

„Błogosławieni, którzy stracili swe życie dla Ciebie, albowiem oni je odnajdą. Błogosławieni, którzy z Twego powodu stali się biedni, albowiem oni odziedziczą ziemię”.

Nie zajrzeli do końca do duszy tych, którzy uciekli z miasta. Coś zawiodło. A może testy były niedopracowane. A przecież taką wiedzę mieli twórcy miasta. Na piedestale postawili Rozum.

Rozum.

*

„Słuchaj Pan historyji swej własnej rodzinnej, Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej”

W naszym mieście nie ma takiej izby. One bez pamięci wszystkie. Bo to jest tak – posłuchajcie. Gdy jesteś na ten przykład w kościele Mariackim w Krakowie, to czujesz oddech wieków. Słyszysz te modlitwy krakowskich mieszczan sprzed, powiedzmy, trzystu lat i wcześniejsze też. A gdybyś miał takie urządzenie, które pozwoli odczytać zapisany na zawsze obraz na ścianie na witrażach na ławach na arrasach i w wielu innych miejscach. Bo on tam jest niczym na fotograficznej kliszy. Albo dotknąłbyś tym urządzeniem arrasów wawelskich i zaraz byś ujrzał zapisane tam autentyczne sceny, które działy się. Ujrzałbyś, jak wyglądał król Zygmunt August czy August II – Mocnym zwany. I wtedy co?

Okazałoby się, że Jan Matejko się mylił. Trzeba od nowa namalować Poczet Królów i Książąt Polskich. Dotykamy tym urządzeniem(niech już nazywa się Uniwersalny Odtwarzacz Przeszłości) np. sztandar, który był pod Grunwaldem i na ścianie widzimy autentyczną bitwę. Jagiełło inny niż w filmie Forda. Książe Witold inny niż u Matejki. A Ulrich von Jungingen nie taki straszny jak go malują. W naszym mieście UOP nie przydatny. Trzeba z nim jechać na Kreml. Odczyta jak wyglądał Iwan Groźny, lecz co ważniejsze, co wyczyniał. Albo piramidę dotkniesz i widzisz Egipt za faraona. A inny on niż u Prusa. No tak. Trzeba podręczniki pisać na nowo, filmy nowe kręcić historyczne, obrazy królów i nie tylko trzeba malować od nowa. I co najgorsze, to się stanie. Bo wszystko jest możliwe. Wszystko.

*

„Niczego nie można dokonać bez samotności”.

Tam w tym idealnym mieście wszędzie czuło się czyjąś obecność. Jeżeli nie bezpośrednią, dotykalną, to obecność kamer, które śledziły każdy krok. Dlatego nasi buntownicy, o tym trzeba powiedzieć, zanim się zbuntowali, poszli w góry. Właściwie weszli na wielką górę, która kilkanaście kilometrów od miasta dumnie pokrywała swoje oblicze. Tam w ciszy i samotności, patrząc w stronę miasta, które jakieś małe, nierealnie i śmieszne się wydało, dojrzali do decyzji.

Niedobry to pomysł – tworzenie sztucznych miast. Niedobry to pomysł – dobieranie idealnych ludzi. Czas skończyć z eksperymentami tworzenia Utopii, nowych wspaniałych światów i innych niedorzeczności. Mistrz z Nazaretu przyszedł do miasta, gdzie do ideału daleko było. Nie miał żadnej koncepcji poprawy miasta. Miał tylko propozycję dla człowieka. A jaką propozycję? Bardzo prostą, ale jednocześnie tak trudną, że prawie nie do wykonania. Ale Mistrz powiedział ostatkiem sił „Wykonało się”.

*

Radziłeś słuchać tych którzy milczą i przyglądać temu co niewidzialne

Jak ujrzeć to, co niewidzialne? Jak ujrzeć twarz Stwórcy? Ci tam, w mieście niewidzialnym nie wierzyli w Stwórcę. Sami uważali się za stwórców. Oni wiedzieli lepiej i dlatego poślemy im wiersz Miłosza „Jeżeli”:

Jeżeli Boga nie ma, To nie wszystko człowiekowi wolno. Jest stróżem brata swego I nie wolno mu brata swego zasmucać, Opowiadając, że Boga nie ma

*

Bo to miasto idealne stworzyło biesy. Zamysł był, aby stworzyć raj, a zrobiono piekło. Bardzo szybko okazało się, że w mieście króluje pustka. Pustka, która zabija. A Fiodor Dostojewski takie słowa napisał w powieści „Biesy”:

„Zasadą bytu ludzkiego jest to, Aby człowiek mógł zawsze korzyć się przed nieskończenie wielkim. Człowiek pozbawiony nieskończenie wielkiego, nie chce żyć, umrze w rozpaczy. Nieskończoność i wszechmoc są tak samo człowiekowi potrzebne, jak ta mała planeta, na której żyjemy.”

*

Zebrani w dworku w Radziwiliszkach, z uwagą wysłuchali czytaną im przez Marcina Cumfta

książkę pt. „Choć ich nie było”, którą z Będzina przywiózł Jasiek. Choć ich nie było, tzn. Juliusza, Adama, Krzysztofa Kieślowskiego i tylu innych, to przecież byli. Siedzieli w tym dworku, jedli bigos, kałduny, szynkę. Pili wódkę,wino. Słuchali Bacha, Mozarta, Chopina.

Bo przecież wyobraźnia wszystko może.

– Jaśku – rzekł Marcin – niech autor pisze o swoich czasach o wrażeniach z przeczytanych książek i filmów obejrzanych, niech stwarza wyobraźnią swoje różne światy, lecz niech nie tworzy upiornych, idealnych miast.

Szkoda na to czasu.

Szkoda na to życia.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.