Powieści i opowiadania > Gdzieś w ostatecznej krainie

Gdzieś w ostatecznej krainie, część 8

Gdzieś w ostatecznej krainie„…w każdym ziarenku piasku zawarty jest list od Pana, tak niewielu chce go odczytać”

„Przeciętny człowiek patrzy na nuty i nie widzi nic poza kółeczkami i ogonkami, czasem jakiś krzyżyk czy klucz wiolinowy. A kompozytor spojrzy w partyturę i słyszy muzykę.”

„Wieczność to nie jest nieskończony czas, ale istnienie poza czasem. Poza czasem istnieje też Bóg.”

Zasłonę odchylamy, szukając okruchów prawdy w książkach, różnych tekstach, chodząc po naszym mieście, a tymczasem listów od Pana Boga wokół mnóstwo. Ale my przeciętni, krzyżyki widzimy, kółeczka, a muzyki nie słyszymy. Musimy więc mozolnie odczytywać ziarenko po ziarenku. Ileż błędów popełniamy, na jakie fałszywe ścieżki wchodzimy, ale intencje czyste mamy, chcemy odczytać list od Pana. Może ci tam w dworku u Marcina więcej powiedzą. Zajrzyjmy tam.

*

Nie wszystko widzi się od razu, od pierwszej chwili. To dotyczy każdej rzeczy. To znaczy widzi się zewnętrzny pozór, a nie dostrzega się istoty rzeczy. To jest to słynne „co autor miał na myśli”. Widzimy obraz, zdjęcie, film, ale nie docieramy do istoty obrazu, zdjęcia czy tekstu. Pisał Antoine de Saint-Exupery, że istotą świecy nie jest stearyna czy wosk, mimo iż one pozostawiają ślady, ale ogień, światło, pomimo że nieuchwytne. Nie do wyrażenia. Co jest istotą zdjęcia? Piękne zdjęcia europejskich katedr leżały na stolikach w salonie dworku Marcina Cumfta na granicy Litwy i Łotwy. Niedaleko płynęła rzeka Niemenek. I goście Marcina tu w tym miejscu, na końcu Rzeczypospolitej, na końcu Europy, oglądali wytwory rąk średniowiecznych budowniczych i próbowali dociec istoty katedry. Wielu z nich oddawało się kiedyś kontemplacji w ich murach, i wydawało im się, że budowniczym chodziło o uchwycenie wieczności, tak jak wieczność oni sobie wyobrażali. No i udało się to średniowiecznym budowniczym. Mały skrawek nieskończoności umieścili w doczesności. Ale czy nieskończoność można gdzieś umieścić, czy zawrzeć? Nie można.

A im się udało.

*

Osip Mandelsztam przybył.

„Co mam rzec, powiem szeptem – na brudno, Bo na czysty głos jeszcze nie czas: Trzeba poddać się trudom i próbom Nim beztroskie niebo przyjmie nas.”

Pięknie mówił po rosyjsku, a oni zaraz na swój język tłumaczyli jego słowa. Właściwie nic tu nie można dodać. Trzeba poddać się trudom i próbom. Ale czy niebo jest? Musi być, bo inaczej wszystko na nic. Nie da się tutaj nic udowodnić. A tak by się chciało raz na zawsze upewnić. A tu nic.

*

Marcin Cumft przyniósł do salonu szachy. Kiedyś kupił je w Petersburgu. Piękna, ręczna robota. Wiedział, że pod wieczór przybędzie Rubinstein. Marcinie – rzekli zgromadzeni w saloniku goście – Skoro ma przybyć Rubinstein, powinieneś przygotować fortepian.

Ależ nie, moi drodzy. To nie Artur, to Akiba. Akiba Rubinstein.

*

Akiba to architekt budujący świątynię szachową. Tak wyraził się o nim mistrz Max Euwe. Rozpoczęła się gra. Marcin postarał się o kilka szachownic, i złoty medalista III Olimpiady Szachowej w roku 1930 w Berlinie zagrał symultanę. Zagrał z Juliuszem, który w pensjonacie pani Pattey w Szwajcarii grywał z angielskim pastorem, zagrał z Adamem, który grał z Moskalami, zagrał z Robespierrem i Puszkinem. Grając, opowiadał o sobie. O biednej żydowskiej rodzinie, w której był dwunastym dzieckiem. O swojej pracy nad szachami, o roku 1912, nazwanym „rokiem rubinsteinowskim”, gdyż wtedy triumfował w czterech turniejach. Kiedyś był zamkniętym i małomównym człowiekiem, lecz tutaj, w dworku Marcina, dużo opowiadał o szachach, o sobie, o tamtych czasach. I teraz wszystkie partie wygrał, co Marcin tak skomentował:

„Drewniane konie ach ruszają z kopyta W rogu płonie wieża pociskami rozbita Gońcy leżą, z przestrzelonym bokiem Król siedzi pod tronem z zawiązanym okiem”J. Harasymowicz

Nie mogło być inaczej. Nikt nie mógł pokonać Akiby Rubinsteina. Najbardziej niezadowolony ze swojej partii był Maksymilian Robespierre. Zauważywszy to, Akiba powiedział:

„Niechby i wszystkim królom pospadały głowy Jeden jest wieczny monarcha szachowy.”

Wznieśli więc toast wszyscy winem, rocznik 1809. Toast za mistrza.

*

Jeszcze raz wyjdźmy na wieżę zamku, by ujrzeć więcej. A co chcemy tym razem zobaczyć? Chcemy zobaczyć miasto, które ukąsił diabeł. Wmówił, że trzeba zburzyć wszystko, by zbudować nowy wspaniały świat. On wszędzie działał, lecz tutaj na tych zachodnich kresach osiągnął najwięcej. Dlaczego? Ujrzał razu pewnego zdążających do miasta ludzi, którzy szukali tutaj lepszego życia. W swych wioskach poczuli się zbędni. Poczuli, że są tymi „gębami”, których wyżywić nie sposób. A tam słyszeli, dymią kominy, fabryki pracują, praca jest. Ale na miejscu ujrzeli nędzę jeszcze większą, a odwrotu nie było. Lecz z czasem przyzwyczaili się do wstawania o 4 nad ranem, do pracy aż po zmierzch. I kiedy elokwentni agitatorzy tłumaczyli im, jak to jest, uwierzyli im. A potem, kiedy przetoczyła się wielka armia w kolorze czerwonym, zaczęła się tworzyć nowa historia. Od nowa, od zera. I oni wtedy zaczęli być ważni. Był tylko warunek, muszą zapomnieć, wyrzec się zniszczyć tamto, co było. Bo prawdziwa słuszna historia zaczęła się teraz. Powstawały betonowe, szklane domy. I oni w tych betonowych domach zamieszkali. I to był awans. Zapomnieli o tamtym życiu pełnym odniesień do Boga.

*

Pisze Janusz Pasierb:

„Czy to drugie życie pochłonie nas z większą siłą niż ziemskie czy wyda się nam prawdziwsze i jak tam będzie”

Stamtąd skąd przyszli, o drugim tamtym życiu mówiono dużo. Nie wprost może, ale poprzez przypowieści, nawet legendy. Tam wszystko świadczyło o tajemnicy. A tutaj, 20 letni agitator potrafił wytłumaczyć wszystko. I tylko pytanie jedno, dlaczego tak szybko mu uwierzyli.

*

Nie mieliście szczęścia – mówił im młody agitator – bo wierzyliście w to, w co wierzyć nie należy. Te „idee” nie chodziły twardo po ziemi, a wy musicie stąpać mocno.

A im bardziej stąpali po ziemi, tym bardziej się zagrzebywali. Błotem ta ziemia się stawała i nic, i nikt nie potrafił już wyrwać ich z tego kręgu. Diabelskiego kręgu.

*

Piotr Wierchowieński, ten z „Biesów” przewidział to. Kazał więc dać im wódki, aby zapomnieli, zatracili się w pijanym tańcu. Aż nagle z tego błota zaczęły wyrastać piękne kwiaty, które z nadzieją patrzały w niebo. I wtedy zaczął się koniec tamtego szarego świata. Z wieży zamku widać było te zapadające się ogniki nadziei. Najpierw nikłe, nieśmiałe, a potem coraz większe. Ale uczniowie i wyznawcy Piotra Wierchowieńskiego nie dają za wygraną. Mają już stuletnie doświadczenie. Wiedzą, gdzie uderzyć, jak wyśmiać wyszydzić, skompromitować.

*

Takie kręte schody prowadzą na wieżę zamku. A potem jasność dnia i widok rozległy. Kiedyś tu przybył legendarny diabeł, który uczynił Przemszę czarną, wrzucając do niej swój czarny guzik od żupana. Ale w połowie XIX wieku przybył inny diabeł. Taki realny. Był mądry albo przynajmniej za takiego się uważał. Pochodził po ruinach zamku, rozejrzał się wokół, i rzekł: „My będziem tu”.

*

Każdy z nich, z tych nowych przyjezdnych był oderwany od swych korzeni. Korzenie zostały w tamtych wioskach, zagrodach. A tutaj w żaden sposób zakorzenić się nie mogli.

I tak już zostało. Obcy ludzie w obcym mieście. Żydzi byli obcy. Mieli swój kirkut, a nadal obcy byli. I było ich najwięcej. A potem, po wielkiej wojnie, którą wywołał niedoszły student Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, wyjechali stąd. Garstka, która przeżyła, oczywiście. Tam w tej ziemi obiecanej im w zaraniu dziejów, zaczęli wspominać to miasto, ulicę Podzamcze, zamek w ruinie i rzekę.

*

Najwięcej zrobili dla miasta przyjezdni. Pan od teatru nie był przecież z Będzina, hrabia Raczyński był z Poznania, i patrząc na tych wielkich z Będzina, żaden się tutaj nie urodził. W Sosnowcu, Poznaniu, Krakowie, i w Toruniu. Bo na spacer po mieście bierze nas pan z Torunia.

*

Ale ten tekst może sugerować czytelnikowi, że ci obcy to kompani tego diabła od czarnego guzika, czy innego z XIX wieku. Nie.

Ci, co tu przyjeżdżali byli podatni na jego zwodnicze słowa. Ale nie wszyscy. Bo na przykład Jan Dorman powystawiał herody, by broniły miasto przed ZŁYM. I wielu robiło, robi co może, by wmówić, przekonać miejscowych, że to jest ich miasto. Naprawdę ich.

*

Jezus musiał przetłumaczyć nieskończoność na język aramejski. A tego języka już nie ma. Zrekonstruowano go tylko w filmie Gibsona. Ale dobrze. Jak wyrazić nieskończoność. Właściwie żaden język nie nadaje się do tego, by wyrażać w nim nieskończoność. Ci, którzy przez chwilę, przez moment ujrzeli wieczność, zostawali bezradni. Uświadomili sobie, że ich język nie jest w stanie przekazać obrazu. Pojawiają się wtedy takie określenia: „coś, jakby”.

Ale w gruncie rzeczy wielka bezradność przychodzi.

*

W dworku Marcina grają w szachy. Fascynuje ich ta gra. Czują się jak taktycy, stratedzy, wodzowie armii. Rozumieją teraz Jagiełłę, Napoleona, Aleksandra Wielkiego, którzy posyłali w bój żołnierzy, hetmanów i gońców z rozkazami. Aby wygrać. Aby grać.

*

„Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę co dalsze przeoczę a resztę pomylę.”

Jak to wszystko objąć, przemyśleć, pomyśleć. Na zdjęciach krajobrazy, domy, ludzie, których już nie ma. Ale były. Były na pewno. Weźmy dom, w którym w czasie wojny ukrywał się pewien Żyd. Siedział w piwnicy. Co rano patrzył na Joasię karmiącą kury. A dzisiaj domu już prawie nie ma. Została kupa gruzu. Od wielu lat, chyba 20, dom się rozpada. Nikt od 20 lat w nim nie mieszkał, więc czas zaczął działać. I za parę lat nawet te gruzy znikną. Pokrzywy, woda, wiatr pracowicie zatrą ślady domu. Nikt już nie będzie wiedział, nawet nikt nie będzie się domyślał, że tutaj w latach wojny rozgrywał się dramat. Dramat życia i śmierci. Jednakże ślady muszą być zatarte, zdaje się mówić czas. Albo inny dom na Brzozowickiej. Bo ten, gdzie ukrywał się Żyd, jest na Brzozowickiej. Otóż ten dom, domek drewniany był miejscem, gdzie żyła jeżdżąca na wózku inwalidzkim Fredzia. Miała nogi, które były nogami dziecka, więc nie chodziła. Ręce przejęły funkcję nóg. I w tym domu żyła, a teraz ten dom, domek zniknął z powierzchni ziemi. Nic w tym dziwnego. Tak to bywa, jednakże jest w tym jakiś znak. Tylko jaki?

*

Zaczęli budować wielką hutę, trzeba było zburzyć pół miasta, by poszerzyć drogę. I pod młot, topór poszły domy pamiętające dawny Będzin. Zrobili inne miasto. Przelotowe, nie docelowe.

*

Jak łatwo przenieść się w przeszłość. Przeszłość, której nie ma. Ale czym jest to przenoszenie się w przeszłość? Otwieramy pierwszy list Juliusza do Matki. Juliusz jedzie do Ursynowa, aby spotkać się z Ursynem Niemcewiczem. Ursyn już na ganku swego dworku otoczonego wielkimi drzewami, czeka. I już na zawsze będzie czekał na Juliusza. Oczywiście doczeka się. Wysłucha tragedii „Mindowe” czytanej przez Juliusza. Pochwali go. A Juliusz ma 21 lat. Zostało mu 19 lat życia. Musi jeszcze napisać „Balladynę” i „Kordiana”. I jeszcze parę innych dzieł, które to dzieła mało kto będzie czytał, bo trudne, mroczne, zawiłe. Ale my przeczytamy. Z tysiąca książek wybraliśmy książki Juliusza, jego dzieła, gdyż Juliusz uznał się za człowieka wyjątkowego. Niektóre teksty dyktował mu anioł. A przecież Anioł nie każdemu dyktuje, co ma pisać. A więc wracając do pierwszego listu Julka, wystarczy opisać jakieś wydarzenie i ono stanie się nieśmiertelne. Dlatego tak łatwo przenieść się z roku 2005 do roku 1830, miesiąca sierpnia. Można chwilę pożyć w tamtym czasie, dodać ten czas do swojego czasu i…

*

Emily Dickinson pisze takie słowa, a są one aktualne zawsze i wszędzie:

"Dowiem się w końcu, dlaczego - u kresu czasy - gdy skończę już pytać, dlaczego: Chrystus wyjaśni wtedy każdą z udręk W świetlistej klasie, którą będzie niebo - On mi przypomni obietnicę Piotra - Ja w zamian - widząc, cośmy Mu zrobili - zapomnę kroplę tej Udręki, która Parzy mnie teraz - parzy mnie w tej chwili.”

*

Wczesny ranek. Za chwilę kobiety z Jerozolimy będą świadkami najważniejszego wydarzenia, jakie może w ogóle się zdarzyć. Właściwie nie będą świadkami wydarzenia. Zobaczą tylko płótna. Zobaczą anioła. Powiedzą o tym innym. I teraz świat podzieli się na tych, którzy w to uwierzą, i na tych, którzy w to nie uwierzą. Ale też miliony przejdą przez swoje życie, nic o tym zdarzeniu nie wiedząc. Ta nowina będzie dotyczyć głównie Europy. Dopiero po wiekach całych usłyszą o tym na innych kontynentach. Paweł skierował swe kroki w stronę Europy, w stronę centrum świata. Wiedział co robi. Tutaj grunt był przygotowany.

*

Żeby coś przetrwało musi umrzeć. Na przykład takie Kresy musiały odejść, zostać zniszczone przez czerwone barbarzyństwo, aby odrodzić się jako mit, nostalgia i raj utracony. Była taka ulica w Będzinie, zwana ulicą Sławkowską, teraz Kołłątaja, i niby jest, ale już inna. Ale jest zdjęcie jedno i ta ulica kipi życiem na tym zdjęciu. Zdjęcie jest z lat trzydziestych XX wieku. Na ulicy tysiące ludzi. Trwa jakiś przemarsz z okazji może 3 maja. W oknach i na balkonach mnóstwo obserwatorów. Minęło 70 lat. Może małe dzieci, których tam mnóstwo, jeszcze chodzą po tej ulicy teraz. Tylko, że tych domów już nie ma.

*

W 1841 roku Juliusz mieszkał przy ulicy Castellane 11 na szósty piętrze. Windy nie było. Jak on, będąc chorym na gruźlicę, mógł wchodzić tak wysoko? Wyobraźmy go sobie, jak idzie do swojego mieszkania. Ile czasu mu to zajmuje. Kaszel. Krew na chustce i mokra koszula. Musi więc odpoczywać. Na 6. piętro idzie długo, kilkanaście, może kilkadziesiąt minut. Dużo czasu. Można powspominać. Wszedł na 1. piętro. Okno z klatki schodowej zamknięte. Widok na podwórko. Cztery lata temu spędził piękne chwile w klasztorze Betcheszban. Miejsce prawdziwie bezludne, klasztor zbudowany na skale, dobrzy księża ormiańscy, rozległy widok na morze. „Wszystko to miłe mi zostawiło wspomnienia” – tak wtedy napisał w liście do matki. Był 14 czerwca 1837 roku. Juliusz płynął do Europy. Wielka podróż z Neapolu do Ziemi Świętej kończyła się. Zwiedził miejsca, po których chodził Jezus. Będąc tam na Bliskim Wschodzie, napisał wiersz pt. „List do Aleksandra Hołyńskiego”. Pisał go, płynąc łódką po Nilu, i taki fragment przypomniał sobie tam, na klatce schodowej w Paryżu, kiedy odpoczął po sforsowaniu pierwszego piętra.

„Nie ma go tu” – powiedział anioł Magdalenie, Zazierającej w grobu skrwawionego cienie. Taką odpowiedź tobie Araby wyniosą Z pustych katakumb; nie ma ich tutaj – lecz gdzie są?

No właśnie, gdzie? Królowie egipscy w muzeum są albo czekają na nie wiadomo co. Może ożywią ich i będą straszyć w filmach albo w książkach. A Juliusz odpoczął trochę, idzie na 2. piętro. Oddech coraz krótszy. Ciężko żyć i jeszcze to niezrozumienie. Rzuca im swoje dzieci, swoje dzieła, a oni nic nie rozumieją. Nie zrozumieją go nigdy. Nawet matka go nie rozumie. I ta choroba. Właściwie nic nie pomaga. Alpy nie pomogły. Może trzeba zmienić tryb życia, może nie pisać? Tyle go to kosztuje. Pisze czasami krwią. I dla kogo. Dla tej litewskiej dziczy, która chce go zabić, zniszczyć, unicestwić. Chce ich przerobić w aniołów, a oni co? Mali ludzie. A jemu anioł dyktuje strofy. Już niedługo i wyjdzie na to swoje 6. piętro. I będzie pisał. Snuje mu się jakaś wielka, „przez wieki idąca powieść”. Ale napisze ją później. To będzie jego „Król-Duch”.

*

Wystaw sobie czytelniku mapę Będzina z końca XIX wieku. To słowo „wystaw” tutaj nie pasuje. Trzeba by napisać „wyobraź sobie”. Pewne słowa zanikają. Zanikają na zawsze. Juliusz Słowacki często używał tego słowa „wystaw sobie” w listach, zwłaszcza do matki. To tak na marginesie, bo właściwie o czym innym chciałem napisać. O tej mapie. Mapa z końca XIX wieku. Na mapie Brzozowica, a na Brzozowicy młyn. Wyobraź sobie czytelniku ten młyn. Krajobraz niczym w Holandii. I wszystko byłoby dobrze, tylko patrząc na tę mapę, czytamy nazwy, które są po rosyjsku. Imperium sięgało aż do Brzozowicy. I ten teren, to miejsce nasze, ukąsiło Imperium Carów, a potem Imperium sowieckie zrobiło z naszego miejsca czerwone Zagłębie. Eksperymentowali tutaj potężni. Ciągle burzyli dzielnice całe i budowali dzielnice całe, ale już inne, wymieszane. Stare domy z piwnicami, strychami, komórkami zamieniali na bloki. Bloki nazwali te domy, bo przecież nazwa „dom” blokowi nie przysługuje. Blok to blok. Każdy żyje osobno, każdy z innej części kraju.

„Wstyd mi szczerze, że tak dawno nie pisałem do Ciebie, moja Olesiu; po części wymówką może być febra, która równie jak przeszłego roku na wiosnę, nie zaniedbała mnie odwiedzić…”

Wiosna to dla Juliusza niebezpieczna pora. Odzywa się wtedy śmiertelna choroba, którą odziedziczył po rodzicach. Gruźlica. Suchoty, jak wtedy ją określano. Olesia też ma suchoty, na które umrze trzy lata po otrzymaniu tego listu. Teraz, gdy Juliusz pisze ten list, jest rok 1829, Olesia ma 25 lat. Jest przyrodnią siostrą Juliusza Słowackiego. A Juliusz pisze w liście następnym, że „do połowy lata co dwa tygodnie powracała mi febra (…) wszystkie sposoby i lekarstwa były bezskutecznymi.”

Jak by mu tu pomóc? Czytamy te jego listy i otwiera się przed nami inny świat. Świat sprzed 200 lat. Banalnym byłoby stwierdzenie, że on inny od naszego, bo przecież inny. Nie piszę, że lepszy czy gorszy. Inny. Krążą listy po tym świecie, i te listy zostały. A może spróbować by odczytywać zawarty w nich nasz współczesny świat. Zakładam, jestem nawet o tym przekonany, że wszystko w jakiś sposób zawarte jest we wszystkim. Wypadki przeszłe i przyszłe zawarte są w bieżącej chwili. Przykłady można by mnożyć, a Juliusz pisze i pisze. A febra, tzn. febrą nazywał on suchoty, krok po kroku niszczy jego ciało. Jakby los uparł się, by go nie było widać. Julek przed śmiercią nie ważył nawet 40 kg.

A co by było, gdyby wszyscy uwierzyli, przemienili się, i naukę wcielili w czyn, w życie? Co by było, gdyby powiedzmy Europa, na razie tylko Europa stała się miejscem, gdzie wytrzebiono zło, chwasty, miejscem zwanym rajem na ziemi? Wszędzie dobro, miecze zakopane, idylla. Już nie potrzeba głosić Dobrej Nowiny, bo wszystko jest Dobrą Nowiną.

Wszędzie kamery i mikrofony. A więc każdy staje się chcąc nie chcąc aktorem. Sztukę pisze kto? Nie wiadomo. Ale każdy ma świadomość że musi grać, udawać, pilnować się. Toczy się wielki spektakl.

*

„Przyszli wygnańce na ziemię sybirską i obrawszy miejsce szerokie zbudowali dom drewniany, aby zamieszkać razem w zgodzie…”

Tak zaczyna się „Anhelli”. Juliusz zaczął go pisać w klasztorze Betcheszban w Libanie na wiosnę roku 1837. Sto lat później sytuacja się powtórzy, tylko że wtedy miejsce obierze kto inny, otoczy drutem kolczastym i zabierze wszelką nadzieję.

*

Niedaleko zamku jest ten kościół. Kościół ma kilkaset lat, i te kilkaset lat wyczuwa się, mimo iż nowy duch wpycha się tutaj jak wszędzie. Ale najciekawsze, oryginalna jest droga krzyżowa. Obrazy malowane w manierze nowoczesnej. Zastanawia obraz, gdzie w tłumie takich samych postaci wychudzonych o krok od śmierci, wyróżnia się ojciec Maksymilian. Maksymilian Kolbe. Jego historia jest znana, po wielokroć opisywana. Zastanawia co innego, zastanawia moment, ta chwila, kiedy ten obraz mógł zostać pomyślany i namalowany. I aby doszło do tej chwili, musiał czyn ojca Maksymiliana stać się. I aby stał się, musiał ktoś zadecydować, że trzeba zbudować miejsce, gdzie będzie się unicestwiać ludzi, którzy nie pasują do pewnej koncepcji świata. I to miejsce powstało.

*

Jak to się stało, że 2 tysiące lat trwa coś, co w czasie gdy się działo, wcale nie było nagłaśniane. Działo się to w zapadłej prowincji Cesarstwa Rzymskiego. Nikt tego nie filmował, nikt na bieżąco nie opisywał, nikt nie przeprowadzał wywiadów, nie robił zdjęć z ukrycia. To jest siła Prawdy. Co do zdjęć. Została jedna „fotografia” odbita w dziwny sposób, ale trwają i trwać będą spory, czy to chodzi o „niego”, czy czas, miejsce itd. się zgadza. Jeżeli to nie On, to niczego właściwie nie zmienia. Są relacje spisane przez celnika, lekarza, i jeszcze dwóch uczniów. Często sprzeczne. Ale przemawiają i inspirują. To jest siła Prawdy.

„I ciągłą walkę z szatanów gromadą”

Właściwie to Juliusz przeczuwał, co może się zdarzyć. Musiał to przeczuć, gdyż jego los był w jakiś sposób zdeterminowany przez… przez kogo? Właśnie. Zawarł pakt (tylko z kim?) w którym jeden z punktów mówił o sławie. Z tym, że chodziło o sławę pośmiertną.

„Demony bywają hojne i za wierną służbę płacą nierzadko fontanną złocistego słońca” Tak napisał współczesny poeta.

*

Zosi nigdy nie spotkałem. Jej fotografię zobaczyłem po raz pierwszy w 80. roku. Fotografia porcelanowa na grobie. Patrzyła na mnie z fotografii śliczna dziewczyna, która odeszła na zawsze mając 25 lat. Urodziła się w 1898 roku. Dlaczego tak młodo odeszła? Komu właściwie to pytanie należałoby zadać? Jakby jedynym śladem jej życia jest to porcelanowe zdjęcie. Ma się wrażenie, patrząc na tę młodą, śliczną dziewczynę, że żyła po to, by zostawić taki ślad. Zdjęcie. Ominie ją wiele „ważnych” zdarzeń XX wieku. Może dlatego twarz na porcelanowej fotografii nie wyraża smutku. A te wydarzenia już zaczynają się kształtować. Gdzieś tam, daleko. W piwiarniach Bawarii, gdzieś tam w Rosji. Na razie są daleko, ale przyjdą tutaj do tego miasta, które niczego nie przeczuwa. Nie da się żyć poza historią. Dopadnie każdego. Nawet tutaj, gdzie teren nie sprzyja historii, historia przyjdzie. Zosia ma grób obok grobu malarza Pileckiego i Marysi, którą znamy z paszportu z rosyjskim orłem. Historia ich życia to osobny rozdział. Najdłużej żyła Marysia. 84 lata. Malarz Pilecki żył 60 lat, a Zosia 25.

Grzegorz Pieńkowski

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.