Kącik poezji > Wybór wierszy

Wybór wierszy – lipiec 2009

Amerykanie? Byli. Rosjanie? Byli. Brytyjczycy? Francuzi? Niemcy? Byli... a Czesi? Czemu jeszcze nie było ani jednego wiersza autorstwa naszych słowiańskich braci z południa? Wstyd! A całkiem niedaleko, bo na Maléj Stranie w Pradze, i całkiem niedawno - mniej więcej w tym samym czasie co Adam Mickiewicz (tylko krócej), żył sobie poeta, o którym nic nie wiemy. A żeby było jeszcze ciekawiej, poeta ów bardzo Polaków lubił i nawet polskim powstańcom pomagał. Jak na romantyka przystało przeżył był też wielką miłość... niestety jego ukochana Marinka przedwcześnie zmarła.

Przedwcześnie umarł również nasz Karel - nagle w wieku 26 lat. Dwa dni wcześniej miał był wziąć ślub z Eleonorą - matką swojego syna...

Krótko mówiąc: głównym bohaterem lipcowego kącika poezji będzie Czech - Karel Hynek Mácha, autor bajronicznego poematu Maj. U nas tylko część pierwsza, tak na zachętę...

Zastanawiałem się, czy próbować to przetłumaczyć... w końcu uznałem, że nie ma takiej potrzeby. Przypomniała mi się bowiem anegdota dotycząca odwiedzającego Polskę zespołu Banjo Band (Jožin z bažin). Otóż kiedy ktoś na nich pokrzykiwał w sklepie, ekspedientka prosiła o szacunek, bo to cudzoziemcy! Na to ktoś z kolejki odkrzyknął temi słowy: Jacy cudzoziemcy? Przecież to Pepiki! Zresztą członkowie zespołu wiele razy powtarzali, że za granicę nie jeżdżą, bo nie znają języków... a do nas przyjeżdżają, więc i Wy sobie na pewno z ich językiem poradzicie!

Witold Wieszczek

Swoje wiersze można przesyłać na adres redakcji: redakcja@libertas.pl

MAJ I Byl pozdní večer – první máj – večerní máj – byl lásky čas. Hrdliččin zval ku lásce hlas, kde borový zaváněl háj. O lásce šeptal tichý mech; květoucí strom lhal lásky žel, svou lásku slavík růži pěl, růžinu jevil vonný vzdech. Jezero hladké v křovích stinných zvučelo temně tajný bol, břeh je objímal kol a kol; a slunce jasná světů jiných bloudila blankytnými pásky, planoucí tam co slzy lásky. I světy jich v oblohu skvoucí co ve chrám věčné lásky vzešly; až se – milostí k sobě vroucí změnivše se v jiskry hasnoucí – bloudící co milenci sešly. Ouplné lůny krásná tvář – tak bledě jasná, jasně bledá, jak milence milenka hledá – ve růžovou vzplanula zář; na vodách obrazy své zřela a sama k sobě láskou mřela. Dál blyštil bledý dvorů stín, jenž k sobě šly vzdy blíž a blíž, jak v objetí by níž a níž se vinuly v soumraku klín, až posléze šerem v jedno splynou. S nimi se stromy k stromům vinou. – Nejzáze stíní šero hor, tam bříza k boru, k bříze bor se kloní. Vlna za vlnou potokem spěchá. Vře plnou – v čas lásky – láskou každý tvor. Za růžového večera pod dubem sličná děva sedí, se skály v břehu jezera daleko přes jezero hledí. To se jí modro k nohoum vine, dále zeleně zakvítá, vždy zeleněji prosvítá, až v dálce v bledé jasno splyne. Po šírošíré hladině umdlelý dívka zrak upírá; po šírošíré hladině nic mimo promyk hvězd nezírá; Dívčina krásná, anjel padlý, co amarant na jaro svadlý, v ubledlých lících krásy spějí. Hodina jenž jí všecko vzala, ta v usta, zraky, čelo její půvabný žal i smutek psala. – Tak zašel dnes dvacátý den, v krajinu tichou kráčí sen. Poslední požár kvapně hasne, i nebe, jenž se růžojasné nad modrými horami míhá. „On nejde – již se nevrátí! – Svedenou žel tu zachvátí!“ Hluboký vzdech jí ňadra zdvíhá, bolestný srdcem bije cit, a u tajemné vod stonání mísí se dívky pláč a lkání. V slzích se zhlíží hvězdný svit, jenž po lících co jiskry plynou. Vřelé ty jiskry tváře chladné co padající hvězdy hynou; kam zapadnou, tam květ uvadne.

Viz, mihla se u skály kraje; daleko přes ní nahnuté větýrek bílým šatem vlaje. Oko má v dálku napnuté. – Teď slzy rychle utírá, rukou si zraky zastírá upírajíc je v dálné kraje, kde jezero se v hory kloní, po vlnách jiskra jiskru honí, po vodě hvězda s hvězdou hraje. Jak holoubátko sněhobílé pod černým mračnem přelétá, lílie vodní zakvétá nad temné modro; tak se číle – kde jezero se v hory níží – po temných vlnách cosi blíží, rychle se blíží. Malá chvíle, a již co čápa vážný let, ne již holoubě či lílie květ, bílá se plachta větrem houpá. Štíhlé se veslo v modru koupá, a dlouhé pruhy kolem tvoří. Těm zlaté růže, jenž při doubí tam na horách po nebi hoří, růžovým zlatem čela broubí. „Rychlý to člůnek! blíž a blíže! To on, to on! Ty péra, kvítí, klobouk, oko, jenž pod ním svítí, ten plášť!“ Již člůn pod skalou víže. Vzhůru po skále lehký krok uzounkou stezkou plavce vede. Dívce se zardí tváře bledé za dub je skryta. – Vstříc mu běží, zaplesá – běží – dlouhý skok – již plavci, již na prsou leží – „Ha! Běda mi!“ Vtom lůny zář jí známou osvítila tvář; hrůzou se krev jí v žilách staví. „Kde Vilém můj?“ „Viz,“ plavec k ní tichými slovy šepce praví: „Tam při jezeru vížka ční nad stromů noc; její bílý stín hlubokoť stopen v jezera klín; však hlouběji ještě u vodu vryt je z mala okénka lampy svit; tam Vilém myšlenkou se baví, že příští den jej žití zbaví. On hanu svou, on tvoji vinu se dozvěděl; on svůdce tvého vraždě zavraždil otce svého. Msta v patách kráčí jeho činu. – Hanebně zemře. – Poklid mu dán, až tváře, jenž co růže květou, zbledlé nad kolem obdrží stán, až štíhlé oudy v kolo vpletou. Tak skoná strašný lesů pán! – Za hanbu jeho, za vinu svou měj hanu světa, měj kletbu mou!“ Obrátí se. – Utichl hlas – Po skále slezl za krátký čas, při skále člůn svůj najde. Ten rychle letí, co čápa let, menší a menší, až co lílie květ mezi horami po vodě zajde. Tiché jsou vlny, temný vod klín, vše lazurným se pláštěm krylo; nad vodou se bílých skví šatů stín, a krajina kolem šepce: „Jarmilo!“ V hlubinách vody: „Jarmilo! Jarmilo!!“ Je pozdní večer první máj – večerní máj – je lásky čas. Zve k lásky hrám hrdliččin hlas: „Jarmilo! Jarmilo!! Jarmilo!!!“ Karel Hynek Mácha

DZIŚ BĄDŹ Jutro Zapomnieć mogę Twój głos, Twój uśmiech Twoją życia pogodę Jutro Ma już swoje prawa Nową kartę czystą Do zapisania Więc póki trwa Dziś Bądź mi miłym, lekkim Westchnieniem Słodkim ciastkiem z kremem Bądź promieniem słońca Jak jedwabny delikatny szal Jak otwarta książka Jak kwiatami pachnący maj Bądź Monika Porzucek

oceń / komentuj

* * * Lukrowane bielą ulice Czyste nieznośnie Oślepia mnie słońce I samolot jak ptak biały Tnie błękitne niebo Na dwa końce Połowa Uczesana wiatrem Połowa Bez skazy gładka A tu pod stopami Kostka brukowa Jak nieodgadniona Zagadka Pozostanie Mimo zmiany pór roku W tym samym miejscu Niezmiennie Od świtu Aż do zmroku Monika Porzucek

oceń / komentuj

SZUKAM AUTORA Nie jestem by dotykać snów zostawię czerwone podwiązki na wieczny grzech a Ty rankiem opuszczasz płonące skrzydła Nic nie słyszą nagie ściany jednak przebiorę się w mrok mimo tylu próśb zgaszę pragnienia słów Jestem natchnieniem w tajemnicach gwiazd uciekam w puste ulice bez namiętnych spojrzeń w oczach aniołach mam ogień wypalony Twoją balladą Nie już nie jestem na chwilę... Marta Strączyńska

oceń / komentuj

POZA ZASIĘGIEM Spojrzałam w okno samotnie rozmawiałam z nocą o kontrolowanych zwierzeniach mówiła przestań wierzyć szeptom zamkniętych dusz zapomniałam płomienie wyschniętych obietnic Teraz wiem nie jestem sama w sieci przeznaczenia już nie boję się dotknąć jutra jeśli tylko zapłaczę na swoim pogrzebie Wierzyłam w tańczący deszcz bez Twoich łez dziś kupiłam nasze szczęście nie dzialąc nas na odbicia snów a jednak nie dzwonisz i tak Tobą straciłam kontrolę swojego cienia tylko moment wiatru może zmienić echo ścian cii... jeszcze usłyszy Moja Pani zmoknięta wieczorową porą Marta Strączyńska

oceń / komentuj

NIE PATRZĘ W SWOJE OCZY, W NICH STRACH boli mnie odcięłam cię od serca zabiłam przyszłość zachciało mi się nie proszę o wybaczenie sama sobie nie wybaczam zaglądam ukradkiem do innych serc zatapiam się w czymś o innej barwie zdrapuję stary naskórek by położyć balsam na obolałą miłość odchodzę ze strachem w oczach kto mnie teraz pokocha? Dorota Książek

oceń / komentuj

ZDZIRA byłam... namalowana twoim słowem wyidealizowana - ja najdroższa gwiazda oświetlająca twoją drogę księżniczka z zaczarowanej krainy "oz" najpiękniejsza subtelnym dotykiem policzka na poduszce byłam... zawsze roześmiana "śmieszka" - mówiłeś oddane marzenia zaprzedane pragnienia podeptałam... wyrzygałam... odeszłam dziś brzydzę się sobą w lustro strach spojrzeć a taka byłam kochana Dorota Książek

oceń / komentuj

DRABINA Minutę myślisz o tym co piękne 60 sekund marz niesz na wiet rze 2 minuty...............patrzysz na dziewczynę 120 sekund smu tek ści ska szy ję 3 minuty...............wdychasz jej powietrze 180 sekund pło nie wnęt rze 4 minuty...............rozmawiasz przez telefon 240 sekund gry ziesz be ton 5 minut................obiegasz myślami świat 300 sekund trys ka czer wień cię tych ran Józef Śliwiński

oceń / komentuj

TWARZOWA POTWARZ We wrogie oczy wroga spojrzał wróg ujrzał tam żółty, niezdrowy chłód wrogie więc słowa padły na bruk gdy potwarz we wrogą twarz rzucił wróg Przechodzień przeszedłszy użył słów: "po cóż to wrogość ta dzieje się znów, po cóż to iskry się iskrzą z tych oczu" przechodząc przez przejście zagaja do wrogów Wrogość tych wrogów nie zelżała wcale spojrzawszy spojrzeniem co rozbija skałę wzrok czterech oczu starczył na niego - spojrzenia niszczące coś z niczego Pobieżył więc biernie nachalny gość ów przeszyty przez zgrzyty ich oczu par dwóch głos w ciszy bezbronnej powraca do głów na jawie dwóch wrogów już jawi się ruch Znów wróg do wroga oko w oko staje obnaża kieł, a nawet kłów parę rozległ się huk w rozległym terenie cóż to za dziwne - dziwię się - wydarzenie Wrogowie leżą na kamiennym bruku wśród tłustej tłuszczy stukotu butów nad ich martwotą umartwia się tłum po części to szczęście jest dla nich dwóch Józef Śliwiński

oceń / komentuj

XLII (JUŻ SŁOŃCE MNIE BUDZI) Już słońce mnie budzi dzieńdobry wesołym, w ogrody wołają ptaki wiecznie młode... Noc była tak krótka... tak niewiele spałem... Schodzę na dół zanieść dzieńdobry i Tobie. Uciekasz do parku bawiąc się półsłowem, dajesz spocząć ciału na starej huśtawce, strojnej Twoją piersią, ręką okwieconej, rozwianej Twym włosem w wiosennej kokardce. Raz dziesiąty witam już dziś Twoje oczy, setny i tysięczny życzę dnia miłego, jeszcze milion razy zanim dzień się skończy zakwitniesz, kosztując dotyku mojego... Jak szkoda tych minionych, oddzielnych poranków, witanych od wieków przez wszystkich kochanków... Witold Wieszczek

oceń / komentuj

XLIII (WYSCHNIĘTE MAM USTA) Wyschnięte mam usta, popękane wargi, z pragnienia już straszą mnie fatamorgany i tylko piach suchy słyszy moje skargi, gdy wgryza się w ciało przez łachman stargany... Wyschnięte źródełko z wyrzutem spogląda, że nazbyt zachłannie wodę zeń czerpałem, i mówi, że więcej mnie nie chce oglądać, że z wodą mu życie bez zgody zabrałem. Pośrodku pustyni, bez ścieżki, bez celu, szukam gdzie z Twej liry złote spadły dźwięki, i klękam przed Tobą, boski przyjacielu, i o życie proszę, lub śmierć z Twojej ręki. Lecz tu tylko zjawy, w żadnej krew nie płynie, co z tego, że piękne, skoro nieprawdziwe... Witold Wieszczek

oceń / komentuj

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.